Reklama

Przez cały dzień miałam chęć na coś słodkiego. Kiedy wróciłam do domu, jednak się złamałam. Postanowiłam upiec sprawdzoną, niezbyt kaloryczną babkę, którą lubił też mój mąż i dzieciaki. Sprawdziłam tylko, czy mam wszystko, co potrzebne.

Reklama

– Mąka jest, cukier jest, kakao też – wyliczałam, przeglądając szafki.

Brakowało mi oleju, więc szybko narzuciłam na siebie kurtkę i pobiegłam do osiedlowego sklepu, żeby zdążyć z pieczeniem, zanim rodzinka wróci z lodowiska. Potem od razu zabrałam się do roboty. Wszystko szło gładko do momentu, kiedy miałam dodać kakao. Jakby się pod ziemię zapadło, a przecież przysięgłabym, że jeszcze przed chwilą stało w szafce, obok mąki!

To nie może być przypadek

– E, widać coś mi się przywidziało – pomyślałam i zamiast babki-łaciatki wstawiłam do piekarnika zwykłą.

W sobotę chciałam upiec chleb. Dzień wcześniej upewniłam się, czy mam wszystkie składniki, nawet odważyłam specjalny gatunek mąki, żeby sprawdzić, czy mi jej nie zabraknie. W sobotę zabieram się do pieczenia – a tu mąki nie ma! Jakby diabeł ogonem nakrył!

– Przyznaj się, że wykorzystałaś ją do naleśników na śniadanie, a nie oskarżaj wszystkich dookoła – obraził się Mikołaj, mój mąż, kiedy zasugerowałam, że może to on użył jej w jakimś tajemniczym celu.

– Taką drogą mąkę? – oburzyłam się z kolei ja. – Jeszcze panuję nad sobą, i wiem co robię!

– Najwidoczniej nie – mruknął Mikołaj, ale tak, żebym usłyszała.

Nie było mu do śmiechu, kiedy okazało się, że nie ma też ładowarki do telefonu. Zawsze mnie denerwował, bo zostawiał ją gdzie popadnie, więc miałam nawet trochę satysfakcji, że przyszła kryska na Matyska.

– Musiałaś ją gdzieś schować – jak zwykle oskarżył mnie.

Przetrząsnęliśmy więc cały dom, ale ładowarki jak nie było, tak nie było.

– A może to dzieciaki? – zapytał Mikołaj, kiedy leżeliśmy już w łóżku.

Aż włączyłam lampkę, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

– I co zrobiły z mąką? Piekły sobie po kryjomu bułki? – zapytałam z ironią.

Mikołaj tylko prychnął.

– A tam, mąka! Pewnie nawet jej nie miałaś, tylko ci się wydawało. O ładowarkę mi chodzi! Może ją sprzedały? Może ktoś wyciąga od nich kasę?

Popukałam się palcem w czoło.

– Dzieciaki w podstawówce mają teraz dużo lepsze komórki niż ty! – powiedziałam. – Komu byłaby potrzebna ładowarka do starego telefonu?

Przez kilka następnych tygodni zginęło nam jeszcze kilka rzeczy. Nie, nie było to nic cennego, na przykład pudełko malinowej herbaty, książka kucharska czy ekologiczna torba na zakupy, ale, na Boga, przecież te rzeczy musiały się gdzieś podziewać!

Naprawdę, na początku bałam się, że to ja mam problemy z pamięcią, ale kiedy przyszła do mnie córka ze skargą, że zginął jej komplet kolorowych flamastrów, naprawdę się zaniepokoiłam. W innym wypadku pewnie bym ją upomniała, że nie dba o swoje rzeczy, ale nie wtedy, kiedy ginęło ich aż tyle!

Zażądałam od Mikołaja, żeby przedsięwziął jakieś kroki.

– Niby co? Mam iść na policję? – roześmiał się. – Powiem, że zginął mi komplet flamastrów i pudełko herbaty, to każą mi posprzątać w domu!

