„Sąsiad skakał koło mnie, aż mu uległam. Gdy oznajmił żonie, że odchodzi poczułam, że ta gra jest niewarta świeczki”
„Spotkałam go znowu tydzień później, kiedy wyprowadzał psa. Mocował się ze smyczą, która zaplątała się wokół jego nogi. Rzucił w moją stronę spojrzenie, które nie było już spojrzeniem sąsiada”.

- Redakcja
Nie jestem osobą, która łatwo przywiązuje się do miejsc, ale ta przeprowadzka wyjątkowo mocno mnie rozstroiła. Może dlatego, że wszystko działo się zbyt szybko – decyzja, pakowanie, klucze. Zostawiłam za sobą znane kawiarnie, ścieżki spacerowe i ludzi, których twarze przynajmniej kojarzyłam. Zamiast tego wylądowałam w obcym bloku, gdzie nawet zapach na klatce schodowej był inny.
Zaczynałam od nowa
Moje nowe mieszkanie było świeże, czyste, wręcz pokazowe. Próbowałam je oswoić – rozwieszałam zasłony, kupiłam koc, który i tak mnie gryzł, przestawiałam kubki w kuchni, jakby to miało jakieś znaczenie. Ale nic nie miało znaczenia, poza tym, że byłam sama. Na nowo.
Pracowałam zdalnie, co w teorii było wygodne, ale w praktyce oznaczało, że tygodniami nie musiałam otwierać ust. Siedziałam, wpatrując się w ekran, z przerwami na kawę i jedzenie. Telefon dzwonił coraz rzadziej. Stare znajomości rozjechały się w inne dzielnice, inne światy. Nowe jeszcze się nie pojawiły.
Poznałam go przypadkiem. Przynosiłam kartony z auta, próbując jednocześnie otworzyć drzwi łokciem i nie wypuścić torby z laptopem. Wtedy on podbiegł.
– Pomóc? – zapytał.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już niósł paczki, z uśmiechem, który był zaskakująco swobodny. Nazywał się Adam. Miał ciepły głos i dziwnie znajome oczy.
Był uprzejmy
Zobaczyłam u niego obrączkę. Zarejestrowałam to, jak rejestruje się informacje o prognozie pogody – niby wiesz, ale nie przywiązujesz się do tego, bo przecież zawsze może się zmienić. Powiedział, że mieszka dwa piętra wyżej.
Spotkałam go znowu tydzień później, kiedy wyprowadzał psa. Stał na korytarzu i mocował się ze smyczą, która zaplątała się wokół jego nogi. Uśmiechnęłam się odruchowo, bo wyglądało to zabawnie, a on rzucił w moją stronę spojrzenie, które nie było już spojrzeniem sąsiada. Było uważne, ciekawe. Nie za długie, nie za krótkie – takie, które się pamięta.
– Max, daj spokój, ośmieszasz mnie przed sąsiadką – powiedział z lekkim rozbawieniem, a pies jakby naprawdę zrozumiał, bo przestał się wiercić. – Dzień dobry – dodał, spoglądając na mnie z tym samym ciepłym uśmiechem co wcześniej.
– Dzień dobry. Widzę, że macie małe zamieszanie na starcie – odpowiedziałam.
– On tak zawsze, jak się spieszymy. Ale to chyba jego sposób na opóźnianie nieuniknionego – zażartował. – A pani?
– Ja? Nie mam wymówek. Wyszłam po bułki, a teraz nie wiem, czy wracać, czy dalej udawać, że mam coś ważnego do załatwienia – odpowiedziałam, sama zaskoczona swoją otwartością.
– Może Max dotrzyma pani towarzystwa? Idziemy na spacer, nieopodal jest park. Nie taki z ławkami dla seniorów, ale całkiem przyjemny.
Dotrzymywał towarzystwa
Zawahałam się tylko przez moment. Zgodziłam się. Szliśmy razem, pies biegł przed nami, a ja czułam, że nie powinnam. Ale czułam też, że chcę. Rozmawialiśmy o rzeczach błahych – pogodzie, sąsiadach, mojej przeprowadzce, jego ulubionych miejscach w okolicy.
Potem zaczęło się robić bardziej intymnie. Powiedział, że pracuje w firmie związanej z projektowaniem oprogramowania, głównie z domu. Mówił o tym bez zadęcia, z dystansem. Czuł się w tym świecie pewnie.
– A pani? – zapytał. – Sama pani mieszka?
Poczułam, że nie chcę odpowiadać wprost. Nie dlatego, że miałam coś do ukrycia, ale dlatego, że bałam się, co we mnie rozbudzi to pytanie.
– Tak, od niedawna. Taka reorganizacja życia. Nowy start – powiedziałam.
Kiwnął głową. Nie ciągnął tematu. To mnie zaskoczyło.
– Ja mam… dosyć skomplikowaną sytuację – powiedział chwilę później, jakby w odpowiedzi na coś, o co nie zapytałam.
Wróciłam do mieszkania i przez długi czas siedziałam przy oknie, wpatrzona w drzwi windy. Nie potrafiłam jeszcze nazwać tego uczucia. Ale wiedziałam, że coś się zaczęło.
