Reklama

Ależ mi było głupio po tamtej kłótni z Zosią w ogrodzie…

Reklama

– Wiem, co widziałam! – krzyknęła spod schodów, a ja tylko trzasnąłem drzwiami.

Po chwili zobaczyłem, jak nasza nowa sąsiadka, pani Sława, wygląda przez okno. Najwyraźniej widziała całe zajście, trudno. Wieczorem przeprosiłem żonę, że jej nie wierzyłem, kiedy powiedziała, że widziała dwie myszy biegające po stole w kuchni. Przekonały mnie mysie bobki zostawione obok moich ulubionych krakersów.

Zosia wpadła w szał i wyrzuciła jedzenie z szafek, ja chodziłem na czworakach z latarką i szukałem nor, żeby ustalić, skąd przychodzą gryzonie. W końcu żona oznajmiła, że nienawidzi myszy, więc nie zamierza dłużej mieszkać z nimi w jednym domu.

– Jadę do Julii – miała na myśli swoją córkę. – Jak się pozbędziesz problemu, daj znać.

Zobacz także

Tamta już szpieguje zza zasłonki!

Zostałem sam, nie mając pojęcia, jak prowadzić tę wojnę. Skoro jednak Zosia pojechała do córki z pierwszego małżeństwa, ja postanowiłem poprosić o pomoc moją.

– Agatko, mam taki mały kłopot… – zacząłem, a moje kochane dziecko obiecało, że przyjedzie następnego dnia coś mi poradzić.

Agata robiła karierę jako architekt wnętrz. Odświeżała niejeden dom i wiedziała, gdzie szukać mysich nor. Szybko odkryła w naszej sieni dziurę w ścianie.

– Załatamy i po problemie – stwierdziła.

– Zadzwonię do Zosi, że może wracać.

Moja córka i druga żona bardzo się lubiły, więc wcale się nie zdziwiłem, kiedy Zosia poprosiła Agatę, żeby od razu przyjrzała się naszym starym meblom i pomogła jej podjąć decyzję, czego się pozbyć, a co wymienić.

– Widać, że jest matematyczką – roześmiała się Agata po tej rozmowie. – Zwykle kobiety uwielbiają stać mi nad głową, a ona chce, żebym o wszystkim zdecydowała sama.

Powiedziała, że wróci dopiero, jak coś zrobię z tym okropnym dywanem w salonie i zmuszę cię do przestawienia kanapy. Przewróciłem oczami, bo Zosia faktycznie nie znosiła ogromnego bordowego dywanu z frędzlami, który kupiła jeszcze moja pierwsza żona, a od wykręcania głowy podczas oglądania telewizji zawsze bolał ją kark.

Myślałem, że Agata wpadnie kolejnego dnia, bo zrobiło się późno.

– E, chyba się prześpię tutaj. Mam parę spokojniejszych dni, nie chce mi się wracać do miasta – zdecydowała.

Cieszyłem się z obecności córki. Zrobiłem grzane wino i poszliśmy wypić je na tarasie. Objąłem córkę ramieniem i przez chwilę w ciszy sączyliśmy gorący napój. Staliśmy jeszcze przez chwilę, a ja zauważyłem, że z okna na piętrze domu obok przygląda nam się pani Sława. Trochę mnie to zirytowało, bo wyraźnie się kryła z tym szpiegowaniem, zerkając zza zasłony.

– Wprowadziła się pół roku temu – wyjaśniłem, bo Agata jeszcze jej nie poznała. – Całymi dniami siedzi sama w domu i nas obserwuje. Trochę to niekomfortowe, ale co zrobić…

Następnego dnia córka jechała na spotkanie, ale miała wrócić i znowu zostać na noc.

– Do zobaczenia wieczorem, kochanie! – posłałem całusa za wyjeżdżającym za bramę samochodem.

Nim brama się zamknęła, dostrzegłem panią Sławę z jej jamnikiem – najwyraźniej wracała z porannego spaceru.

Załatana ściana uniemożliwiła myszom dalsze wędrówki i postanowiłem to uczcić, kupując nowe jedzenie w miejsce tego, które wyrzuciła Zosia. Pomyślałem, że Agata chętnie zje dobrą kolację, wybrałem się więc po trochę delikatesów, do których dorzuciłem butelkę wina. Akurat z tym wszystkim wracałem, kiedy wpadłem na panią Sławę.

– Dzień dobry – przywitałem się grzecznie. Odpowiedziała mi wprawdzie, ale jej wzrok powędrował ku butelce i pudełku czekoladek wystającym z siatki. Kiedy Agata przyjechała, usiedliśmy na kanapie i przy winie oglądaliśmy zdjęcia dywanów. Zosi temat nie zainteresował ani trochę, chciała „cokolwiek, byle bez frędzli i nie bordowe”.

– Wiesz co? Zwińmy go już teraz, to będę mogła sobie wyobrazić przestrzeń bez niego – zaproponowała córka. – Ale najpierw zaciągnij rolety. Mam wrażenie, że ktoś się na nas gapi…

Zasłoniłem okna i zaczęliśmy zwijać dywan, a potem poszliśmy za ciosem i przesunęliśmy kanapę. Okazało się, że dużo lepiej wygląda na środku salonu, a podłoga z sosnowych desek tak naprawdę wcale nie potrzebuje dodatkowych ozdób.

