Reklama

Nietypowe zwierzątko domowe

Moja Figa jest prześliczną wiewiórką z ciemnorudym grzbietem i białym brzuszkiem. Wygląda jak elegantka w rdzawym żakieciku i śnieżnej bluzce. Znalazłam ją w swoim ogrodzie. Była ledwo owłosionym oseskiem podobnym do myszy. Nie wiem, co stało się z jej mamą i rodzeństwem; ona najwyraźniej wypadła z gniazda i bardzo potrzebowała pomocy…

Reklama

Uparłam się, że ją wychowam. Nie miałam pojęcia, że to będzie początek wielkiej, wzajemnej miłości. Miała już ząbki, więc przegryzała wszystkie smoczki. Zaczęłam ją karmić kroplomierzem, a potem strzykawką bez igły. Dowiedziałam się, że najlepsze dla niej będzie kozie mleko albo mieszanka z mleka granulowanego, wody i śmietany. Zaczynała od dwóch mililitrów, po których trzeba było jej masować watką brzuszek, żeby zrobiła siusiu. Nauczył mnie tego weterynarz, który zalecił także krople witaminowe i lek na pasożyty.

Spała w mojej wełnianej czapce, która stała się dla niej kołdrą i poduszką. Leżała na jednym boku, dopóki jej nie przełożyłam na drugi i wyglądała na markotną biedę. Tym bardziej się starałam, żeby przetrwała. Przez kilka dni nie mogłam się niczym zająć, tak mnie pochłonęła opieka nad tym ślicznym rudaskiem.

Wiem, że oswojenie i wychowanie wiewiórki to trudna sprawa. Wiem również, że dzikie zwierzęta nie powinny przebywać w ludzkich domach, że należy taki fakt zgłaszać w odpowiednich instytucjach, ale komu mogło zagrażać zwierzę wielkości pudełka zapałek?

Udało mi się ją odchować

Po kilku dniach Figa zaczęła się dziarsko poruszać, potem chwiejnie kicać, aż wreszcie, czepiając się nogi od stołu, długimi, cieniutkimi pazurkami rozpoczęła przygotowania do wypraw wysokogórskich. Wtedy dostawała już okruchy biszkoptów, kawałki marchwi, jabłka, orzechy i pędy sosny. Tę wiedzę też miałam od weterynarza, który bardzo się interesował moim maluchem. Kiedy zwinęła mi ze stołu kawałek czerstwej bułki, wiedziałam, że jest zdrowiutka i ma siłę na życie!

Opieka nad wiewiórką nie należy do łatwych. Nie można jej nauczyć załatwiania się do kuwety, jest upartym dzikusem śmigającym po domu z prędkością światła. Lepiej zdjąć firanki, obrusy, koronkowe serwetki, pozestawiać z komód i półek rozmaite bibeloty. Wiewiórka jest naładowana emocjami, a wyładowuje je, gryząc mocno, czasem do krwi. Nie jest to przejaw niechęci czy złości, tylko potrzeba wyrzucenia z siebie nadmiaru energii. Dlatego wiewiórka domowa powinna mieć stale jakieś gryzaki – gałązki, pączki drzew, szyszki. Wtedy jest szansa, że zostawi w spokoju palce swojego opiekuna.

Musi też gdzieś mieszkać. Najlepiej dosyć wysoko i żeby było zacisznie. Dobrze byłoby, gdyby do jej domku prowadziły „schodki”, po których mogłaby się wspiąć. Trzeba także zadbać o jej bezpieczeństwo i spokój, więc zadanie nie jest łatwe, ale od czego dobrzy sąsiedzi!

Szczególnie jeden, który słynie w okolicy jako „złota rączka”, bo daje sobie radę ze stolarką, hydrauliką, elektrycznością, a nawet naprawami sprzętu domowego. Do tego jest bardzo przystojny i niejedna chciałaby, żeby jej już zawsze naprawiał wszystko, co się zepsuje… Mieszka sam w małym domku na końcu ulicy. Ludzie plotkują, że żona go rzuciła dla młodszego, i on nie lubi kobiet. Może dlatego ledwo odburkuje na „dzień dobry” i nigdy nie zagada ani się nie uśmiechnie. Nie wpuścił mnie. Na ganku wysłuchał, co miałam do powiedzenia.

Nietypowe zlecenie

– Pewnie się pan dziwi, że przychodzę z taką nietypową sprawą – zaczęłam, ale szybko mnie zgasił.

Mnie nic do tego, co pani robi w swoim domu… Przyjdę i zobaczę, o co chodzi, i co się da zrobić.

Pojawił się po dwóch dniach. Obejrzał starą, jednodrzwiową szafę na ubrania, wysoką jak komin, pomierzył, pomyślał i wreszcie się odezwał:

– Niech będzie. Nawet mam pomysł, żeby zostawić tylko jedną półkę na samej górze, a dołem i pośrodku przykręcić przycięte gałęzie. Niech ma jak w lesie.

– A drzwi? Co z drzwiami?

– Można z siatki wykombinować i zamykać tylko na noc, ale jak pani chce…

Po następnych paru dniach dom wiewiórki był gotowy. Pomalowany w brązowe i zielone liście wyglądał super! Ruda lokatorka szybko skumała, o co chodzi, i najwyraźniej spodobało się jej nowe miejsce, bo często siadywała na gałęziach i gryzła nasiona, które jej przemyślnie przyszykowałam w różnych miejscach. Miała tam poidełka z wodą i przysmaki, więc wyglądała na szczęśliwą.

