„Sąsiad zza płotu poruszył najczulsze struny w moim sercu. Po 60-tce znudziło mi się parzenie herbatki dla męża”
„Przyzwyczaiłam się do udawania, że wszystko gra. Nawet przed sobą samą. Ale potem do sąsiedniego domu wprowadził się Wiktor. I nagle coś się zmieniło. Na początku to był tylko inny głos za płotem. Ale z czasem... Z czasem zaczął brzmieć coraz wyraźniej. A moje serce rwało się ku niemu”.

- Redakcja
Mój dzień zaczyna się zawsze tak samo. Wstaję o szóstej trzydzieści, bo organizm nie pozwala mi spać dłużej, nawet jeśli nie mam po co się spieszyć. Wkładam szlafrok, włączam czajnik, przygotowuję dwie filiżanki kawy. Jedna dla mnie, druga dla Henryka. On jeszcze śpi, więc stawiam ją na stoliku przy jego fotelu. I tak każdego dnia.
Nie wiem, kiedy zaczęłam się czuć przezroczysta. Może wtedy, kiedy dzieci się wyprowadziły? A może wcześniej – gdy ich obecność jeszcze maskowała to, co między nami się rozłaziło? Bo kiedyś przecież Heniek potrafił mnie zaskoczyć – bukietem tulipanów, biletem do teatru, spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa. Teraz mówi głównie o tym, że pomidory w ogrodzie znowu zarosły chwastami.
Mam 63 lata i teoretycznie wszystko, co „ważne”, mam już za sobą. Dzieci wychowane, wnuki rosną, kredyt spłacony. Jestem żoną, matką, babcią. Ale kiedy zostaję sama w kuchni, przy drugim kubku kawy, który zdąży już wystygnąć, czuję... smutek. Taką dziwną, ciężką pustkę. Bo czy to naprawdę wszystko? Czy tak ma wyglądać reszta mojego życia – z mężczyzną, z którym rozmawiam już tylko o pogodzie i terminach wizyt u lekarza?
Nie mówię tego na głos. Przyzwyczaiłam się do udawania, że wszystko gra. Nawet przed sobą samą.
Ale potem do sąsiedniego domu wprowadził się Wiktor. I nagle coś się zmieniło. Na początku to był tylko inny głos za płotem. Ale z czasem... Z czasem zaczął brzmieć coraz wyraźniej. A moje serce rwało się ku niemu.
Poznałam nowego sąsiada
Wyszłam po bułki do sklepu na rogu. Niby nic wielkiego, ale to był jeden z moich codziennych rytuałów – choćby po to, by wyjść z domu, zobaczyć coś więcej niż kuchenny stół. Wracałam powoli, niosąc siatkę z pieczywem i gazetą dla Henryka, kiedy nagle zobaczyłam mężczyznę, który usiłował zebrać porozrzucane jabłka z chodnika.
– Pomóc panu? – zapytałam bez zastanowienia, kucając obok niego.
– Będę wdzięczny. Te torby chyba mają coś przeciwko mnie – uśmiechnął się, pokazując zmarszczki wokół oczu. Był może ciut młodszy ode mnie, może nie. Wysoki, z lekko siwiejącymi włosami i elegancką kurtką. Pachniał jak ktoś, kto dba o siebie.
– Wprowadził się pan do domu po państwu Sobczakach? – zapytałam, podając mu jedno z jabłek.
– Tak, Wiktor jestem. A pani?
– Barbara. Z domu obok. Tam, z hortensjami przy płocie.
– Już zauważyłem te hortensje. Jak z katalogu ogrodniczego – powiedział z uśmiechem. Poczułam, jak dostaję wypieków na twarzy.
Zebraliśmy jabłka, po czym stanął, otrzepał spodnie i spojrzał na mnie przeciągle.
– Może kiedyś wpadnę z butelką wina, podziękować za ratunek – rzucił półżartem.
– Tylko niech pan nie przynosi jabłek – odpowiedziałam szybko. Śmialiśmy się oboje. I choć to trwało może dwie minuty, wracając do domu, czułam się inaczej. Lżej. Żywsza.
Henryk jak zwykle siedział przy stole, wpatrzony w telewizor.
– Kupiłaś tę gazetę? – zapytał bez odrywania wzroku.
– Tak, jest w siatce – odpowiedziałam. Ale głową byłam jeszcze gdzie indziej. Przy tamtym uśmiechu. I zapachu.
Czułam się samotna
Z Wiktorem zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. Czasem tylko przez płot – o pogodzie, ogrodzie, książkach. Czasem przynosił mi jabłka z własnego drzewa, z uśmiechem:
– Tym razem bez katastrofy – żartował.
