Reklama

Gdybym wiedziała, że ta bułka tarta sprowadzi na mnie taką burzę emocji, pewnie zatrzasnęłabym drzwi, udając, że nie słyszę pukanie. Jednak czasem nie umiem odmówić, nawet gdy czuję, że coś jest „nie tak”. Zresztą sąsiadka nie robiła złego wrażenia. Mieszkamy obok siebie od siedmiu lat. Wtedy nie wiedziałam, że w pakiecie z kotletem dostanę coś, co przewróci mój świat do góry nogami.

Reklama

Nie spodziewałam się tego

Usłyszałam pukanie tuż po dziesiątej rano.

– Kochana, ratuj, bo mięso już rozbite, jajko wbite, a bułki tartej nie mam! – uśmiechała się od ucha do ucha, jakby ta sytuacja była szczytem przygody kulinarnej.

– No jasne, czekaj chwilę – powiedziałam z lekkim westchnieniem, odwracając się do kuchni. – Ile potrzebujesz?

– Wiesz, tyle, żeby wyszło mi osiem kotletów.

– Proszę bardzo – podałam jej słoiczek.

– Jak się odwdzięczę, to padniesz z wrażenia – powiedziała, i zanim zdążyłam zapytać, co to znaczy, już jej nie było.

Godzinę później znowu zapukała. Tym razem ubrana jak na randkę – czerwone usta, bluzka z dekoltem i perfumy tak słodkie, że aż mnie zemdliło.

– Kotlecik na ciepło – podała mi talerzyk. – I coś ci powiem, tylko usiądź.

– Nie, no teraz mnie zaciekawiłaś. Co się stało?

Spojrzała na mnie, oblizała usta i szepnęła:

– Twój Wiesiek... on chyba nie pracuje na drugą zmianę.

Zamarłam z widelcem w połowie drogi do ust.

Stałam jak wryta

– Jak to, nie pracuje? – zapytałam, ale to było bardziej charczenie niż pytanie.

Momentalnie zaschło mi w gardle.

– No wiesz... mówię ci, bo mi zależy. Bo znamy się nie od wczoraj, prawda? – zaczęła się tłumaczyć. – Nie chciałam ci mówić, ale jak go dzisiaj zobaczyłam...

– Gdzie? – przerwałam jej, czując, że serce mi wali jak szalone. – Gdzie go widziałaś?

– Na mieście. Przed południem. Wysiadali z samochodu. Taki niebieski, ten jego, stary. Z tą... no, blondyną. Młodą. Młodszą od nas na pewno.

– Co robili?

 Szli sobie za rękę. On ją objął. I weszli do tej kawiarni przy rynku, tej z różowymi poduszkami. No wiesz, tej „romantycznej”. I jeszcze – tu zrobiła dramatyczną pauzę – widziałam, jak on jej poprawiał płaszcz.

Stałam jak wryta. Żołądek mi się skręcił z emocji.

– Może to jakaś kuzynka? – próbowałam się ratować.

– Ona nie wyglądała jak kuzynka. Tylko jak ktoś, kogo się chce rozebrać, nie ubrać.

– Nie... Nie wierzę – wyszeptałam.

– Zrób, jak chcesz. Ale ja bym mu dzisiaj nie podgrzewała kotleta. Raczej podała go na zimno. I bez widelca.

Nie wierzyłam mu

Wieczorem Wiesiek wrócił do domu jak gdyby nigdy nic. Pachniał wodą po goleniu, której zwykle używał tylko w niedziele albo jak miał zebranie związkowe. Zdjął buty, zamruczał coś pod nosem i rzucił kurtkę na wieszak.

– Co na obiad? Tak mi burczy, że bym konia zjadł – zawołał z kuchni, grzebiąc w lodówce.

Usiadłam przy stole. Kotleta nie było. Zjadłam go z nerwów dwie godziny wcześniej, płacząc przy każdym kęsie.

– Nie zdążyłam nic zrobić – powiedziałam spokojnie. – A zresztą... chyba jadłeś już dzisiaj, co? Z blondynką. W kawiarni z różowymi poduszkami.

Wiesiek zamarł.

Z jaką blondynką? – rzucił, ale w oczach miał panikę.

– Nie próbuj mi wcisnąć kitu, że to była przypadkowa koleżanka. Sąsiadka cię widziała. I to nie raz.

Wstał, zamknął lodówkę i spojrzał na mnie.

– To może najpierw mnie wysłuchaj?

– Zamieniam się w słuch.

– To nie tak...

– O, cudownie! Zaczyna się!

Westchnął i oparł się o blat.

– To stara znajoma. Spotkaliśmy się przypadkiem. Pojechaliśmy pogadać. Serio.

– Pogadać. Też bym chciała z kimś pogadać.

