Reklama

Nie wiem, kiedy ostatnio z Rafałem rozmawialiśmy. Może piętnaście lat temu? A może więcej? W sumie trudno powiedzieć, czy te nasze rozmowy kiedykolwiek były normalne. Raczej wymiana grzeczności. Zresztą, nawet wtedy... był jakiś chłód. Jakaś ściana. Dzieli nas tylko żywopłot. Nawet nie próbowałam zaglądać, co dzieje się po drugiej stronie. I dobrze, bo prawdę mówiąc – nie chciałam wiedzieć. Za dużo było dawnych żali. Za dużo niewypowiedzianego gniewu. I to wszystko przez tę kłótnię...

Reklama

Andrzej był moim mężem. Był. Zmarł osiem lat temu. Nie zapomnę tamtego dnia – wszedł do łazienki i już z niej nie wyszedł. Zostałam z Mają, wtedy jeszcze licealistką i pustką, która do dziś się nie zabliźniła. A Joanna... też zmarła, choć wcześniej. Nie wiem nawet dokładnie kiedy. Rafał nie urządzał żadnych styp, nie zapraszał sąsiadów. Dowiedziałam się od listonosza, że nie żyje. I to mi wystarczyło. Od tamtej pory wymieniamy się tylko spojrzeniami – krótkimi, zimnymi, jeśli już w ogóle. Nawet w sklepie udajemy, że się nie znamy. Śmieszne, prawda? Bo nasze dzieci... Nasze dzieci zakochały się w sobie. Jakby cała ta przeszłość ich nie dotyczyła. Jakby nie dziedziczyli naszego bólu. Może to my jesteśmy głupcami?

Nie miałam siły się kłócić

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła Maja, siadając przy stole z miną, której nie widziałam u niej od dawna.

– Tylko nie mów, że znów rzuciłaś studia – próbowałam zażartować, ale w środku czułam napięcie.

Już się nasłuchałam od niej różnych rewelacji.

– Nie! Daj spokój. Wręcz przeciwnie. Chcę ci powiedzieć, że... zaręczyliśmy się. Bierzemy ślub.

Zaparzyłam herbatę. Bez słowa. Córka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby czekała na wybuch.

– Nic nie powiesz? – zapytała po chwili ciszy.

Zaskoczyłaś mnie – odparłam. – Adam... to porządny chłopak. Tylko...

– Tylko co?

– Wiesz przecież. Nasze rodziny... ta historia.

– To wasza historia – przerwała mi stanowczo. – Nie moja i Adama.

Nie miałam siły się kłócić. I tak nie zmienię przeszłości. I do dziś nie wiem dokładnie, o co poszło. Joanna i Andrzej... ich kłótnia była jak trzęsienie ziemi. Od tamtej pory zasiali w nas wszystkich tę dziwną, gorzką ciszę. Tyle lat. I nadal nie wiem dlaczego.

– W weekend chcemy zorganizować grilla. Tylko my, ty, pan Rafał. Żeby porozmawiać. Proszę cię.

Poczułam, jak dłoń mi zadrżała, gdy odkładałam kubek na spodek.

– Dobrze – powiedziałam cicho. – Ale nie oczekuj, że będzie łatwo.

Coś we mnie zamarło

Nie spałam prawie całą noc przed tym spotkaniem. O świcie parzyłam już trzecią kawę, a ręce nadal mi się trzęsły. Kiedy o dziesiątej Adam przyszedł z grillem, a za nim Rafał z małą lodówką turystyczną, poczułam, jak coś we mnie zamiera.

– Dzień dobry – Adam uśmiechnął się, jakby nic się nie stało.

Jakbyśmy byli zwyczajnymi sąsiadami.

– Dzień dobry – odparłam cicho, a moje oczy mimowolnie powędrowały ku Rafałowi.

Stał z tą swoją kamienną twarzą. Zmarszczka na czole była głębsza niż dawniej. Spojrzał na mnie uważnie.

– Dzień dobry – powiedział krótko. – Dawno się nie wiedzieliśmy.

Całe lata – odrzekłam i zerknęłam w bok, by nie patrzeć mu w oczy.

Maja i Adam szybko zaczęli rozstawiać grill, a my zostaliśmy z boku – jak goście, którzy przyszli nie z własnej woli.

– To ich pomysł – odezwał się Rafał po chwili.

– Wiem. Mają chyba więcej rozsądku niż my kiedyś – powiedziałam, trochę z ironią, trochę z żalem.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Może to dobrze, że próbują coś zmienić.

Zamiast odpowiedzieć, skinęłam głową. W tej jednej sekundzie poczułam coś dziwnego. Może niepokój. Może współczucie. Rafał wyglądał na człowieka równie samotnego. A może jeszcze bardziej.

Ręce mi drżały

Zapach pieczonych warzyw i karkówki unosił się w powietrzu. Dzieci starały się rozładować atmosferę. Adam co chwilę opowiadał jakieś anegdotki z uczelni, a Maja z udawaną beztroską dopytywała mnie, czy dobrze się czuję.

– Może jeszcze lemoniady? – zaproponowała, podnosząc dzbanek.

Skinęłam głową. Wolałam coś trzymać w rękach, niż pozwolić im drżeć na kolanach. Rafał jadł w ciszy. Uśmiechnął się raz czy dwa, ale nie odważył się spojrzeć na mnie dłużej niż na kilka sekund. Patrzyłam ukradkiem, jak zmieniły się jego dłonie. Były bardziej spracowane, jakby ostatnia dekada przeorała go bardziej niż mnie. Może tak było.

– Szkoda, że mama i tata się pokłócili wtedy o taką głupotę – rzucił nagle Adam, sięgając po kolejną kiełbaskę.