Myślałam o nim
Nasze rozmowy stały się codziennością. Czasem spotykaliśmy się przypadkiem, czasem czekałam na niego pod pretekstem spaceru. Max witał mnie merdającym ogonem, a Adam spojrzeniem, które coraz trudniej było mi zignorować. Zaczęliśmy pić razem kawę na ławce pod blokiem w papierowych kubkach.
Flirtował. Na początku nieśmiało, potem coraz odważniej. Nie mówił już o „skomplikowanej sytuacji”, unikał tematu żony. Ja też nie pytałam. Nie chciałam psuć tej bańki, choć wiedziałam, że to tchórzostwo. W jednej chwili śmialiśmy się z głupiego mema, a w następnej jego ręka dotykała mojej, zbyt długo, by to było przypadkowe.
Któregoś dnia zapytał:
– Chciałabyś kiedyś… dokądś wyjść? Tak po prostu. Bez psa, bez pretekstu?
Zawahałam się. Wszystko we mnie chciało tego spotkania. Ale głowa krzyczała: nie rób tego.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – powiedziałam.
Uśmiechnął się smutno.
– To tylko spacer, kawa.
Wróciłam do mieszkania i długo stałam w ciemności. „Nie mogę być tą drugą” – powtarzałam w myślach. Ale przecież nic się nie stało. Jeszcze nic.
Wahałam się
Adam wyjechał na weekend. Mówił coś o rodzinnych sprawach, brzmiał obojętnie, ale ja czułam ulgę. I pustkę. Nagle miałam więcej czasu, więcej przestrzeni, ale wszystko wydawało się głuche. Snułam się po mieszkaniu, układałam poduszki, odkurzałam półki, jakby porządek na zewnątrz mógł wyciszyć bałagan w głowie.
W sobotę, wracając z zakupami, zatrzymałam się na klatce. Na schodach spotkałam sąsiadkę z góry – starszą panią, z którą zwykle wymieniałam tylko „dzień dobry”. Teraz jednak zaprosiła mnie do siebie na herbatę. Zgodziłam się.
– Ten pan Adam to porządny chłopak – powiedziała po chwili rozmowy. – Żona w błogosławionym stanie, a on ciągle coś jej załatwia. Złoto, nie chłop.
Zamarłam. Przez gardło nie chciała przejść żadna odpowiedź. Upiłam łyk herbaty, choć nie czułam smaku.
– Widać, że się cieszą – dodała z uśmiechem. – Piękny ten ich czas. Ja też tak wyglądałam przy moim pierwszym…
Oszukał mnie
Nie słuchałam już dalej. Wróciłam do mieszkania i zamknęłam drzwi. Zrzuciłam płaszcz na podłogę, usiadłam na podłodze w przedpokoju. Zaczęłam przewijać nasze wiadomości. Niby nic, a jednak pełne tego czegoś, co przecież nie miało prawa się wydarzyć.
Napisałam wiadomość: „To nie powinno się zdarzyć. Kończymy ten kontakt”. Wpatrywałam się w ekran przez kilka minut. W końcu zablokowałam telefon i nie wysłałam nic. „Zdradziłam siebie” – pomyślałam. I to bolało bardziej niż wszystko inne.
Wrócił wcześniej. Usłyszałam pukanie i zaraz potem jego głos za drzwiami.
– Kinga, muszę z tobą porozmawiać.
Otworzyłam, choć nie chciałam. Stał zdeterminowany, nie czekał na zaproszenie.
– Powiedziałem jej. Żonie. Że odchodzę. Dla ciebie.
Nie mogłam uwierzyć
Zamarłam. To zdanie powinno coś we mnie poruszyć, ale nie poruszyło. Poczułam lęk, wstręt, niedowierzanie. I nagłe zrozumienie, że to wszystko było nieprawdziwe.
– Nie prosiłam cię o to – powiedziałam cicho.
Stał jeszcze chwilę. Potem poszedł. Zostałam sama w pokoju, który nagle wydawał się jeszcze bardziej obcy. To nie była miłość. To było złudzenie.
Poszłam sama na spacer. Chodziłam bez celu po mieście. Mijałam znajome kawiarnie, sklepy, ludzi rozmawiających o niczym. Próbowałam poczuć coś więcej niż pustkę, ale nie potrafiłam. W uszach dźwięczały mi jego słowa, jakby nadal były ważne. A nie były.
Wróciłam późnym popołudniem. Przed drzwiami leżała kartka. Krótkie zdanie: „Przepraszam, że się pomyliłem”. Podniosłam ją i wrzuciłam do szuflady.
Kinga, 32 lata
Czytaj także:
- „W majówkę poznałam mężczyznę, który mnie zauroczył. Było miło, aż jednym zdaniem zniszczył moje życie”
- „Matka codziennie wpada z pretensjami i radami na życie. Chce wychowywać mojego syna, a mnie zagania do garów i prania”
- „Chcieliśmy wziąć ślub na plaży w Grecji, a nie w kościele. Teściowie wyzwali nas od bezbożników i grozili karą bożą”