„Sąsiad pomógł mi z wniesieniem wózka i uporządkowaniem życia. Z samotnej matki w dresie awansowałam na gorącą kochankę”
„Na pierwszym piętrze usłyszałam za sobą kroki. Ciężkie, szybkie. Obejrzałam się. To był on – sąsiad z czwartego piętra. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałam, może raz czy dwa kiwnęliśmy sobie głową na klatce”.

- Redakcja
Samotne macierzyństwo nie wygląda jak w reklamach mleka modyfikowanego. Czasem czuję się jak robot. Człowiek z jedną funkcją – przetrwać dzień, przetrwać noc. Staś to cudowny chłopiec, ma cudowny śmiech, który rozbraja mnie za każdym razem, kiedy już myślę, że jestem u kresu sił. Ale przecież ja też istnieję. Nasze osiedle to typowy blokowiec z lat 90., z niedziałającą windą, sąsiadami, którzy mijają cię bez słowa, albo w najlepszym razie mrukną „dzień dobry” pod nosem. Tak jakby wszyscy bali się, że jeśli odezwą się głośniej, będą musieli wdać się w rozmowę.
Z Pawłem – ojcem Stasia – rozstaliśmy się tuż po jego narodzinach.
– To cię przerasta? – zapytałam go wtedy, a on nie odpowiedział. Po prostu się wyprowadził.
Myślałam, że już nic mnie nie złamie. Że miłość to bajka, której końca nie muszę znać. Teraz już nawet nie jestem zła. Zostało tylko coś jak kurz po pożarze – szara warstwa rozczarowania, która osiada na wszystkim.
Nie chcę się zakochiwać. Nie chcę znów czekać, rozczarowywać się, dopowiadać sobie coś, czego nie ma. Ale czasem, gdy zasypiam, marzy mi się, że ktoś po prostu usiądzie obok i powie: „Nie musisz już robić wszystkiego sama”.
Wracałam do domu po pracy, zmęczona, z dzieckiem w wózku i torbą zakupów przewieszoną przez ramię. Winda, oczywiście, nie działała. Staś marudził, bo zasnął w drodze z przedszkola i teraz obudził się w najgorszym możliwym momencie – kiedy trzeba było wspiąć się na trzecie piętro, tnąc zaklęcia pod nosem na każdej półpiętrze.
Miałam już dość
Wózek nie chciał współpracować. Torba rwała się z ramienia. Pot zlewał mi kark. Pomyślałam, że jeśli jeszcze raz zobaczę ten żółty napis „awaria” przy przycisku windy, to go po prostu zedrę paznokciem.
Na pierwszym piętrze usłyszałam za sobą kroki. Ciężkie, szybkie. Obejrzałam się. To był on – sąsiad z czwartego piętra. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałam, może raz czy dwa kiwnęliśmy sobie głową na klatce. Wysoki, z potarganymi włosami, miał pod pachą paczkę owiniętą w brązowy papier.
– Pomóc pani? – zapytał. Bez ceregieli, bez uśmiechu, ale też bez cienia litości.
Zawahałam się. Głupio mi było, jakby przyznać, że nie daję sobie rady. Ale ręce już mi drżały.
– Jeśli to nie problem… – powiedziałam w końcu.
Złapał za przód wózka, bez słowa zaczął go wnosić. Ja poprawiłam zakupy, zaspanego Stasia i poszłam za nim.
– Winda dalej nieczynna? – zapytał przy drugim piętrze.
– Od tygodnia.
– Klasyka.
Byłam mu wdzięczna
Na moim piętrze ostrożnie postawił wózek przed drzwiami.
– Dziękuję – powiedziałam. On tylko skinął głową i już miał iść, ale dodał:
– Zawsze mogę pomóc, jeśli akurat będę.
Uśmiechnęłam się. Od miesięcy nikt mnie nie zapytał, czy potrzebuję pomocy, i nie zrobił tego tak po prostu, jakby to było zupełnie naturalne.
Zamknęłam drzwi, rozebrałam Stasia, a potem przez chwilę stałam w przedpokoju i patrzyłam na zmiętą torbę z zakupami. W głowie kłębiło mi się pytanie: kim właściwie był ten sąsiad, że nigdy go wcześniej nie zauważyłam? Czemu jego spokojny głos został we mnie dłużej niż powinien? Może to nic. A może właśnie przez to „nic” zapamiętam go na długo.
Zaczął pojawiać się coraz częściej. Najpierw tylko wtedy, gdy widział mnie z wózkiem – wychodził z mieszkania, pomagał bez słowa. Potem zaczęliśmy wymieniać więcej niż „dzień dobry”. Czasem przystawał, pytał o Stasia, o pogodę, o książkę, którą miałam pod pachą. A któregoś dnia, po kolejnym wniesieniu wózka, zapytał, czy może zostać na herbatę.
