Reklama

To miały być wyjątkowe święta

Śnieg sypał od rana, kiedy koło południa wychodziłam na spacer z Milą, wszystko wokół pokryte już było grubą warstwą białego puchu. Na dworze nie było żywej duszy. Ludzie są dziwni. Kryją się w domach, jakby zima mogła wyrządzić im jakąś krzywdę. A przecież to najpiękniejsza pora roku! Nie dla wszystkich jednak…

Reklama

Spojrzałam ukradkiem na kobietę stojącą w bramie. Jej zaczerwieniona od mrozu twarz przypominała napuchniętego buraka. Dygotała z zimna, a jednak oparta o ścianę sączyła dzielnie taniego jabola. Znałam ją. Mieszkała po sąsiedzku, naprzeciwko nas, miała męża i małe dziecko. Pewnie jak zwykle wymknęła się z domu, żeby „naładować baterie”.

Na mój widok odwróciła wzrok, ale nie zamierzałam do niej podchodzić. Wyraźnie nie życzyła sobie towarzystwa. Zresztą tego dnia miałam sporo pracy przed jutrzejszą Wigilią – pierwsza w naszym domu. Zaprosiłam rodziców, świeżo upieczonych teściów i siostrę męża. Chciałam, aby wszystko wypadło doskonale. Dlatego, gdy tylko suczka załatwiła swoją potrzebę, szybciutko wróciłam do domu.

Mój dom… raczej dziupla, ale za to jaka przytulna! Już od progu zapachniało świeżutkim piernikiem. Upiekłam go sama, według przepisu babci.

– No wreszcie jesteś, żoneczko! – zawołał Tomek, podnosząc głowę znad komputera. – Szukałem właśnie przepisu na karpia. Ale to nie moja działka. Gubię się…

Zobacz także

Byliśmy małżeństwem od dwóch miesięcy. Mój mąż był kochany i pomagał mi w każdej możliwej dziedzinie, lecz do gotowania rzeczywiście nie miał talentu.

– Aha, mamy gościa – wskazał jasnowłosą dziewczynkę, która właśnie wyszła z pokoju. –

Posiedzi z nami troszkę.

Nie pierwszy raz mąż Elki prosił nas o pomoc

Ala była córką sąsiadki z naprzeciwka. Tej, którą spotkałam w bramie.

– Czy… – zaczęłam niepewnie, ale Tomek wziął mnie na stronę i szepnął:

– Jakąś godzinę temu Staszek prosił o pomoc. Ponoć Elka wyszła rano z domu i nie wróciła. Poszedł jej szukać. Pewnie znów gdzieś się szwenda i chleje. Biedna mała…

No tak, Staszek. Ile to już razy podrzucał nam dziecko, bo sam musiał szukać żony? Poczciwy był z niego facet. Dobry tatuś. I w przeciwieństwie do Elki – abstynent. Tomek wielokrotnie próbował go namówić na jakieś piwko, ale on nawet nie chciał o tym słyszeć. „Mam małą córkę – odpowiadał. – Muszę jej pilnować”.

– Prawdę mówiąc, przed chwilą widziałam Elkę – powiedziałam. – Stoi za rogiem.

– Twarda babka. Musi mieć niezły trunek na ten ziąb – zażartował Tomek.

– Przestań, to nie jest zabawne – zganiłam go i poszłam zająć się małą.

Minęło może z pół godziny, gdy usłyszeliśmy dzwonek. Przez wizjer zobaczyłam, że na klatce stoi Elka. Otworzyłam drzwi.

– Przyszłam po córkę – wymamrotała.

Staszek musiał ją w końcu znaleźć i powiedzieć, gdzie jest Ala. Tylko dlaczego, zamiast położyć żonę i sam odebrać małą, wysłał nietrzeźwą Elkę? I jakim cudem namówił ją, żeby pofatygowała się na górę? Zwykle unikała ludzi jak ognia. Zwłaszcza gdy była pijana. Myślę, że się wstydziła.

– Już ją wołam. Alinka, mama przyszła! – krzyknęłam, choć miałam pewne opory, by oddawać dziecko w ręce tej kobiety.

– A pani mąż…? – zawiesiłam głos.

– Poszedł do sklepu – mruknęła, wzięła dziewczynkę za rękę i pośpiesznie ruszyła przed siebie, jakby przed czymś uciekała.

Zdziwiła nas jej wizyta

Wcale nie byłam pewna, czy dobrze robię. Matka czy nie – była osobą nieodpowiedzialną. Pocieszyłam się w duchu, że Staszek powinien wrócić lada moment. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak to absurdalnie brzmi: „poszedł do sklepu”. Akurat! Spotkał w bramie nawaloną żonę, kazał jej odstawić na bok jabola i grzecznie wracać do domu, a potem, jak gdyby nigdy nic, poszedł do warzywniaka?

Biłam się z myślami przez dłuższą chwilę. Miałam złe przeczucia… Podeszłam do okna i odsunęłam firankę. Blok, w którym mieszkamy, ma kształt litery „L”, dlatego od nas zawsze widać było, co dzieje się u sąsiadów z naprzeciwka. Teraz dostrzegłam jedynie, że Elka zapala światło w pokoju. Westchnęłam.

Tomek chyba wyczytał z mojej twarzy, co mnie gnębi, bo stwierdził:

– Mnie też się to nie podoba.

Chyba powinnam do nich iść – zastanawiałam się na głos, choć nie miałam pojęcia, co mogłabym powiedzieć sąsiadce: „Elka, gadaj prawdę, gdzie twój mąż?”.

