„Sąsiadka wpadała na moją działkę i brała wszystko, co jej wpadło w oko. Pogoniłam ją tak, że teraz ledwo siada”
„Zemsta była nieunikniona. Doprowadzało mnie to do białej gorączki, że ktoś kręci się po moim ogródku, w który wkładałam tyle serca. I bezczelnie kradnie moje roślinki. Myślałam już nawet o jakiejś kamerze albo chociaż zdjęciach na dowód, ale Zygmunt szybko postawił mnie do pionu”.

- Listy do redakcji
Każda myśl o wyjeździe na działkę przyprawia mnie o zawroty głowy. Przecież działka to miejsce, gdzie powinnam odpoczywać, a nie się stresować!
– Może pojadę z tobą? – zapytał mój małżonek, nawet nie odrywając wzroku od swoich znaczków.
Byłam zła
I tak na nic mi się tam nie przyda. Nie poleci za tą farbowaną złodziejką i nie złapie jej za te sztuczne loki. Pewnie jeszcze będzie próbował mnie jakoś uspokoić, albo, co gorsza, w ogóle nie zrozumie, o co mi chodzi. Zupełnie jak wtedy, gdy powiedział, że nie mam żadnych dowodów, bo przecież wszystkie chwasty wyglądają tak samo… Zygmunt czasem zachowuje się jak skończony dureń, wpatrzony tylko w swoje znaczki pocztowe.
Wsiadłam na rower i pojechałam przed siebie. Kiedy tak pedałowałam przez łąki, oddzielające blokowisko od ogródków działkowych, po raz kolejny dumałam nad tym, czy podjęliśmy słuszną decyzję, przepisując dom pod miastem na córkę i wprowadzając się do kawalerki zięcia… Owszem, do sklepu i przychodni mieliśmy rzut beretem, ale za to do działki kawał drogi. Wydawałoby się, że to zaledwie dwa kilometry, ale droga na rowerze strasznie się dłużyła.
Kiedy dojechałam okazało się, że mój niepokój nie był nieuzasadniony. Fakt faktem, trzykrotki nadal stały, ale po mieczykach ani śladu! Zostało puste poletko. Łyknęłam trochę herbatki z termosu, a następnie zrobiłam rundkę wokół działki.
Zrobiłam obchód
Zamek w furtce nienaruszony. Poszłam w stronę kompostownika, gdyż słoneczniki rosnące pomiędzy nim a ogrodzeniem wyglądały na mocno pogniecione. Zauważyłam odciśnięte na ziemi ślady. Złodziejka przechodzi przez płot na pryzmę kompostu. A z przeciwnej strony? Może chodzi z drabiną pod pachą?
Wzięłam się do pracy, ale nic mi nie wychodziło. Bo niby jak mam się przykładać, skoro ktoś inny na tym skorzysta? Poszłam więc na spacer między ogródkami, rzecz jasna odwiedzając działkę tej jędzy Haliny.
Wytężałam wzrok, ale nigdzie nie mogłam wypatrzyć swojej rośliny. Może schowała ją gdzieś w cieniu, a może komuś sprzedała? Za to napatrzyłam się na floksy odmiany 'Blue Paradise', krwawnicę sierpowatą, pysznogłówki i jeszcze kilka innych kwiatków.
– A co pani tam wypatruje przez płotek? – dobiegło mnie nagle. – Tak się nie godzi, jeszcze ktoś uzna, że ma pani niecne zamiary. Na działkach często coś przepada!
– Głodnemu chleb na myśli – warknęłam z irytacją i czym prędzej się ulotniłam.
„Ale bezczelna baba! Co za arogancja!”. Wróciłam na swoją działkę rozjuszona i nawet wizyta Maćka, wnuczka mojej siostry, nie była w stanie poprawić mi nastroju.
Mąż mnie nie rozumiał
– Dałabym wszystko, żeby móc się tu zaczaić po zmroku i nakryć tę jędzę, jak przechodzi przez płot!
– Grażynka, przestań – Zygmunt starał się mnie uspokoić. – Przecież nie masz twardych dowodów, że to ona.
– Mam swoje oczy! – warknęłam. – Jak sądzisz, ile osób z tych ogródków wydaje połowę swojej emerytury na kwiaty i ściąga trudno dostępne okazy z hodowli? No, ile? Zygmunt, a może byś jakieś pułapki rozstawił, co?
Mój mąż to kompletna porażka. Gdyby ktoś mu ukradł kolekcję znaczków, to może by zrozumiał, że sprawa jest poważna, ale w tej sytuacji mówienie do niego to jak rzucanie grochem o ścianę. Na dodatek kazał mi więcej nie kupować żadnych roślin. A ja właśnie czekałam na przesyłkę z żeń-szeniem.
– Lepiej byś hodowała róże – westchnął z rezygnacją. – Tych kłujących badyli nikt by nawet palcem nie ruszył.
– One są dla ciebie – w końcu nie wytrzymałam. – Strasznie się postarzałeś, zmieniłeś się nie do poznania, a ta roślina to syberyjski żeń-szeń. Liczyłam, że postawi cię na nogi i doda energii!
