„Sąsiadka przeszkadzała wszystkim w bloku. Przyklejała folię na okna, a ja budziłam się przez to jak w ciemnej trumnie”
„– Słuchaj, przygarnij mnie na parę dni, bo nie dam rady mieszkać teraz u siebie... Dopóki ta baba od kwiatków nie skończy swojej roboty pod moim oknem, tu się nie da żyć – poprosiłam Sylwię. Przed wyjazdem zdążyłam się jeszcze umówić z sąsiadami, że po weekendzie złożymy skargę do spółdzielni”.
- Wanda, 63 lata
Gdy moje osiedle powstało jakieś 15 lat temu, pierwsi lokatorzy mieli wielkie plany – sami wysiali kwiatki i wydzielili klomby. Ale po kilku miesiącach jakoś im się odechciało i ogródek zaczął się powoli zamieniać w pustynię. W końcu zostało w nim tylko kilka suchych gałęzi i spółdzielnia wynajęła ekipę, która wszystko wyrównała i posiała tam po prostu trawę.
Sąsiedzi byli jak rodzina
I ten plac przed blokiem był zawsze zadbany. Z mojego mieszkania na parterze miałam świetny widok na całe osiedle. Nie tak dawno, dokładnie dwa lata temu, do naszego bloku wprowadziła się Teresa. To była dla nas spora niespodzianka. Od wielu lat w bloku mieszkali ci sami ludzie. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Często odwiedzaliśmy się nawzajem, wpadaliśmy do siebie na kawę, a ja bez problemu oddałabym klucze do swojego mieszkania każdemu z sąsiadów z mojej klatki. Jednak nagle Ania i Piotrek z drugiego piętra postanowili, że wyprowadzają się na wieś.
– Wiesz, pochodzę z małej wioski – powiedziała mi Ania. – W dużym mieście nigdy się nie odnajdywałam. Zdecydowaliśmy się tu zamieszkać, żeby dzieciaki miały blisko do szkół. Teraz, kiedy poszli już na studia, wreszcie możemy zrealizować nasze marzenie o domku poza miastem.
Jak chcieli, tak zrobili, a mieszkanie sprzedali Teresie i jej mężowi. Pięknie uśmiechnięta nauczycielka, która zbliżała się do sześćdziesiątki, od razu odwiedziła wszystkich sąsiadów z naszego bloku i poczęstowała nas domowym ciastem. Wydawała się bardzo miła. Szybko nawiązywała nowe znajomości, dużo żartowała i była pełna energii. Miałam wrażenie, że doskonale wpasuje się w nasze towarzystwo.
Nie słuchała nas
Po dwóch tygodniach Teresa poszła do spółdzielni. Udało jej się przekonać prezesa, że mały skwer pod moim oknem powinien odzyskać swój dawny blask, a ona z radością podejmie się tego zadania, nie oczekując za to żadnej zapłaty. Wtedy to wszystko się zaczęło. Już od samego rana zaczynała robotę w ogródku: kopała, podlewała i sadziła.
Zobacz także
Wpadła na pomysł, żeby założyć skalniak, więc wynajęła ekipę, która cały dzień łamała kamienie pod moim oknem, powodując taki hałas, że prawie straciłam słuch. Zwracałam jej na to uwagę raz i drugi, aż w końcu zaczęli narzekać też inni sąsiedzi, bo nie dało się nawet oglądać telewizji. Do tego przed naszym blokiem i na klatce schodowej zaczęły się pojawiać całe sterty czarnej ziemi, którą wszyscy roznosili na butach do swoich mieszkań.
Teresa nie zwracała uwagi na nasze skargi. Albo raczej odpowiadała na nie z niewzruszonym spokojem i uśmiechem, który doprowadzał mnie do furii. Żeby się nie załamać, starałam się przetrwać jakoś kolejne dni. Myślałam, że to wszystko skończy się najpóźniej za tydzień, ale nic z tego. Po tygodniu, jak zawsze wcześnie rano, wstałam, poszłam do kuchni zrobić sobie kawę i... zamarłam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, ale moja dotąd jasna kuchnia przekształciła się w jakąś pieczarę! Okna były od zewnątrz zakryte jakąś paskudną, brudną folią.
