Reklama

Wszyscy się dziwiliśmy – jak można tak żyć? Pani Irena, kobieta w podeszłym już wieku, od zawsze mieszkała sama. To był typ człowieka niesłychanie skrytego i konsekwentnie stroniącego od ludzi. Właściwie nic o niej z sąsiadami nie wiedzieliśmy. Jej rodzice umarli jeszcze, zanim większość z nas wprowadziła się do tej kamienicy, a ona nie miała poza nimi żadnej bliskiej rodziny. Przynajmniej nikogo takiego u niej nie widywaliśmy. Nigdy nie przyjmowała gości, nie przychodzili do niej żadni mężczyźni. Była niespotykanym odludkiem.

Reklama

Poza tym kulturalna i miła, nie sprawiała problemów, nie hałasowała, nie awanturowała się. Często widywałam ją, jak wracała ze sklepu albo od fryzjera. Czasem zamieniła dwa, trzy słowa z którąś z sąsiadek – bywało też, że i mnie udało się chwilę z nią pogadać. Rozmawiałyśmy o pogodzie, troszkę o innych sąsiadach, o problemach z zarządcą naszej kamienicy, o cenach w sklepach. Nic szczególnego. To była najnormalniejsza kobieta pod słońcem – z tą różnicą, że nie potrzebowała nikogo.

– Dzień dobry, ponieść pani zakupy? – zaproponowałam jej któregoś dnia, widząc jak taszczy wielkie siaty.

– Dziękuję, nie trzeba – odparła.

– Pomogę. Pani dźwiga tyle rzeczy, a ja idę akurat z pustymi rękoma – prawie siłą zabrałam jej reklamówkę, a ona poczerwieniała. – Przepraszam, że tak panią terroryzuję, ale strasznie mi pani szkoda. Pani tak zawsze sama, bez żadnej pomocy. Proszę do nas czasem zapukać, gdyby czegoś było potrzeba…

Zobacz także

– To bardzo miłe, ale ja sobie ze wszystkim radzę sama. Naprawdę, proszę się nie martwić. Ja tak całe życie… Już się przyzwyczaiłam – uśmiechnęła się serdecznie.

– I nie brakuje pani nikogo? Nigdy? – odważyłam się zapytać.

– Nie, naprawdę. Może kiedyś… Ale wie pani, jak to jest, do wszystkiego się człowiek przyzwyczai. Do samotności też. A jak już do czegoś przywykniemy, to jakoś idzie…

– To ja pewnie teraz się naprzykrzam – zażartowałam.

– O, nie, nie – uśmiechnęła się tak nieśmiało, że mimo wszystko poczułam się jak intruz.

Wtedy chyba zrozumiałam, że ona naprawdę lubi swoje samotne życie. Trudno w to uwierzyć, ale są tacy ludzie.

Gdy nagle zniknęła, nie wiedziałam, gdzie jej szukać

Po tej rozmowie odpuściłam. Nie narzucałam się. Przestałam do niej chodzić z poczęstunkiem, zapraszać do nas na święta, wciągać w przypadkowe rozmowy. Od tamtego dnia po prostu mówiłam jej „dzień dobry”, pytałam krótko o zdrowie, rzucałam uwagę o pogodzie i na tym się kończyło.

Ale jakiś rok temu okazje, by zagadnąć panią Irenę, choć na chwilę, przestały się nadarzać. Upłynęło pięć dni od naszego ostatniego spotkania, zanim zdałam sobie sprawę, że nie widujemy się na klatce czy w sklepie. Na początku była to tylko spokojna refleksja, ale kiedy mijały kolejne dni, a jej nie było, zaczęłam się niepokoić. Tym bardziej, że nawet nie miałam do kogo zadzwonić, zapytać o nią, podzielić się swoimi obawami. Gdyby miała jakąś rodzinę, bliskich znajomych, z którymi można by szukać kontaktu, sprawa byłaby prosta. Ale przecież ona przez całe życie była sama. Biłam się z myślami i czekałam – cóż innego mogłam zrobić?

Ale kiedy minęły trzy tygodnie, a jej ciągle nie było, postanowiłam działać. Zadzwoniłam na policję. Nic innego mi nie pozostało. Sympatyczna policjantka przyjęła zgłoszenie i obiecała, że zajmą się sprawą. Następnego dnia przyszedł do mnie dzielnicowy, żeby wypytać dokładnie co i jak. Opowiedziałam mu o swoich podejrzeniach. Wypytywał też o panią Irenę, więc otwarcie przyznałam, że jest osobą samotną i nie szuka towarzystwa. Że nigdy nie widziałam u niej żadnych gości ani rodziny. Nie miała nawet żadnego zwierzaka – kota czy psa, jak to zwykle mają w zwyczaju ludzie żyjący sami.