Pomógł mi siostrzeniec
Zygmunt tylko ciężko odetchnął i powlókł się w stronę kuchni. Przynajmniej Maciek okazał mi odrobinę współczucia, choć po dwudziestolatku raczej nie oczekiwałabym zrozumienia… Co więcej, dał mi słowo, że zastanowi się nad jakimś sposobem powstrzymania tych kradzieży.
– Powiem cioci szczerze, że nie cierpię złodziei – zwierzył mi się, kiedy odprowadzałam go do drzwi. – Mnie też parę razy okradziono, tyle że na ulicy. Wpadniemy razem na działkę i pomyślę, co można z tym zrobić.
Poinformował mnie, że na mój adres przyjdzie jakaś paczka. Nie mam pojęcia, co on zamówił. Zemsta była nieunikniona. Doprowadzało mnie to do białej gorączki, że ktoś kręci się po moim ogródku, w który wkładałam tyle serca. I bezczelnie kradnie moje roślinki. Myślałam już nawet o jakiejś kamerze albo chociaż zdjęciach na dowód, ale Zygmunt szybko postawił mnie do pionu. Uświadomił mi, że żaden policjant nawet nie kiwnąłby palcem w tej sprawie. Powiedzieliby tylko, że to mało istotne wykroczenie i tyle.
Gdy paczka dotarła, zadzwoniłam do Maćka. Zjawił się z kolegą.
– Daj kluczyki od furtki, ciociu – rzucił Maciek. – Spróbujemy dorwać tego złodzieja, obojętnie kto to jest.
– Maćku – nagle mnie zmroziło. – A to czasem nie będzie ryzykowne? Albo nawet niezgodne z prawem?
– Spokojnie, ciociu. Obiecuję, że nikt nie oberwie.
– No ale…
– Sfilmujemy to i po prostu umieścimy na YouTubie.
Nie protestowałam
Kompletnie nie miałam pojęcia, co to takiego ten cały YouTube, ale nie zdążyłam o to zapytać. Wyleciało mi też z głowy spytanie, jak zamierzają nagrywać w ciemności.
Siedziałam więc w domu, strasznie się niepokoiłam i miałam wielką ochotę zadzwonić do chłopaków, ale zepsułoby to całą akcję. Zygmuntowi o niczym nie powiedziałam, bo na pewno skrytykowałby ten pomysł i nic by nie wyszło z akcji.
– Coś nie tak? Kręcisz się jak na szpilkach. – Zygmunt nie dawał za wygraną. – Coś cię boli, źle się czujesz?
Z samego rana zjawił się Maciek. Zamknęliśmy się w kuchni.
– Sprawy mają się następująco. Ciocia miała rację, chodziło o kobietę. Nie jestem pewien czy o Halinkę, ale grunt, że już nie przyjdzie.
– Umarła? – obleciał mnie strach, kiedy zobaczyłam w jego plecaku rewolwer.
– Gdzie tam, jest cała i zdrowa, tylko zadek ma cały fioletowy – parsknął śmiechem i wytłumaczył mi, że to nie prawdziwy pistolet, a jedynie zabawka do gry w paintball.
Wytłumaczył mi, że ukryli się przy pojemniku na odpadki organiczne. Po jakimś czasie usłyszeli szmer i zobaczyli postać, która przyczłapała z taborecikiem. Stanęła na stołku, przełożyła nogę przez ogrodzenie… Potem poszło łatwo, bo stała już na gnijących resztkach. Wtedy chłopcy oślepili ją światłem latarki i przywalili kulką z fioletową farbą prościutko w tyłek.
Spytałam, czy to zgodne z prawem, ale Maciek jedynie odpowiedział:
– A kradzież jest zgodna z prawem?
Następnie wyciągnął z plecaka szpadel, pokazując go niczym zdobycz.
– Ta złodziejka w popłochu zostawiła łup, pewnie ze strachu narobiła w gacie!
Zachowywała się normalnie
Szkoda mi było, że ostatecznie nie sfotografowali tej sytuacji. Przynajmniej wiedziałabym na sto procent, że to faktycznie Halinka. Głupia, jeszcze się przejmowałam, czy aby tej jędzy nic się nie przytrafiło… Mogła sobie przecież nogę skręcić, albo nawet zawał ją mógł dopaść, w końcu lata świetności to ona ma już od dawna za sobą!
Minęło kilka dni, zanim wreszcie zebrałam się na odwagę, aby wybrać się na działkę. Na miejscu zastałam ład i porządek, a rośliny rosły dokładnie tak, jak je posadziłam. Sam ich widok napawał mnie radością.
W drodze powrotnej specjalnie zrobiłam mały objazd, żeby przejść obok działki pani Haliny. Miałam nadzieję, że może chociaż po jej wyrazie twarzy poznam, czy to ona stoi za tym wszystkim.
Z oddali dostrzegłam, że siedziała na leżaku przed altaną. Gdy tylko mnie zobaczyła, bez słowa podniosła się z miejsca i kulejąc, ruszyła w stronę swojego domku.
– Dzień dobry sąsiadce! – krzyknęłam, bo nie mogłam się powstrzymać. – Cóż to, dzisiaj nic pani nie sadzi, tylko zażywa kąpieli słonecznych?
Podobno najsłodszą przyjemnością jest rewanż… Radość wprost ze mnie kipiała. Koniecznie muszę zaprosić Maćka i jego kolegę na niedzielną szarlotkę!
Grażyna, 66 lat