Zbliżyliśmy się
Zgodziłam się, trochę zaskoczona sobą. Staś był zajęty swoimi klockami, a ja po raz pierwszy od dawna nie czułam się skrępowana obecnością mężczyzny w moim domu.
– Masz dużo książek – powiedział, kiedy usiadł przy stole. – Lubisz czytać?
– Zdecydowanie bardziej niż gadać – odpowiedziałam, a on się uśmiechnął.
Rozmawialiśmy długo. O Stasiu, o książkach, o tym, jak ciężko jest czasem zwyczajnie żyć. On nie mówił wiele o sobie, ja nie wspominałam o Pawle. Nie trzeba było. Cisza między nami nie była dziurą, była odpoczynkiem.
– Dobrze się z tobą siedzi – powiedział po którymś z kolei spotkaniu.
Nie odpowiedziałam. Zrobiło mi się ciepło. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś powiedział mi coś tak prostego i tak potrzebnego.
Zaczęłam czekać na jego kroki na klatce. Na herbatę. Na te ciche rozmowy. Wiedziałam, że nie powinnam. I że jeśli czegoś chcę – to właśnie jego obecności. Ale coś w nim było zamknięte, niedopowiedziane. I ja też nie potrafiłam się całkiem otworzyć.
Nie spodziewałam się go
Zobaczyłam go przez wizjer i serce mi zamarło. Paweł stał z butelką wina w jednej ręce i paczką w drugiej. Jakby wracał z pracy, a nie z przeszłości, o której nie chciałam pamiętać. Otworzyłam tylko dlatego, że Staś usłyszał dzwonek i podbiegł do drzwi.
– Cześć, synek – powiedział miękko, kucając i podając mu paczkę. – A to dla mamy. Na zgodę – dodał, patrząc na mnie.
Nie zaprosiłam go do środka, ale wszedł sam, jakby dalej miał do tego prawo.
– Chcę odzyskać rodzinę – powiedział, kiedy Staś zajął się zabawką w pokoju. – Wiem, że zawaliłem, ale zrozumiałem wiele. Nie chcę być tylko weekendowym tatą.
– Nie wiem, czy jeszcze możemy być rodziną – odpowiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie, niby z pokorą, ale z tym dawnym przekonaniem, że wystarczy, że będzie miły, a wszystko się cofnie.
A potem przestał przychodzić Adam. Po prostu zniknął. Nie odbierał wiadomości, nie odpowiadał. Jakby wyczuł Pawła i sam się usunął. Jakby uznał, że nie warto wchodzić między dawne sprawy.
Wszystko zepsuł
Znalazłam ją w skrzynce, między rachunkiem a ulotką z pizzerii. Mały, poskładany kawałek papieru, bez koperty, bez podpisu. „Nie chciałem przeszkadzać”. Tylko tyle. Nie było w tym romantyzmu, nie było deklaracji. Była cisza i zniknięcie. A jednak ta kartka mówiła więcej niż wszystkie słowa Pawła. Bo Adam naprawdę mnie widział. I właśnie dlatego zniknął.
Staś został u sąsiadki z dołu. Nie tłumaczyłam wiele, tylko powiedziałam, że wrócę za chwilę. Weszłam po schodach na czwarte piętro powoli, z sercem bijącym w gardle. Klatka była cicha jak nigdy. Stanęłam pod drzwiami Adama i zawahałam się. Ale tylko na moment. Zapukałam.
Otworzył niemal od razu, jakby czekał. W samej bluzie, z lekko zmierzwionymi włosami, wyglądał zaskoczony. A może bardziej ostrożny.
– Iga… – powiedział cicho.
– Nie masz prawa decydować za mnie – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Zawahał się, spojrzał w bok, jakby szukał słów, które się nie narzucają.
– Nie chciałem robić zamieszania. Wrócił twój były. Pomyślałem, że… to nie moje miejsce.
– To nie byłoby zamieszanie. To byłaby możliwość – powiedziałam i głos mi się załamał na ostatnim słowie.
Staliśmy tak chwilę, on w drzwiach, ja z rękami w kieszeniach, z kartką w kurtce, jak talizmanem. Nie trzeba było więcej słów. Oboje wiedzieliśmy, że to, co się między nami zdarzyło, nie było wyobrażeniem. Było prawdziwe.
Iga, 31 lat
Czytaj także:
- „Każdego dnia robię 2 herbaty równo o 17:00 i czekam na męża. Nikt nie przychodzi, ale nigdy nie tracę nadziei”
- „Teściowie zepsuli mój ślub, robiąc z niego festyn. Zemściłam się w okrutny sposób i teraz mąż nie chce mnie widzieć”
- „Na delegacji zintegrowałem się z koleżanką pod hotelową pościelą. Miałem się przyznać, ale żona zdążyła mnie ubiec”