– Chodź, zapakujemy dywan od razu do vana – zaproponowała Agata. – Rano chłopaki pomogą mi go wyrzucić.

Była może pierwsza w nocy, kiedy zaczęliśmy taszczyć zwinięty dywan najpierw po schodach, potem po podjeździe, a na końcu do samochodu. Ja mam problemy z kręgosłupem, a Agata jest drobniutka i ma tyle siły co kurczak, więc wynoszenie rulonu trwało długo i było okraszone częstymi przerwami na pomasowanie się po krzyżu i złapanie oddechu. Kiedy w końcu udało nam się go wepchnąć do auta, miałem do dywanu tyle samo niechęci co moja żona.

Agata się kąpała, a ja oglądałem sport, kiedy ktoś zadzwonił domofonem.

– Dobry wieczór. Policja. Proszę otworzyć – usłyszałem i zamarłem.

– Co się stało? Coś z moją żoną?! – zapytałem bez tchu policjanta, który pojawił się w drzwiach.

Funkcjonariusz wyjaśnił, że dostali zgłoszenie o zaginięciu mojej żony

– Jeszcze nie wiem – stwierdził. – Ale dostaliśmy zgłoszenie, że nie widziano jej od dwóch dni. Czy wie pan, gdzie przebywa?

Wyjaśniłem mu, że u córki, a gliniarz spojrzał z zainteresowaniem na Agatę, która właśnie wyszła z łazienki i zapytała mnie, co się dzieje.

– Ma pani siostrę? – zwrócił się do niej.

– Nie – zaprzeczyła, a on uniósł brwi.

Zacząłem tłumaczyć, że ja mam swoją córkę, a żona swoją, ale funkcjonariusz mi przerwał pytaniem, czy może zerknąć do bagażnika samochodu stojącego na podjeździe. W tym momencie Agata zażądała podania powodu jego nocnej wizyty, ale on właśnie wzywał kogoś pod mój adres przez krótkofalówkę.

– O co tu chodzi? – chciałem wiedzieć, ale tylko mnie uciszał i domagał się otworzenia tylnych drzwi vana.

– Pójdę po kluczyki – warknęła owinięta w szlafrok Agata, której wyraźnie nie podobała się cała ta sytuacja.

Chciałem iść z nią, ale policjant zastąpił mi drogę niczym na amerykańskim filmie.

– Proszę usiąść i zaczekać – polecił stanowczo. – Możemy wejść do pokoju?

Potem było jeszcze gorzej. On drążył, czemu w środku nocy zdecydowałem się wyrzucić dywan, ja z coraz większą irytacją domagałem się odpowiedzi na moje pytania. W końcu przyjechało dwóch kolejnych policjantów i jeden wyjaśnił mi, że dostali zgłoszenie o prawdopodobnym zaginięciu mojej żony, a godzinę temu świadek widział, jak ja i inna kobieta wynosiliśmy z mojego domu zwinięty rulon, który rzekomo wyglądał na podejrzanie ciężki.

Oczywiście domyśliłem się, kim był ów „świadek” i z satysfakcją pokazałem mundurowym bordowy, nieco przybrudzony dywan tkwiący w vanie córki. Udowodniłem też, że Agata nie jest moją kochanką, chociaż zawołałem do niej rano „kochanie”, a poprzedniego dnia obejmowałem na tarasie, co na pewno zapisała pani Sława w swoim notesiku. Być może – przyszło mi do głowy – zapisała też, jak żona krzyczała do mnie „wiem, co widziałam”…

Dwóch policjantów wyglądało na rozbawionych, ale jeden nie odpuścił i zażądał, żebym przy nich zadzwonił do żony.

Lodowatą wściekłość w głosie mojej małżonki obudzonej w środku nocy durnymi pytaniami słychać było nawet bez zestawu głośnomówiącego.

– Jak panowie widzą, nie zabiłem żony, a to naprawdę jest moja córka – popukałem w jej dowód osobisty, który im okazała. – Czy możemy już zakończyć tę sprawę?

Kiedy Zosia wróciła i opowiedzieliśmy jej całą historię, dostała napadu śmiechu. Jej zdaniem pani Sława była bohaterką, bo nie wahała się zareagować, podejrzewając, że doszło do zbrodni.

– A co, gdybyś naprawdę miał młodszą kochankę, zamordował mnie i w środku nocy wynosił moje zwłoki zawinięte w dywan? – zapytała dramatycznym tonem.

Reklama

– Teraz już wiemy, że to by ci nie uszło płazem! Czuję się bezpiecznie z taką sąsiadką za oknem, kochanie – uśmiechnęła się szelmowsko.
Nie mam pojęcia, czy policja pochwaliła panią Sławę za obywatelską postawę, czy udzieliła jej upomnienia za nieuzasadnione wezwanie. Może kiedyś, kiedy wreszcie przestanie czmychać, widząc mnie po drugiej stronie siatki, uda mi się ją o to zapytać. A na razie mamy z Zosią co opowiadać przyjaciołom przy grzanym winie!

Reklama
Reklama
Reklama