Reklama

Moje mieszkanie było przygotowane jak schron. Na stole rozłożyłam planszówki — stare, sprawdzone, bez krzyczących kolorów. Obok leżały przekąski: hummus, krakersy, kilka kawałków sera. W lodówce czekał szampan. Światło było przytłumione, rolety opuszczone. Nawet telefon przełączyłam na tryb samolotowy.

Marta przyszła punktualnie. Jak zawsze.

– Idealnie – powiedziała, rozglądając się po salonie. – Zero balonów, zero brokatu. Cywilizacja.

– To jest Sylwester dla ludzi po przejściach – odpowiedziałam, podając jej kieliszek.

Usiadłyśmy na dywanie, otworzyłyśmy planszówkę. Znałyśmy się od studiów, przeszłyśmy razem kilka rozstań, kilka powrotów i wystarczająco dużo imprez, żeby wiedzieć, że żadna z nas już ich nie chce.

Teraz wszyscy wrzucają jakieś relacje – powiedziała Marta ironicznie. – Już widzę te stories: „Najlepsza noc ever”.

– A jutro najlepszy kac i najlepszy wstyd – zaśmiałam się.

Było spokojnie. Za spokojnie. Przez chwilę nawet pomyślałam, że ten plan naprawdę się uda. Gdzieś nad nami coś zatrzeszczało. Krótki dźwięk basu, jakby ktoś sprawdzał głośniki.

– To nic – powiedziałam szybko.

Chciałam w to wierzyć. Naprawdę.

I się zaczęło

Muzyka z góry nie weszła nagle. Ona narastała. Najpierw pojedyncze uderzenie basu, takie, które można jeszcze pomylić z ruchem windy albo przesuwanym krzesłem. Potem kolejne, już wyraźniejsze, zsynchronizowane z czymś więcej. Ściany zaczęły reagować. Przesunęłam pionek po planszy i zorientowałam się, że nie pamiętam, czyj jest ruch.

– Ignorujemy to – powiedziałam.

Marta uniosła wzrok znad kart. Miała ten swój wyraz twarzy, który oznaczał analizę sytuacji, jeszcze bez emocji.

– To dopiero początek – stwierdziła. – Może się rozkręcają.

Rozkręcali się. Po kilku minutach rytm stał się nie do pomylenia z niczym innym. Czułam drżenie w klatce piersiowej, jakby ktoś stukał we mnie od środka. Próbowałam skupić się na zasadach gry, na liczeniu punktów, na czymkolwiek, co było zaplanowane i przewidywalne.

– Może to nie potrwa długo – rzuciła Marta, ale jej głos nie brzmiał już pewnie.

– Zawsze trwa długo – odpowiedziałam. – Tacy ludzie nie znają umiaru.

Zapadła chwila ciszy między nami, przerywana tylko muzyką z góry. Marta westchnęła i odsunęła planszę.

– Ola, odpuść. To Sylwester.

– Właśnie dlatego nie odpuszczę.

Poczułam, że coś we mnie się przesuwa. Nie gniew, raczej poczucie, że ktoś bez pytania wszedł w moją przestrzeń. Cały ten wieczór miał być spokojny, a ktoś właśnie wszystko mi niszczył.

– Możemy jechać do mnie – zaproponowała Marta.

– Nie. To jest moje mieszkanie i nie pozwolę na coś takiego.

Wstałam. Decyzja zapadła szybciej, niż zdążyłam ją rozbroić rozsądkiem.

Pójdę tam – powiedziałam. – Ktoś musi im coś powiedzieć.

Marta spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

– Nie musisz.

– Muszę.

Stałam już przy drzwiach. Wiedziałam, że od tej chwili ten wieczór przestanie być spokojny.

Nie będą mi psuli tego wieczoru!

Na klatce schodowej było dużo chłodniej niż w mieszkaniu. Muzyka była tu wyraźniejsza. Nie odbijała się już od ścian, tylko płynęła prosto w dół, bezwstydnie. Zatrzymałam się na moment. Próbowałam sobie powtórzyć, co właściwie powiem. Krótkie zdanie. Spokojny ton. Bez tłumaczeń i bez wdawania się w dyskusję. Chciałam tylko ciszy. Tyle.

Każdy stopień przybliżał mnie do drzwi, za którymi był obcy dla mnie świat. Stanęłam pod drzwiami. Muzyka aż dudniła. Zastanawiałam się, czy w ogóle usłyszą dzwonek. Przez krótką chwilę rozważałam powrót. Mogłam wrócić, zamknąć się w swoim świecie i udawać, że to się dzieje gdzieś indziej. Zamiast tego wcisnęłam guzik.

Drzwi otworzyły się niemal od razu. Uderzyło mnie światło i ciepło, a potem czyjś głos, który brzmiał zbyt swobodnie jak na kogoś, kto właśnie został wytrącony z zabawy.

– Tak?

Otworzyłam usta, ale to, co miałam przygotowane, zniknęło.

– Dobry wieczór – powiedziałam niepewnie. – Ja tylko…

Zamilkłam. Spojrzałam przed siebie i poczułam, że coś jest nie tak. Nie strach, nie złość. Dezorientacja, która przyszła nagle i nie chciała się cofnąć.

Znajoma twarz i zaproszenie

Patrzyłam na twarz przed sobą i czułam, jak moje myśli biegną wolniej, jakby ugrzęzły w gęstym powietrzu. Minęło kilka sekund, może mniej, a ja nadal stałam w progu, trzymając ręce przy sobie, jakbym mogła jeszcze zniknąć.

Ola? – powiedział ostrożnie. – To ty?

Imię zabrzmiało obco w tym miejscu. Jak coś wyciągniętego z innego wymiaru.