Miałam dość
Wyskoczyłam z mieszkania, a tam oczywiście stała już Teresa z dwoma budowlańcami.
– Co się tu wyprawia? – spytałam z irytacją, bo już naprawdę mi brakowało cierpliwości. – Kto pani pozwolił zakrywać moje okna? To jest naruszenie mojego prywatnego życia i mojego mienia. Proszę natychmiast zdjąć tę folię!
– Jasne, za godzinkę wszystko wróci do normy – odpowiedziała spokojnie pani Teresa. – Zakryliśmy okna tylko na chwilę, zaraz będziemy robić opryski na drzewkach, żeby szkodniki ich nie zniszczyły. Nie chciałam pobrudzić pani okien. Jest bardzo wcześnie, myślałam, że o takiej godzinie pani jeszcze śpi.
– Ciekawe jak mam spać, skoro od rana pani mi tu hałasuje? – odwróciłam się z rezygnacją i wróciłam do mieszkania.
Byłam już tym zmęczona. Zebrałam swoje rzeczy i wybrałam się do mojej córki na weekend.
– Słuchaj, przygarnij mnie na parę dni, bo nie dam rady mieszkać teraz u siebie... Dopóki ta baba od kwiatków nie skończy swojej roboty pod moim oknem, tu się nie da żyć – poprosiłam Sylwię.
Przed wyjazdem zdążyłam się jeszcze umówić z sąsiadami, że po weekendzie złożymy skargę do spółdzielni.
– Prezes musi zatrzymać tę samowolę – poparł mnie Andrzej, sąsiad zza ściany.
Bardzo się zdziwiłam
U Sylwii w końcu mogłam odpocząć. Cisza, spokój i porządek wokół mnie. Do swojego mieszkania wróciłam we wtorek wieczorem. Gdy byłam gdzieś w połowie drogi z przystanku, nagle wydało mi się, że mam jakieś zwidy. Im bliżej bloku byłam, tym trudniej mi było uwierzyć w to, co widziałam. Wyglądało to jak praca profesjonalnego projektanta ogrodów!
„Ta kobieta musi naprawdę kochać rośliny” – pomyślałam.
Nie było już nawet śladu po wcześniejszym bałaganie, wszystko było pięknie uporządkowane. Mały skwer miał teraz skalniak, rabatki z różami w cudnych kolorach, margerytki i nawet udało się znaleźć miejsce na moje ukochane słoneczniki. Teresa wysiała maciejkę tuż pod moim oknem. Nie mogła wybrać lepszego miejsca. To zapach z mojego dzieciństwa, który kocham najbardziej na świecie.
Musiałam jej podziękować
Nagle poczułam się jak idiotka. Nie dałam rady przetrwać trzech tygodni jej pracy, a ona z własnej kieszeni odwaliła całą robotę, i to jak! Kiedy wchodziłam na klatkę schodową, zdecydowana, że wycofam się z tej całej akcji składania skargi do spółdzielni, zauważyłam pod drzwiami do mojego mieszkania ogromny wazon. W środku był przepiękny bukiet pełen kolorowych kwiatów. Było tam chyba wszystko.
Tulipany, róże w trzech odcieniach i mnóstwo innych roślin, których nazw nie potrafiłam zapamiętać, ale wszystko razem prezentowało się naprawdę ładnie. Do bukietu była dołączona karteczka: „Dla sąsiadki, której najbardziej przeszkadzałam. Mam nadzieję, że teraz u pani w domu będzie pięknie pachnieć naszym ogrodem”.
Nie miałam w domu nic, czym mogłabym podziękować, bo dopiero co wróciłam od córki. Pobiegłam więc szybko do sklepu i w ciągu godziny upiekłam pyszną szarlotkę. Z jeszcze gorącym ciastem poszłam do Teresy na górę.
– Skoro u mnie kwitną kwiaty, to niech u pani teraz pachnie jabłkami – powiedziałam, uśmiechając się w drzwiach. Od tego czasu spotykamy się regularnie na ciasto, w każdą sobotę.