Do mnie przychodziła zawsze, gdy siadałam przy stole i stawiałam przed sobą miseczkę z orzechami laskowymi. To była rozkosz patrzeć, jak zręcznie i delikatnie bierze orzech w łapki, jak go ogląda, przechylając łepek to w jedną, to w drugą stronę, i wreszcie zjada z apetytem. Tak się nauczyła, że nie brała orzecha z miski, tylko czekała, aż jej podam przysmak do łapki. Pozwalała się potem pogłaskać, a kiedy miała wyjątkowo dobry humor, wskakiwała mi na ramię i ocierała się o moje ucho. Nazwałam ją Figa, bo jest słodka, egzotyczna i maleńka. Kocham zwierzęta, miałam w domu psy, koty, chomiki, ale ta drobina naprawdę chwyciła mnie za serce.

Figa miała towarzysza

Z sąsiadem nie miałam kontaktu do pewnego jesiennego dnia, kiedy załamała się pogoda i mgliste ciepło przeszło w zimną, wietrzną szarugę. Zapukał do moich drzwi zaraz po śniadaniu.

– Coś się stało? – zapytałam, bo to była naprawdę niecodzienna wizyta.

– Tak jakby – odpowiedział. – Ludzie są okropni… Niech pani zobaczy, co znalazłem pod drzwiami.

Zza pazuchy wyciągnął piszczącego wniebogłosy szczeniaka. Był to najwyżej dwu, trzytygodniowy malec, z dopiero co otwartymi ślepkami pokrytymi niebieskawą mgiełką. Miał okrągły, żabi pyszczek i najwyraźniej pusty brzuszek, bo płakał, piszczał i kwilił, domagając się jedzenia.

– Co robić? – zapytał wyraźnie poruszony sąsiad. – Nie mam czym go nakarmić, zresztą nie wiedziałbym jak, bo to pewnie jeszcze osesek. Poratuje nas pani?

Normalnie ręce same mi się wyciągnęły do tej roztrzęsionej sierotki. Znowu poszła w ruch strzykawka napełniana ciepłym mlekiem. Było masowanie brzuszka i otulanie pieska w wełniane szale, żeby się poczuł bezpiecznie. Był kompletnie bezradny i bez pomocy na pewno by zginął, więc wyszło na to, że po raz kolejny przyszło mi ratować życie maleństwu bez szans.

Maluch uspokajał się tylko przytulony do mojego ramienia. Posapywał wtedy i przestawał się trząść… Więc zrobiłam sobie nosidełko z chustki i miałam go stale przy sobie. „Dobrze, że jestem na wcześniejszej emeryturze – myślałam, ilekroć zapiszczał przez sen. – Przecież gdyby trzeba było iść do pracy, nie dałabym sobie rady z tymi zwierzakami!”.

Zwierzęta łagodzą obyczaje

Sąsiad przynosił mleko, płatki owsiane i kaszę mannę. Twierdził, że tylko w ten sposób może na razie mi pomóc. Zerkał spod oka, wyraźnie mnie obserwował i powoli się oswajał, zupełnie jak kolejna obca istota, której trzeba przyjaźni i serca. Kiedyś zwlekał z pójściem do siebie. Wyraźnie szukał pretekstu, żeby zostać dłużej, wreszcie zdobył się na odwagę.

– Muszę na jakiś czas wyjechać w ważnych sprawach i tym bardziej jest mi głupio, że panią wrobiłem – tłumaczył się. – Po powrocie zajmę się tym znajdkiem. Wezmę go do siebie, obiecuję.

– No, zobaczymy – odpowiedziałam. – Niech pan nie mówi na niego znajdek.

– A jak?

– Bo ja wiem? Ma oczka jak ziarnka maku, więc może Mak albo Maczek?

Pierwszy raz się uśmiechnął.

– Fajnie! – zawołał. – Będzie Figa z Makiem… Superpomysł!

– Przepraszam za ciekawość, ale na długo pan wyjeżdża?

– Na kilka dni, może na trochę dłużej – westchnął. – Rozwodzę się. Trzeba zlikwidować mieszkanie, bo była żona wyjeżdża w świat. Trochę mi zejdzie… Wytrzyma pani beze mnie?

To zabrzmiało dziwnie i dwuznacznie, ale miło. Teraz ja się roześmiałam.

– Mam wyjście?

– Ma pani. Może mnie pani pogonić. Kobiety takie są, już się przyzwyczaiłem!

– Nie wszystkie. Chce się pan przekonać? – rzuciłam przekornie.

– Warto ryzykować?

– Sam pan musi zdecydować.

– Trochę się boję, bo się parę razy mocno sparzyłem…

– Nie wygląda pan na strachliwego, no ale ja nie namawiam.

– Więc pytam jeszcze raz: wytrzyma pani beze mnie? Mam na co liczyć, na co czekać? – zniżył głos. – Warto tu wracać i zaczynać jeszcze raz od nowa?

– Figa z Makiem. Nie odpowiem i nie będę nic obiecywać – roześmiałam się.

Reklama

– Czas pokaże, czy było warto – stwierdziłam, choć dobrze znałam odpowiedź.

Reklama
Reklama
Reklama