Dzielnicowy wysłuchał mnie uważnie, podziękował za informacje i poszedł. A nazajutrz przyjechali wraz z nim inni policjanci i weszli do mieszkania siłą. Byłam wtedy w domu i gdy usłyszałam rumor na klatce, wyszłam, żeby zobaczyć, co się dzieje. Na miejscu były też dwie osoby w cywilu.

– To właśnie ta pani zawiadomiła nas, że państwa krewnej nie widać na klatce schodowej już od wielu dni – powiedział do nich dzielnicowy.

– Dzień dobry, dziękujemy bardzo – kobieta w średnim wieku uścisnęła mi rękę.

Miała twardą dłoń, zniszczoną twarz i przepalony głos. Jej mąż, który też mi podziękował, był ogorzały i krzepki. Oboje wyglądali na ludzi zahartowanych pracą na wsi.

– Nie ma za co. To w końcu moja sąsiadka. Nie wiedziałam tylko, że ma rodzinę. Gdyby mi kiedykolwiek powiedziała, od razu szukałabym państwa.

– Kuzynka Irena nie lubiła ludzi. Wie pani, taki odludek – zaśmiał się ten facet, a mnie zrobiło się dziwnie, bo użył czasu przeszłego, mówiąc o mojej sąsiadce.

Poza tym nie widziałam w tej sytuacji nic zabawnego.

– A dlaczego „lubiła”. Co się stało? – zerknęłam im przez ramię do pustego mieszkania.

– Nie ma jej. Zaginęła – odpowiedział jeden z policjantów. – Właśnie sprawdzamy, co zniknęło razem z nią. Może zechciałaby pani zerknąć, czy czegoś brakuje.

– Ale ja nigdy nie byłam u niej w domu – broniłam się.

– Może jednak zauważy pani brak jakichś ubrań. Chociaż to. Nie wiemy nawet, czy coś zginęło. Czy wyjechała, czy coś ze sobą zabrała? Pani znała ją lepiej niż jej rodzina, więc proszę zerknąć.

– No dobrze.

Zgodziłam się i razem z policjantem weszłam do środka. Kuzyn pani Ireny i jego żona ruszyli za mną.

Co to za rodzina, co nigdy nie odwiedza krewnej?

Dziwnie się czułam w tym mieszkaniu pod nieobecność pani Ireny. Z jednej strony martwiłam się o sąsiadkę, a z drugiej zżerała mnie ciekawość. Zawsze zastanawiałam się, jak żyje ta samotna kobieta. Czy ma w domu same gołe ściany i kilka krzeseł, czy może zagraciła całą przestrzeń wszystkimi śmieciami, które udało jej się w życiu zgromadzić? Moja wyobraźnia podpowiadała mi takie właśnie wizje jej mieszkania. Zakładałam, że skoro była odludkiem, musiała mieć jakieś dziwne przyzwyczajenia.

Ale bardzo się rozczarowałam, jeśli można tak powiedzieć. Mieszkanie było przeciętnym domem seniora. Z meblościanką, starym tapczanem, stołem, figurkami i książkami na regałach. Panował tu bezwzględny porządek i ład. Pokoje były pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, cienia oryginalności. Były takie jak pani Irena – nierzucające się w oczy, podobne do wszystkich.

– Nie wiem, od czego zacząć – przyznałam policjantom.

– Niech pani przejrzy szafy w przedpokoju. Może brakuje jakiegoś płaszcza albo kurtki. To najłatwiej będzie pani zauważyć, bo przecież musiała ją pani widywać na dworze w wierzchnich ubraniach. Wiemy już, że nie ma torebki i dokumentów. Zabrała je ze sobą. Nie wiemy tylko, w co była ubrana, a to przyda się do opisu.

Przeszukałam więc szafy i po dłuższej chwili zorientowałam się, którego płaszcza brakuje. Opisałam go policjantom. Przeglądałam też buty, ale to już było ponad moje siły. Nie potrafiłam sobie przypomnieć takich, w których pani Irena pojawiałaby się na dworze, a których by teraz brakowało. Zresztą, przeglądając jej obuwie, poczułam się bardzo dziwnie. Jakby poprosili mnie, żebym wybrała jej te, które najlepiej będą pasowały do trumny. Aż mnie dreszcz przeszedł.

Policjanci chyba zauważyli, że mam dość, bo podziękowali mi za pomoc. Poszłam więc do domu, a kuzyn pani Ireny obiecał, że da mi znać, kiedy tylko dowiedzą się czegoś o losie mojej sąsiadki. Zanotował sobie numer mojego telefonu.

– Nie ma problemu. Na pewno zadzwonimy – uśmiechnął się do mnie. – Ale narobiła zamieszania ta nasza Irenka, co!? Żeby tak wyjechać i nikomu nie dać znać… – potrząsał głową.

Odwzajemniłam uśmiech i poszłam do siebie. Poczułam ulgę, gdy zamknęłam za sobą drzwi. Cała ta sprawa wzbudzała we mnie niepokój. Mąż śmiał się ze mnie, że zbytnio się zamartwiam, ale tym razem miałam naprawdę złe przeczucia. Spodziewałam się najgorszego.

Najbardziej prawdopodobne wydawało się, że pani Irena w końcu od tej samotności zwariowała i pojechała przed siebie. Wsiadła w jakiś autobus czy pociąg i przepadła. Mogła się nawet błąkać po mieście. Możliwe było też, że ktoś ją napadł. Poszła na zakupy albo do banku, a jakiś zbir wykorzystał jej bezbronność i zaatakował, gdy nie było świadków… Przychodziło mi na myśl wiele czarnych scenariuszy. Wszystkie stawały się bardzo prawdopodobne w obliczu samotności pani Ireny. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak łatwą ofiarą była ta biedna kobieta. Wszystko przez to, że nikt się o nią nie troszczył, nikt na bieżąco nie sprawdzał, co u niej słychać.

Jednak intuicja mnie nie zawiodła

No i okazało się, że miałam rację. Wyszło na jaw, że są ludzie, którzy chcieli wykorzystać sytuację, w której znalazła się moja sąsiadka. Pani Irena, zginęła z rąk kuzyna i jego żony, których miałam okazję poznać. Przez dwa tygodnie – bo tyle zajęło policji odkrycie prawdy – szukali ciała pani Ireny. Dowiedziałam się tego wszystkiego od dzielnicowego, którego spotkałam jakiś czas później, jeszcze zanim ta wiadomość rozeszła się po okolicy.

Nie chciał mi za wiele mówić, bo nie powinien, ale w związku z tym, że się znamy, że pomogłam przy sprawie, opowiedział mi, co udało się ustalić. Otóż ta dwójeczka wpadła na pomysł, że odbierze pani Irenie życie, a potem mieszkanie. Byli jej jedyną rodziną i w przypadku, gdyby ona zaginęła, mogliby po jakimś czasie wystąpić do sądu o nabycie spadku po krewnej. Zaprosili ją więc do siebie i załatwili sprawę.

Policja nabrała podejrzeń wobec nich, bo nie byli dość sprytni i beztrosko dzwonili do pani Ireny ze swojego telefonu domowego. Po sprawdzeniu bilingów okazało się, że ludzie ci – choć od lat nie kontaktowali się z panią Ireną – tuż przed jej zaginięciem wydzwaniali do niej regularnie. Zapewne po to, by ją namawiać na spotkanie. Pomyśleli sobie pewnie, że skoro pani Irena nie miała nikogo bliskiego, to policja uzna, że zaginęła. Byli przekonani, że nikt nie będzie dochodził prawdy. Byli aż tak aroganccy w swoim planie.

Ach, gdyby tak pozostała odludkiem, dziś by żyła!

– Patrz, pani. Całe życie sama. Nikogo nie potrzebowała, z rodziną kontaktu nie utrzymywała i sobie żyła. Lepiej czy gorzej, ale żyła. Raz się dała namówić na spotkanie i na co jej przyszło? – wzdychała jedna z sąsiadek.

– No, ma pani rację. Wygląda na to, że powinna była się trzymać swoich przyzwyczajeń i odmówić spotkania. Ciekawe, jak ją do wizyty namówili. Musieli się nieźle przymilać…

– Ach, ciężko w to wszystko uwierzyć.

Reklama

I mnie nie mieściło się to w głowie. Aż mnie dreszcze przechodzą, gdy pomyślę, co by było, gdyby policja nie odkryła prawdy, a ci ludzie przejęliby mieszkanie po mojej sąsiadce. Boże, co by to było, gdyby postanowili się tu sprowadzić! Ale bym miała sąsiedztwo! I tak mam gęsią skórkę na myśl o tym, że będę zeznawać jako świadek. Nigdy by mi nawet do głowy nie przyszło, że będę musiała stawić się w sądzie w takiej sprawie. Każdemu z nas wydaje się, że takie rzeczy przydarzają się innym, że takie tragedie rozgrywają się tylko w telewizji. A tu okazuje się, że zło czyha obok nas.

Reklama
Reklama
Reklama