– Nie to nie, sama pójdę – oświadczyłam na to mężowi.

Kamery? Tak, to jest myśl!

Następnego dnia, wracając z pracy, wstąpiłam do komendy dzielnicowej.

„Co mi szkodzi – pomyślałam. – Zapytam chociaż, co radzą”.

Kiedy mówiłam policjantom, co nam się przydarzyło, jeden z nich wyszedł nagle z pokoju, a drugi zaczął się zasłaniać kartkami.

– Proszę założyć sobie kamery, może one wychwycą intruza – powiedział jeden z nich.

Na to nie wpadłam! Postanowiłam naradzić się z Mikołajem.

– To dosyć drogi interes – stwierdził. – Poczekamy jeszcze chwilę, a jak coś się zdarzy, to wtedy ją zainstalujemy.

W międzyczasie zdążyłam wysprzątać na błysk całe mieszkanie. No bo co, jeśli któreś z nas jest kleptomanem i po prostu nie panuje nad sobą? Nie znalazłam jednak żadnego z zaginionych fantów.

Sytuacja zrobiła się poważna, kiedy zginął nam klej. Nie jakiś szkolny, używany przez dzieci, ale specjalistyczny, do klejenia modeli. Mikołaj uwielbia składać modele statków, takie w butelkach, a nasz syn dzielnie mu pomaga. Klej zawsze leży na biurku Mikołaja, które jest święte, i przeznaczone tylko do modelarstwa. A tu – przepadł!

– Mikołaj, jeszcze dzisiaj pójdziesz do sklepu i kupisz tę kamerkę – zapowiedziałam mu stanowczo.

Wkładał już buty, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.

– Cześć – zaświergotała od progu nasza sąsiadka, Patrycja.

Jest ode mnie młodsza o dziesięć lat i zawsze wydawała mi się strasznie dziecinna w tych glanach i włóczkowych swetrach, ale była też bardzo rozsądna. Bez obaw zostawiliśmy jej klucze, kiedy wyjeżdżaliśmy na urlop albo do rodziców. Nigdy nie zapomniała karmić naszego kota ani podlewać kwiatków.

– Przyniosłam ten klej, co pożyczyłam! – oznajmiła wesoło.

Słysząc to, Szymek dopadł do niej jednym susem.

– Mamo, to ten, to ten! – krzyczał, wyrywając Partycji tubkę.

Popatrzyłam na nią z osłupieniem.

– Przysięgłabym, że ci go nie pożyczałam! – zdziwiłam się.

– A bo cię wtedy w domu nie było – machnęła ręką Patrycja.

– Wchodziłaś tutaj, kiedy nas nie było? – przejął przesłuchanie Mikołaj, widząc, że mnie brakuje słów.

Patrycja zrobiła wielkie oczy

– Przecież, jak byliście na urlopie, to też wchodziłam – zauważyła.

– Czasami, jak mi czegoś zabraknie, to wpadam tu, przecież nie będę szła do sklepu po trochę kakao! A raz mi się rajstopy przed samym wyjściem z domu podarły… – spojrzała na mnie z uśmiechem. – Ale ten klej to oddaję, bo wygląda na drogi, a ja złodziejką nie jestem – oświadczyła dumnie. – Mam jeszcze ładowarkę, jak będzie potrzebna, to przyniosę.

– Teraz jest potrzebna – rzucił przez zęby Mikołaj. – I przy okazji, oddaj też klucze do mieszkania.

– I mój komplet flamastrów! – zawtórowała mu Joasia.

– O rany, takie cyrki o parę drobiazgów – burknęła pod nosem Patrycja, ale wszystko przyniosła.

Reklama

Tylko mąki nie było. Widać zdążyła ją zużyć. I jeszcze Mikołaj strasznie narzeka, że ładowarka nie ładuje…

Reklama
Reklama
Reklama