Innym razem zaprosił mnie na spacer. Nic wielkiego – do pobliskiego parku, gdzie kwitły forsycje. Rozmawialiśmy o naszych dzieciach, o tym, co robimy na emeryturze, o filmach. Rozmowy z nim miały w sobie coś świeżego. Jakby ktoś znów widział we mnie kobietę, nie tylko gospodynię.
W domu też coś się zmieniło. Henryk zaczął patrzeć na mnie inaczej – jakby dostrzegł, że jestem obca.
– Co się tak uśmiechasz sama do siebie? – zapytał któregoś dnia, siedząc z kawą w ręku.
– A nie mogę się po prostu cieszyć ładną pogodą? – odpowiedziałam z przekąsem. – Wiosna jest, wszystko kwitnie, miłość dookoła...
– Jeszcze tego brakuje, żebyś się zakochała na stare lata. – W jego głosie było coś nieprzyjemnego.
– A co, byłbyś zazdrosny? – zapytałam z cieniem uśmiechu, ale nie był to żart.
– Przestań mówić głupoty – burknął i wyszedł z kuchni.
Zostałam sama. Ze ściśniętym żołądkiem i bijącym sercem.
Wieczorem, leżąc obok niego w łóżku, czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to, co robię, to już zdrada? Przecież nie całowaliśmy się, nie dotykaliśmy. Ale myśli... Myśli były coraz bardziej intensywne. Czułam się przy nim żywa. A z Henrykiem – jak cień samej siebie.
Powiedziałam prawdę
Było sobotnie popołudnie. Kończyła gotować rosół w kuchni, Henryk siedział w salonie z Martą, naszą córką. Myślałam, że drzwi są zamknięte, ale chyba zostawił je uchylone, bo wyraźnie usłyszałam ich rozmowę.
– Tato, serio, mama zachowuje się dziwnie. Jakby coś ukrywała – mówiła Marta.
– Też to widzę – odparł cicho Henryk. – Uśmiecha się do siebie, wychodzi częściej niż zwykle. A wczoraj wróciła i miała rumieńce jak nastolatka.
Zamarłam z łyżką w ręku.
– Myślisz, że... że kogoś poznała? – spytała Marta niepewnie.
– Nie wiem. Ale coś się dzieje. I to nie jest już ta sama Barbara.
Odstawiłam garnek. Palce mi się trzęsły. Nie chciałam podsłuchiwać, ale usłyszałam wystarczająco dużo. Wieczorem podeszłam do Henryka. Siedział przy stole, jak zawsze z krzyżówką.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam spokojnie, ale serce waliło mi jak szalone.
Podniósł wzrok.
– O czym?
– O mnie. O tym, że... chyba się zakochałam.
Patrzył na mnie długo. Najpierw z niedowierzaniem. Potem z czymś, czego nie potrafiłam nazwać.
– W kim?
– W Wiktorze. Naszym nowym sąsiedzie. Nic między nami nie było. Jeszcze. Ale... myślę o nim. Dużo. Za dużo.
Zamilkł. Odłożył długopis.
– To dlatego się tak zmieniłaś?
– Tak. Bo ktoś mnie w końcu dostrzegł. Bo z kimś znów mogę rozmawiać. Nie o zakupach. O życiu.
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł do ogrodu. Ja została. Sama. Ale lżejsza. W końcu powiedziałam prawdę – sobie i jemu.
Potrzebowałam czasu
Spotkaliśmy się pod wieczór, przy furtce. Wiktor akurat podlewał trawnik. Zobaczył mnie i wyłączył wąż.
– Wyglądasz... poważnie – powiedział z lekkim niepokojem.
– Muszę z tobą porozmawiać. Powiedziałam Henrykowi. Wszystko.
Zamarł.
– Wszystko? – powtórzył.
– Że się zakochałam. W tobie. Że to jeszcze nie romans, ale... coś, co zmienia we mnie wszystko.
Patrzył na mnie długo, w ciszy, która ciążyła mi bardziej niż jego słowa.
– Basia... ja... nie wiem, co powiedzieć.
– Nie musisz mówić nic. Ale chciałam, żebyś wiedział. Żebyś nie myślał, że to tylko zwykłe rozmówki przez płot.
Westchnął.
– Wiesz, że nie chcę nikomu niszczyć życia. Nie jestem młokosem, który rzuca się na uczucie bez zastanowienia. Wiem, co znaczy odpowiedzialność.
– Ja też wiem. Dlatego to powiedziałam. Bo chcę być uczciwa.
– A czego ode mnie oczekujesz?
– Nie wiem. Może tylko tego, żebyś był. Ale nie obiecuj niczego. Nie chcę, żebyś coś tracił przez mnie.
Spojrzał na mnie łagodnie.