Sztućce w mojej dłoni zamarły. Czułam, jak Rafał drgnął obok mnie. Nikt się nie odezwał. Tylko Maja spojrzała na Adama z lekką paniką w oczach.

– No co? – kontynuował chłopak, nieświadomy lawiny, którą uruchomił. – Zresztą, i tak nikt mi nigdy nie powiedział, o co poszło...

– I nikt nie musi – powiedziałam cicho, niemal szeptem.

Wieczór zbliżał się do końca. Maja i Adam zaczęli sprzątać, w końcu zniknęli w domu, zostawiając nas na tarasie.

– Dawno cię nie widziałem – powiedział nagle.

– Bo nie było po co – odparłam szczerze.

– A teraz?

Spojrzałam na niego uważnie.

– Teraz chyba nie mamy wyjścia.

Miałam chaos w głowie

– Pamiętasz, jak Aśka wydarła się na Andrzeja wtedy, na tej nieszczęsnej kolacji? – zapytał Rafał spokojnie, jakby wspominał coś codziennego, nie granicę, której nigdy mieliśmy nie przekraczać.

Skinęłam głową.

Nie wiem, o co im poszło. Nigdy mi nie powiedział.

– Bo nie miał odwagi – Rafał wziął łyk wina, wbił wzrok w gęsty żywopłot między naszymi domami. – A ja nie miałem siły robić z tego afery. Oni mieli romans.

Słowa, które wypowiedział, opadły na taras jak grad. Zimne, ciężkie, bez litości. Cofnęłam się na krześle. Czułam, jak twarz mi blednie, jak coś obcego ściska gardło.

Kłamiesz – szepnęłam.

– Nie mam po co – odparł. – Wiedziałem od samego początku. Znalazłem wiadomości. A potem ona sama się przyznała. I powiedziała, że to nic nie znaczyło. Że to był tylko moment. I że już skończone.

Spojrzał na mnie ze spokojem, który był bardziej bolesny niż gniew.

– I co zrobiłeś?

– Nic. Zostałem. Dla Adama. Od tamtej pory... coś się we mnie wypaliło. A kiedy ona zmarła... poczułem ulgę. I od razu nienawiść do siebie za to uczucie.

Siedzieliśmy w milczeniu. A we mnie buzowało tysiąc myśli. Andrzej? Mój Andrzej? Tyle lat go opłakiwałam, z takim bólem. A teraz miałam wrażenie, że nie znałam go wcale.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

– Bo Adam był dzieckiem. I twoja córka też. Nie chciałem, żeby nienawidzili swoich rodziców.

Zacisnęłam dłonie na filiżance.

– A teraz?

– Teraz... chyba mamy prawo do prawdy. Nawet tej najgorszej.

Wyszłam ze swojej skorupy

Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Przez okno kuchenne widziałam, jak Rafał podlewał trawnik. Wyglądał jak zawsze – skupiony, poważny, lekko przygarbiony. Ale ja już nie widziałam w nim tylko sąsiada zza żywopłotu. Teraz to był mężczyzna, który przez lata dźwigał swój ciężar. Upiekłam ciasto drożdżowe z jabłkami. Przepis mojej mamy. Kiedyś to był zapach domu, który potrafił uciszyć wszystkie burze. Wyszłam przez furtkę z blachą zawiniętą w ściereczkę. Rafał spojrzał na mnie zaskoczony.

– Ciasto – powiedziałam, jakby to tłumaczyło wszystko.

– Drożdżowe? – zapytał, zerkając na pakunek.

– A jakie inne się przynosi, jak się chce coś naprawić?

Uśmiechnął się. Trochę krzywo, ale był to uśmiech.

– Chcesz wejść?

Skinęłam głową.

Usiedliśmy w kuchni. Piliśmy kawę, przegryzając ciasto. Mówiliśmy o Mai, o Adamie, o pracy, pogodzie, nawet o reklamach w telewizji. I ani razu nie wróciliśmy do wczorajszej rozmowy. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że tamta rozmowa była potrzebna – ale teraz pora robić miejsce na coś nowego.

– Dobrze ci wychodzi to ciasto – powiedział Rafał.

Lepiej niż życie – zażartowałam, a on się roześmiał.

Nie było uniesień. Tylko dwójka ludzi przy kuchennym stole. Może to wystarczy na początek?

Przestałam udawać

Czasem się zastanawiam, ile życia człowiek traci przez milczenie. Przez to, że nie zapyta, nie spyta, nie wyjaśni. Przez dumę, przez strach, przez własne domysły. Patrzę teraz na Rafała przez okno. Stoi przy furtce, coś mówi do Adama, a chłopak się uśmiecha. Kilka lat temu bym odwróciła wzrok, zanim jeszcze zdążyłby mnie zauważyć. Dziś machnęłam ręką. A on odmachał. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie chciałam nawet nic planować. Może nic z tego nie wyniknie. Może zostaniemy po prostu sąsiadami, którzy już się nie boją na siebie spojrzeć. A może przyjaciółmi. Wiedziałam tylko jedno. Nie chciałam już żyć za żywopłotem, udając, że nie widzę tego, co jest tuż obok. Że nie czuję. Nie myślę. Nie tęsknię. Życie jest krótkie. I nieprzewidywalne. A nasze dzieci miały rację – czasem trzeba po prostu usiąść przy jednym stole, zjeść razem kiełbaskę, wypić herbatę, posłuchać siebie nawzajem.

Reszta może poczekać. Kto wie. Może to wcale nie koniec. Może właśnie zaczyna się coś nowego.

Alicja, 55 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama