„Sąsiadka wyglądała na samotną i schorowaną. Byłam w szoku, że ta staruszka prowadzi podwójne życie”
„Odkąd pani Heli udało się zamienić trzecie piętro na parter, była zadowolona, bo choć lokatorzy trzaskali drzwiami od klatki schodowej, nie musiała się wysoko wdrapywać. Zawsze, gdy mijałam na schodach tę starszą, schorowaną panią, było mi jej żal. Okazało się, że niesłusznie”.
- Joanna, lat 33
Pani Hela w styczniu skończyła 78 lat…
– Już nie mam zdrowia – zwierzyła mi się. – Pani kochana, co parę schodków musiałam odpoczywać…To nie było życie!
– I co, teraz rzeczywiście lepiej? – zapytałam. – Nie budzą pani tym waleniem?
– Głuchawa jestem, to jak nawet mocniej stukną, i tak nie słyszę – machnęła ręką. – Nie ma co marudzić i narzekać!
– Radzi pani sobie jakoś? Samotność w tym wieku może dokuczyć.
Spojrzała na mnie ze zdumieniem.
– Jaka samotność? O mnie pani tak?
A potem otworzyła drzwi do swojego M-2 i gestem zaprosiła mnie do środka.
– Pani wejdzie, wszystko opowiem. Herbatki się napijemy i zobaczy pani, jak ze mną jest. Proszę, proszę…
Ludzie się tak nie kręcą i jest spokój
Mieszkanko było malutkie, trochę zagracone, ale lśniło czystością. Ładnie pachniało suszonymi jabłkami. Pociągnęłam nosem…
– Powiem pani, skąd ten zapach – zaśmiała się. – Moja świętej pamięci babcia mnie nauczyła, żeby w domu zawsze pachniało. Bierze się skórki od jabłek i suszy na malutkim gazie albo na kaloryferze, kiedy już grzeją. Można dodać wanilię, jak się ma, albo cynamon, tylko że cynamon nie wszyscy lubią.
Postawiła przede mną cieniutką filiżankę malowaną w róże i niezapominajki. Herbata smakowała fantastycznie – mocna, wonna, ciemna jak bursztyn.
– Co to za gatunek? – zaciekawiłam się.
– Smakuje? To moja mieszanka. Kiedyś pani taką sprezentuję, ja się znam na herbacie. To z kolei od mamusi ta wiedza… No, dobrze, miła sąsiadko, to teraz pani powiem, jak na spowiedzi, co robię od rana, w każdy dzień. Żeby pani nie widziała we mnie samotnej, bo to nieprawda. Tylko wezmę druty, bo po co Panu Bogu czas kraść?
– Robi pani jeszcze na drutach?!
– Co znaczy „jeszcze”? Robię. Tylko gorzej niż kiedyś. Szkła mam słabe. Powinnam je zmienić, ale czasu brakuje na okulistę… No nic, niech pani słucha. O piątej wynoszę kotom jedzenie. Wcześnie, bo wtedy jeszcze ludzie się tak nie kręcą i jest spokój. Niektórzy nie lubią zwierząt.
– Miała pani przykrości z tego powodu?
– Co tam wspominać? – pani Hela machnęła sękatą dłonią. – Było, minęło. Ja, wie pani, uważam, że jak ktoś ma kłopoty z samym sobą, to innych nie lubi i też jest dla nich zły. Tylko współczuć takim. Albo się za nieszczęśników pomodlić… No więc, po kotach wracam do siebie i piję wodę z miodem – ciągnęła swoją opowieść. – Żeby mi cukier nie opadł, kiedy polecę na poranną mszę. Muszę być na czczo ze względu na sakramenty, ale tak zupełnie na pusty żołądek bym nie mogła… Więc dlatego ten miód. Po mszy wracam i jem śniadanie. Jakąś bułeczkę pszenną i mleko.
– Jak kot! – zażartowałam.
– Gdzie tam! Koty jedzą lepiej. Mam umowę z różnymi barami i restauracjami, że dwa razy w tygodniu mi zostawiają coś po gościach. Nawet pani nie wie, ile jedzenia ludzie marnują. A koty i psy bezdomne zjedzą wszystko z pocałowaniem łapy! Psy też dokarmiam. Znalazłam takie miejsce za parkingami i tam im noszę, bo tutaj nie można… Dozorca by mi głowę urwał. Miałby rację!
Ciągle dzwonił telefon
Pani Hela śmignęła drutami, choć zauważyłam, że nadgarstki miała spuchnięte. Od razu poznałam, że artretyzm jej dokucza, bo i palce miała trochę powykrzywiane.
– Chyba męczą panią te druty? Zdrowo tak wysilać ręce? – spytałam.
– Zdrowo, zdrowo! To gimnastyka. Zresztą sweter trzeba zrobić, bo szkoda wełny. To dla sąsiadki. Prosiła, więc jak odmówić?
Zadzwonił telefon. Staruszka podreptała do przedpokoju, słyszałam, jak się umawiała, że na pewno przyjdzie, leki wykupi.
– Odda pan, jak przyniosą rentę, nie ma sprawy, do widzenia! – rzuciła do słuchawki, a do mnie: – Widzi pani, jak ludziom potrzebna pomoc? To też sąsiad, tylko z bloku dalej. Cukrzyca go zniszczyła. Ucięli mu pół nogi, nie chodzi. Trzeba się nim zająć.
– A rodzina?
– On mocno pił kiedyś. Żona go zostawiła. Dzieci daleko. Żeby nie ja, zarósłby brudem i umarł z głodu. Obiady też mu noszę…
– A pieniądze skąd?
– On dużo nie je. Jakaś zupka, kopytka, grosze na to wydaję. Nie ma o czym gadać!
Znowu zadzwonił telefon.
Nigdy nie miała męża, nie urodziła dzieci
– Pół kilo wątróbki i cebulka. Będę jutro przed dziesiątą. Niech się pani nie martwi… – odłożyła słuchawkę. – To też sąsiedzi. On jest po udarze, tylko leży – zwróciła się do mnie. – Ona się zaharowuje, bo dzieci małe u nich. Trochę opieka pomaga, trochę ja…
– Całe dnie ma pani zajęte?
– Co czwartek, wieczorem, chodzę jeszcze do dzieci na onkologię. Sama mam do siebie pretensje, że tak rzadko, ale strasznie to przeżywam, nie mogę za często… A wie pani, co najbardziej lubię robić? Jestem u nas, w parafii, w służbie ołtarza. Kwiaty układam, robię różne dekoracje. Mam do tego dryg! To też po mamusi, bo ona miała zielone palce. Tak się mówi o ludziach, którzy suchy patyk zasadzą w marnej ziemi, a on zakwitnie…
– Pani Helu, skąd ma pani tyle siły na to wszystko? – zapytałam ją pełna podziwu.
– Jaka siła?! Coraz słabsza jestem. Czasami rano nie chce mi się zwlec z łóżka, tak mnie wszystko boli. Ale kiedy sobie pomyślę, że koty będą głodne, albo że komuś coś obiecałam i ten ktoś czeka, to nie ma zmiłuj! Jakby pani czegoś potrzebowała, nie ma sprawy. Wystarczy powiedzieć!
– Przepraszam, że zapytam – ma pani rodzinę? Męża? Dzieci?
– Rodzice i rodzeństwo pomarli. Męża nie miałam, dzieci też. Czasem myślę, że tak to Bóg urządził, żebym miała czas dla innych.
Podniosła się, by podać jakieś ciasteczka. Zauważyłam, że utyka.
– Widzi pani, co się dzieje, jak jestem bez ruchu? Od razu dopada mnie kalectwo. Doktorzy mówią, że coś tam u mnie niedobrze w kręgosłupie, ale ja się nie przejmuję. Polatam i zaraz lepiej.
– I tak wszystko dla innych?
– Skąd?! Dla siebie. Dla mojej duszy i ciała. Widzi pani jaka ze mnie egoistka?