– Ja już straciłem. Moją żonę. Samotność nauczyła mnie pokory. Ale i odwagi.
Zrobił krok w moją stronę, ale nie dotknął mnie. Jakby czekał, aż zrobię pierwszy ruch. Nie zrobiłam. Tylko się uśmiechnęłam, smutno.
– Muszę to wszystko przemyśleć. Jeszcze nie wiem, czy to miłość... czy tylko ucieczka.
Skinął głową.
– Poczekam. I tak mam czas.
I zostałam z tym wieczorem – pełnym ciszy, która nie była już pusta, tylko pełna znaków zapytania.
Syn mnie rozumiał
Tomek przyleciał z Londynu tydzień później. Nie pytałam, dlaczego tak nagle – wiedziałam, że Marta coś mu powiedziała. Spotkaliśmy się w mojej kuchni, przy tej samej filiżance kawy, którą zwykle robiłam dla Henryka.
– Mama... co się dzieje? – zapytał bez ogródek.
Spojrzałam na niego. Był taki dorosły, a w oczach miał tę samą czułość, jak wtedy gdy miał pięć lat i przynosił mi stokrotki z podwórka.
– Zakochałam się, Tomek. Chyba. – powiedziałam cicho.
Nie wyglądał na zszokowanego. Raczej na smutnego.
– Wiesz... ja od dawna widzę, że ty się w tym małżeństwie dusisz. Ale nigdy nie myślałem, że... że będziesz miała odwagę coś z tym zrobić.
– Sama nie wiem, czy to odwaga, czy rozpacz.
– A może jedno i drugie?
Milczeliśmy chwilę.
– I co teraz? – zapytał.
– Nie wiem. Powiedziałam wszystko ojcu. Teraz czuję się... pusta. Jakbym musiała zdecydować, ale żadna decyzja nie jest prosta.
Tomek wziął moją dłoń.
– Mamo, jeśli coś sprawia, że znów się uśmiechasz, że znów chcesz żyć – to nie może być złe. Może trudne, ale nie złe. Nikt nie powinien przeżywać życia za kogoś innego.
Poczułam, jak coś się we mnie przełamuje. Jakby ktoś w końcu pozwolił mi się nie bać.
– Może muszę coś zakończyć, żeby móc coś zacząć.
– Właśnie tak.
Pocałowałam go w czoło. Był pierwszą osobą, która mnie nie oceniła. A to znaczyło więcej niż wszystko.
W końcu czułam się wolna
Spakowałam kilka rzeczy do walizki. Tyle, ile zmieściło się na kilka tygodni. Powiedziałam Henrykowi, że chcę separacji. Nie protestował. Widziałam po jego twarzy, że wszystko już dawno do niego dotarło.
– Nie chcę się kłócić – powiedział spokojnie. – Ale jeśli to dla ciebie lepiej...
– Nie wiem jeszcze, co dla mnie lepiej. Muszę to dopiero odkryć.
Nie płakałam. On też nie. Po prostu spojrzeliśmy na siebie jak dwoje ludzi, którzy przez lata byli obok siebie, ale się pogubili.
Wiktor nie naciskał. Kiedy powiedziałam mu, że się wyprowadzam na jakiś czas, tylko skinął głową.
– W porządku, Basiu. Jeśli będziesz mnie potrzebować – będę czekał.
Znalazłam pokój do wynajęcia w małym pensjonacie nad jeziorem, kilkanaście kilometrów od domu. Właścicielka dała mi klucz i nie zadawała pytań. W pokoju było prosto – łóżko, stół, zasłony w kwiaty. Ale było też cicho. I... czułam się wolna.
Pierwszego wieczoru usiadłam na pomoście z kubkiem herbaty. Wiatr rozwiewał mi włosy, jezioro lśniło spokojem. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy wrócę do Henryka, czy wybiorę Wiktora. Czy może zostanę sama.
Ale po raz pierwszy od lat nie czułam się jak cień. Byłam sobą. Z całą swoją niepewnością, pragnieniami, lękiem. I z czymś nowym – z odwagą.
Bo zrozumiałam jedno: na miłość nigdy nie jest za późno. Ale żeby ją poczuć – trzeba najpierw usłyszeć siebie. A ja wreszcie się usłyszałam.
Barbara, 63 lata
Czytaj także:
- „Nie chciałam zabierać 120 tysięcy do grobu, więc poprosiłam syna o pomoc. Niepotrzebnie mu zaufałam”
- „Po rozstaniu okazało się, że mój partner kochał nie tylko mnie. Nie wiem, czemu byłam taka ślepa”
- „Syn i córka doili mnie z kasy, ile wlezie. A kiedy potrzebowałam pomocy, zostawili mnie na lodzie”