Płakałam

–Nie rób scen – jęknął mąż. – Przecież wróciłem do ciebie. Do domu.

– Bo gdzie niby miałeś wrócić? Do niej? Z kanapką w reklamówce? – parsknęłam. – Nie mam trzynastu lat. Wiem, co znaczy, jak facet „spotyka się przypadkiem” z kobietą dwa razy w tygodniu i je z nią deser z jednej łyżeczki!

– Nie było żadnego deseru z jednej łyżeczki!

– Czyli co?

– Kocham cię, a ona to stara znajoma. Tyle lat się nie widzieliśmy. Chciałem zobaczyć, co u niej. Tak zwyczajnie.

– Zwyczajnie to się sąsiadce z trzeciego mówi „dzień dobry”, a nie kupuje latte z syropem.

Zaczerwienił się. Czyli trafiłam.

– Wiedziałam. Nie mów mi więcej nic.

– Nie spałem z nią.

– Na razie.

Wstałam. Poszłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Wiesiek stał za drzwiami i przez chwilę nic nie mówił.

– Nawaliłem, ale chcę to naprawić – rzucił w końcu. – Naprawdę. Może jestem głupi, ale nie jestem draniem.

Nie odpowiedziałam. Odkręciłam wodę w kranie. Nie chciałam, żeby słyszał, że płaczę.

Prawie mnie zdradził

Następnego dnia Wiesiek zachowywał się dziwnie. Chodził cicho, mył po sobie kubki, nawet sam z siebie zaproponował, że wyrzuci śmieci. A potem jeszcze wrócił z drożdżówką z cukierni i postawił mi na stole.

– Z budyniem. Twoja ulubiona – powiedział cicho.

– Nie jestem dzieckiem. Drożdżówką nie przykryjesz tego, co się wydarzyło – mruknęłam, nie ruszając talerzyka.

– Wiem. Ale może chociaż... pogadamy? Na spokojnie. Bez tych twoich jadowitych komentarzy.

– To teraz ja jestem jadowita? – uniosłam brwi.

– Nie, no... Znaczy... – zaczął się plątać – chciałem powiedzieć, że jak się złościsz, to masz ten ton... Taki, że się człowiek czuje jak palant.

– Bo jesteś palantem. I właśnie próbuję zrozumieć, czy byłam ślepa przez lata, czy ty naprawdę tak dobrze grasz.

– Nie zdradziłem cię. Naprawdę.

– A chciałeś? – zapytałam spokojnie. – Choć przez chwilę?

Nie odpowiedział od razu. Popatrzył w okno, potem w dywan, potem na swoje buty.

– Nie wiem. Chyba... przez moment. Ale się nie wydarzyło. Ty jesteś moim domem. Po prostu czasem człowiek zapomni, jak się w tym domu dobrze mieszka.

Nie umiałam zaufać

Minęły dwa tygodnie. Wiesiek spał na kanapie. Bez marudzenia. Bez prób wkupywania się przez zakupy czy sprzątanie łazienki. Po prostu był. Rano parzył mi herbatę, wieczorem cicho znikał z pokoju, nie domagając się niczego. I choć nie powiedział ani razu „przepraszam” z takim wielkim gestem, jakiego się spodziewałam, to jego ciche „jestem” zaczęło do mnie trafiać bardziej niż tysiąc skruszonych słów. Sąsiadka przyszła któregoś dnia z zapiekanką. Jakby chciała znowu „pomóc mi przez coś przejść”.

– I jak? Przeprosił? – zapytała od razu, zanim zdjęła płaszcz.

– Nie musiał. Jego mina przez ostatnie dwa tygodnie mówiła wszystko.

– Czyli mu wybaczyłaś?

– Wiesz co... Nie wiem, czy tak do końca. Bo wybaczyć to jedno, a znowu zaufać – to zupełnie inna para kaloszy.

– No tak.

– Nie chcę też siebie karać za jego głupotę. Bo ja go wciąż... no – wzruszyłam ramionami.

– Kochasz?

 Na swój sposób. Może bardziej przyzwyczaiłam się do jego chrapania niż do jakiegokolwiek innego mężczyzny. A może po prostu... jeszcze nie jestem gotowa, żeby być sama.

– No to pamiętaj – mrugnęła do mnie – jak ci się znowu rozmarzy o blondynce, to mam na nią sposób. Mąż mojej siostry rozglądał się na boki. A jak mu raz zafarbowała szamponetką brwi na zielono, to odechciało mu się wszystkiego.

Zaśmiałam się. I po raz pierwszy od dwóch tygodni poczułam, że ten śmiech nie jest udawany. Bo kotlet można przełknąć. Ale plotkę – zwłaszcza prawdziwą – to już trzeba naprawdę dobrze popić.

Mariola, 52 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama