Reklama

Dom, w którym jest nasze mieszkanie, powstał w siermiężnym PRL-u. Prawdopodobnie mocno przyoszczędzono na materiałach budowlanych, bo ściany są tu tak cienkie, że czy tego chcieliśmy, czy nie, uczestniczyliśmy w życiu małżeńskim sąsiadów. Podobno w PRL-u niektórzy śmiali się, że w ten sposób buduje się domy po to, żeby SB mogła oszczędzić na podsłuchach.

Reklama

Szanując naszą prywatność, umówiliśmy się z mężem, że z ważnymi rozmowami tudzież sporami będziemy przenosić się do małego pokoiku w szczycie budynku, żeby nikt nas nie słyszał. Ale i tak nigdy nie przekraczaliśmy określonego „poziomu decybeli”, uchodziliśmy więc wśród sąsiadów za ludzi spokojnych, o których nikt nic nie wie.

– I tak jest najlepiej – konkludował mój ojciec. – „Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz” – dodawał.

Sąsiedzi, nie słysząc naszych rozmów zza ściany, najwyraźniej poczuli się bezpieczni i głośno oraz bez skrępowania rozprawiali o własnych domowych sprawach. I w ten właśnie sposób, chciał nie chciał, przez lata byliśmy świadkami pożycia małżeńskiego Pawlaków.

Pewnej niedzieli, gdy sąsiedzi zasiadali do stołu, z komentarzy w stylu: „O, wrócił nasz marnotrawny”, dowiedzieliśmy się, że przyszedł najstarszy ich syn, Jacek. Tamtego dnia przyprowadził dziewczynę.

– W akademiku wymówili Kasi miejsce na ferie zimowe, to zaproponowałem, żeby czasowo z nami zamieszkała – dobiegło nas przez ścianę. – To dobra dziewczyna i na pewno wszystkim się wam spodoba.

Myślę, że Pawlakowa niezbyt była rada takiemu obrotowi sprawy. Jednak kochała syna i gotowa była mu nieba przychylić, co chłopak niecnie wykorzystywał.

Tak więc Pawlakowa zgodziła się, żeby dziewczyna z nimi zamieszkała. A ponieważ w dużym pokoju przez cały dzień koncentrowało się życie rodzinne, w drugim mieszkali gospodarze, w trzecim ich córka, a w czwartym Jacek, więc dziewczyna wylądowała w pokoju chłopaka… Z rozmowy z sąsiadką na klatce schodowej wiedziałam, że Jacek przyznał się matce, że on i Kasia się kochają, i zamierzają sprawdzić, czy to prawdziwa miłość.

– Mam dwadzieścia lat, więc nie będzie zgorszenia jak zamieszkamy razem – podsumował Jacek i najwyraźniej uznał całą sprawę za załatwioną.

Kasia wymiotuje, a przecież sąsiadka gotuje tak zdrowo…

Kilka dni później, gdy wyszłam z domu po zakupy na pobliski bazarek, na korytarzu zobaczyłam narzeczoną chłopaka. Była drobna, nieco wystraszona, ale miała ładne duże oczy, którymi nieco naiwnie patrzyła na otaczający świat. Wkrótce też jednego z wieczorów usłyszeliśmy z mężem rozmowę Pawlaków. Kazia mówiła do swojego Gerarda, jakie to szczęście, że narzeczona ich syna jest taką miłą i zgodną dziewczyną.

Jest cicha i życzliwa całemu światu. Jak nasz chłopak się z nią ożeni, to będę miała w niej podporę. Potrafi wybrać warzywa i zanim włoży coś do koszyka, sprawdza datę ważności na produktach. A jak wracamy ze sklepu, to nie muszę jej prosić, żeby pomogła mi przy siatkach, sama z siebie bierze ode mnie ciężary.

W sumie narzeczona syna miała u Pawlaków pomieszkać tylko dwa tygodnie, ale choć ferie się skończyły, dziewczyna nigdzie się nie wyprowadziła.
Chociaż piszę to ze skrupulatnością godną kronikarza, chciałabym podkreślić, że nigdy nie przykładałam ucha do dzielącej nas z sąsiadami ściany. Jak wspomniałam, czy tego chcieliśmy, czy nie, braliśmy udział w burzliwym życiu Pawlaków. W tamtych dniach używaliśmy z mężem słowa „burzliwe”, nie przeczuwając, że prawdziwe zawieruchy, a nawet i sztormy są dopiero przed nami… To znaczy przed Pawlakami.

Wszystko zaczęło się pewnego zimowego poranka. Piłam wówczas poranną kawę, gdy zza ściany dobiegły słowa Pawlakowej, które chyba skierowała do męża.

– Widziałeś naszą Kasię?

– No, a bo co?

– Znowu wymiotuje. Pytam: „Co ci jest, córcia”, a ona na to, że chyba zjadła coś niestrawnego. Jestem pewna, że kłamie.

– Niby dlaczego?

– Ja gotuję smacznie i zdrowo, więc z tego wynika, że to coś niestrawnego mogła znaleźć tylko pod kołdrą naszego syna.

– Ty zawsze lubisz krakać.

– Już ja swoje wiem, wczorajsza nie jestem. Dwoje dzieci ci urodziłam.

Pawlakowa miała rację i kilka dni później w jej domu wybuchła bomba atomowa. Kasia była w ciąży.

– Ale nie ze mną! – oświadczył wściekłym głosem Jacek.

– Jak nie z tobą, to z kim?! – głos Pawlakowej ociekał jadem.

Spytaj o to swojego męża! – chłopak krzyknął niemal płaczliwie, i nie słuchając nawoływań matki, żeby natychmiast wracał, wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.

No i wtedy za ścianą zaczęła się wojna, a raczej pierwsza poważna bitwa. Gerard przysięgał na wszystkie świętości, że nie tknął dziewczyny nawet małym palcem. Na co Pawlakowa odwrzasnęła, że nie rozmawiają o małym palcu, ale o czymś zupełnie innym. Po godzinie grożenia, szlochania, wrzasków, biadolenia i żalenia się nad losem, Pawlakowa wreszcie złamała męża. Gerard pękł i przyznał, że tylko dwa razy odwiedził dziewczynę w sypialni syna, kiedy ten był poza domem. Na koniec zaś na swoje usprawiedliwienie dodał: „Ona wyraźnie mnie do tego zachęciła”. Ponieważ nie było na miejscu obwinionej, Pawlakowa musiała zgodzić się na to „tylko” oraz owe „dwa razy”.

– Ale przecież dzieciak nie musi być mój – Pawlak odważył się na głośniejsze wyrażenie swojego zdania. – Chłopak obracał ją co noc. Sama mówiłaś, że dobrze, że sąsiedzi tego nie słyszą, bo spuchłyby im uszy.

W tym momencie mąż spojrzał na mnie, ja na niego. Uszy mieliśmy normalnej wielkości. Po prostu dawno przywykliśmy do odgłosów z mieszkania sąsiadów.

Mimo wszystko stary Pawlak powędrował na kanapę do dużego pokoju

U sąsiadów trwała wojna, a stary Pawlak robił za głównego obwinionego, który nie miał żadnych praw i był przez wszystkich pogardzany. Z tego, co zdołaliśmy się zorientować, wynikało, że biedak nawet nie był dopuszczany do rodzinnego stołu, tylko jadał osobno. Przy owym stole nie było też Kasi, bo ta wyniosła się od Pawlaków.

Najwyraźniej naiwna dziewczyna sądziła, że umknie przed Pawlakową, ale ta ją namierzyła i zmusiła do wizyty u lekarza i oddanie próbek DNA. Do tego samego lekarza poszli stary Pawlak i jego syn.

Tamtego dnia zamierzaliśmy urządzić z mężem wieczór filmowy. Oboje lubiliśmy filmy życiowe bez strzelania, pościgów i tych wszystkich fajerwerków, które przepełniają współczesne kinowe obrazy. Wybraliśmy spokojny film o Julii Child, Amerykance, która zaraziła rodaków miłością do jedzenia, wydając książki kucharskie i prowadząc pierwsze telewizyjne show, podczas którego gotowała na wizji.

Nie dane nam jednak było obejrzeć filmu, gdyż za ścianą eksplodowała bomba atomowa. Okazało się, że DNA starego i młodego Pawlaka nie są tożsame z kodem genetycznym dziecka Kasi. Innymi słowy, dziewczyna znalazła sobie jeszcze innego amanta, który powinien się z nią ożenić lub w przyszłości łożyć na dziecko alimenty. Jednak… to była tylko atomówka. Bomba wodorowa eksplodowała w chwili, gdy Pawlak wywrzeszczał żonie, że ponad wszelką wątpliwość lekarz stwierdził, że on jest bezpłodny.

– To znaczy, czyje są te dzieci, na które przez tyle lat łożyłem?

– Twoje! – zaszlochała Pawlakowa.

– Słyszałaś, głupia flądro, co powiedziałem? Nie mogą być moje, bo ja nie jestem zdolny do płodzenia dzieci!

Tak oto wahadło bujnęło się w przeciwną stronę i tym razem to Pawlakowa znalazła się na cenzurowanym. A odpowiedzi na pytanie, kto jest ich prawdziwym ojcem, zażądały też dzieci Pawlakowej. Sąsiadka próbowała się jeszcze bronić, że gdy zorientowała się, że jej ukochany nie może mieć dzieci, specjalnie zaszła w ciążę z innym, żeby Pawlak poczuł się prawdziwym mężczyzną…

– Jeden raz bym zrozumiał – zawołał wściekły sąsiad – i nawet ci wybaczył. Ale ty jeszcze urodziłaś córkę. No i miałaś jedną aborcję. To też miało sprawić, żebym poczuł się jak prawdziwy mężczyzna?

Reklama

Pawlak złożył pozew o rozwód. Jakiś czas później mieszkający za ścianą zamienili cztery pokoje na kawalerkę dla Pawlaka i dwa pokoje dla Pawlakowej i dzieci. Jeśli chodzi o nowych sąsiadów, to okazali się przemiłymi ludźmi. Ich wartość w naszych oczach wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, że ścianę, która rozdziela nasze mieszkania, wyłożyli płytkami dźwiękochłonnymi. Na wszelki wypadek.

Reklama
Reklama
Reklama