W tym momencie oczami wyobraźni zobaczyłam przestraszoną buzię Alinki. Kiedy Elka ciągnęła ją za rękę do mieszkania, mała odwróciła głowę i spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby chciała krzyknąć: „Nie pozwól jej mnie zabrać!”. Aż mi się serce krajało. Z domu wyniosłam zasadę, żeby nie wtrącać się w nieswoje sprawy, jednak tym razem intuicja kazała mi działać.

– Idę! – zdecydowałam, wybiegając na klatkę schodową; Tomek ruszył za mną.

Dobrze, że zaufałam swojej intuicji…

Stanęłam pod drzwiami mieszkania sąsiadów i nacisnęłam przycisk dzwonka. Drrryń, drrryń. Nic. Jeszcze raz. Drrrryń! Zaczęłam walić do drzwi i wołać Elkę. Nie miałam pojęcia, co powiem, jeśli otworzy, ale nie obchodziło mnie to. Czułam rosnący niepokój. Mąż spojrzał na zegarek. Minęło dwadzieścia minut, odkąd oddaliśmy dziecko matce. Widziałam, jak włącza światło, więc była w domu. Dlaczego nie reaguje? I gdzie do cholery podziewa się Staszek? Jeśli rzeczywiście poszedł do sklepu, powinien już dawno wrócić. Warzywniak był tuż za rogiem!

– Tomek, dzwoń na policję – poleciłam.

Być może inny mężczyzna popukałby się w głowę i stwierdził, że dramatyzuję. Wróciłby spokojnie do mieszkania, włączył telewizor i miał w nosie cały świat. Ale nie mój ukochany. Jego świętej pamięci wujek lubił sobie popić. Kiedy był mały, jego rodzice co weekend gościli u siebie zapłakaną ciotkę, więc trochę się nasłuchał przeróżnych opowieści. Wiedział, do czego może być zdolny alkoholik. I przede wszystkim ufał mojej intuicji.

Przez telefon przedstawiliśmy posterunkowemu całą sytuację. Na szczęście trafiliśmy dobrze, bo ten nie zbagatelizował sprawy, tylko obiecał, że wyśle patrol. Policjanci zjawili się po piętnastu minutach. Tak jak i my pukali, dzwonili, i nic. Patrzyliśmy na to z mężem przerażeni.

– Jest pani pewna, że lokatorka weszła do mieszkania? – spytał jeden z policjantów.

– Oczywiście, mówiłam już, że widziałam, jak włącza światło – odparłam i zaczęłam lamentować. – Boże, mogłam nie oddawać jej Alinki, czemu to zrobiłam?!

– Proszę się uspokoić. Nie mamy nakazu, ale skoro w środku jest dziecko

Wyważyli drzwi. I całe szczęście, bo inaczej źle by się to skończyło!

Wieczór spędziliśmy w niewesołej atmosferze

W kuchni na podłodze, w kałuży krwi leżała Elka. Najwidoczniej z powodu ilości spożytego alkoholu niefortunnie upadła i uderzyła głową o kant stołu. Kiedy sprawdzili jej puls, okazało się, że żyje, tylko straciła przytomność. Później dowiedzieliśmy się, że niewiele czasu dzieliło ją od śmierci. W zamkniętym na klucz pokoju na końcu korytarza policjanci znaleźli śpiącą Alę.

Mniej więcej w tym samym czasie, kilkaset metrów od bloku, pewna starsza pani zobaczyła leżącego w krzakach mężczyznę. Podobno wrzasnęła wniebogłosy, bo miał zakrwawioną twarz, był blady jak trup i nie ruszał się. Miał przy sobie dokumenty, więc policja wezwana na miejsce szybko go zidentyfikowała. Stwierdzono, że żyje i natychmiast przewieziono go do szpitala.

Jak się później okazało, Staszek, który tuż przed południem poszedł szukać żony, znalazł ją w jednej z pobliskich melin. Mimo sprzeciwów Elki oraz jej kolegów od kieliszka, wywlókł kobietę na zewnątrz i poprowadził w stronę domu. Po drodze pokłócili się. W pewnym momencie sąsiad dostał butelką w głowę i osunął się na ziemię. Pijana żona, zapewne nie do końca wiedząc, co robi, zaciągnęła go w krzaki i tam zostawiła. Biedak miał szczęście, że dość szybko znalazła go starsza pani. Choć rana nie była groźna, a on stracił jedynie przytomność, zapewne zamarzłby, gdyby dłużej leżał w śniegu.

Kiedy wyszłam z Milą na spacer i zauważyłam Elkę w bramie, musiało być właśnie „po”. To dlatego wydawała się taka roztrzęsiona! Potem przyszła do nas, odebrała dziecko i wróciła do mieszkania. Tam nakarmiła małą jakimiś środkami nasennymi i zamknęła w pokoju, a sama…
Na razie sąsiadka siedzi w szpitalu psychiatrycznym, gdzie sprawdzają jej poczytalność. Prawdopodobnie zostanie oskarżona o napaść, choć Staszek twierdzi, że nie chce w tym brać udziału. Powiedział zresztą, że w ogóle nie chce już mieć z nią nic wspólnego. Złożył pozew o rozwód.

Reklama

A my? Cóż, z całą pewnością nigdy nie zapomnimy tych pierwszych w naszym małżeństwie świąt Bożego Narodzenia. Niestety, chyba jednak nie będą się nam kojarzyć z zapachem piernika, prezentami i rodzinką w komplecie.

Reklama
Reklama
Reklama