– Paweł… – odpowiedziałam, bardziej stwierdzając fakt niż witając się.

Przez moment patrzyliśmy na siebie, jakby świat dookoła się zatrzymał. Za jego plecami ktoś się śmiał, ktoś inny coś wołał, ale to wszystko było jak za szybą. Z liceum pamiętałam go inaczej, bardziej szczupłego, mniej pewnego siebie, zawsze w ruchu. Teraz wyglądał na kogoś... statecznego.

– Ty tu mieszkasz? – zapytałam w końcu.

– Od pół roku. A ty… – urwał i roześmiał się krótko. – Nigdy bym nie pomyślał.

Poczułam absurd całej sytuacji. Przyszłam po ciszę, a stałam w progu czyjegoś świętowania, twarzą w twarz z kimś, kogo nie widziałam od ponad dekady. Spodziewałam się złości, a dostałam coś miłego.

– Przyszłam, bo… – zaczęłam, ale Paweł uniósł rękę.

– Wiem. Za głośno. Chodź.

Zanim zdążyłam zaprotestować, ktoś podał mi kieliszek. Paweł uniósł swój.

– Za przypadki – powiedział.

Dotknęłam szkłem jego szkła. Wiedziałam, że nie powinnam tu zostawać, a jednak nie cofnęłam ręki.

Myślami byłam gdzie indziej

Nie zostałam długo. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. Wyszłam po kilku minutach, z uczuciem lekkiego zawrotu głowy, nie od alkoholu, tylko od nadmiaru bodźców. Drzwi zamknęły się za mną, a klatka schodowa znów przyjęła mnie chłodem i półmrokiem. Muzyka została po drugiej stronie, ale już nie była obca. Miała twarz, imię i przeszłość, której nie planowałam dziś dotykać.

Wróciłam do mieszkania, a Marta spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała odczytać wynik eksperymentu.

– I? – zapytała.

– To Paweł. Z liceum.

Uniósł jej się kącik ust.

– Oczywiście. Sylwester bez niespodzianek byłby podejrzany.

Usiadłam na podłodze, ale nie potrafiłam już wrócić do planszy. Myślami byłam gdzie indziej. Po kilku minutach znów wstałam, jakby coś mnie ciągnęło w górę, a Marta tylko pokręciła głową.

– Rób, co chcesz – powiedziała. – Ja tu zostaję.

I tak zaczęło się to dziwne krążenie. Kilka minut u siebie, kilka tam. Cisza u dołu miała inny ciężar niż wcześniej, a hałas u góry przestał mnie atakować. Z Pawłem rozmawiało się łatwiej, niż się spodziewałam. O tym, kto gdzie utknął, kto się rozminął z planami, kto nadal udaje, że wszystko jest tymczasowe.

– Ty zawsze musiałaś mieć wszystko poukładane – powiedział w pewnym momencie.

– Ty zawsze uważałeś, że plan to przeszkoda – odpowiedziałam.

Śmialiśmy się krótko, jakby to był język, którego ciało jeszcze nie zapomniało. Wracając na dół, czułam ukłucie winy. Marta siedziała spokojnie, ale dystans między nami stał się wyczuwalny.

– Dobrze się bawisz? – zapytała bez ironii.

Nie umiałam odpowiedzieć od razu.

Ja pomiędzy piętrami. Jak w życiu...

Noc płynęła szybciej, niż bym chciała. Rozmowy u Pawła stawały się coraz bardziej osobiste, jakby noc dawała pozwolenie. Mówił o tym, że wciąż zaczyna od nowa, że nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu, że czasem zazdrości ludziom, którzy umieją zostać w miejscu. Słuchałam i miałam wrażenie, że mówi do jakiejś dawnej wersji mnie, tej sprzed decyzji o spokoju i zamykaniu się.

– A ty? – zapytał. – Dalej wierzysz, że wszystko da się zaplanować?

Zawahałam się.

– Wierzyłam – odpowiedziałam. – Jeszcze do niedawna.

– Zaraz północ.

Wyszłam na klatkę schodową. Stałam między piętrami, dosłownie i w przenośni. Na dole czekała Marta, mój plan, mój porządek. Na górze był hałas, śmiech i ktoś, kto przypominał mi, kim byłam, zanim zaczęłam się chronić.

Zeszłam na dół na chwilę przed północą. Marta siedziała spokojnie, jakby wiedziała, że i tak wrócę.

– To już – powiedziała cicho.

Odliczanie dotarło do nas z góry przez stropy. Dziesięć, dziewięć, osiem. Spojrzałyśmy na siebie. Nie było potrzeby słów. Po północy wróciłam na górę tylko na moment. Gdy wychodziłam, Paweł stał przy drzwiach, jakby się wahał.

– Do zobaczenia – powiedział.

Nie obiecywaliśmy sobie niczego więcej.

Inny wymiar ciszy

Po północy wszystko zaczęło opadać. Hałas z góry stopniowo tracił intensywność, jakby ktoś powoli skręcał pokrętło. Wróciłam do swojego mieszkania i zamknęłam drzwi z innym uczuciem niż wcześniej. Nie była to ulga, raczej ciche pogodzenie się z tym, że ten wieczór wymknął się spod kontroli, ale nie w sposób, którego musiałabym żałować.

Marta siedziała na podłodze, oparta o ścianę. Spojrzała na mnie bez pretensji.

– I co teraz? – zapytała.

– Nie wiem – odpowiedziałam.

Siedziałyśmy przez chwilę w milczeniu. Cisza wróciła, ale nie była tą samą ciszą, którą planowałam kilka godzin wcześniej. Tamta miała mnie ochronić przed światem. Ta była bardziej otwarta i spokojna. Myślałam o Pawle, o tym krótkim przecięciu się światów, które nie domagało się ciągu dalszego, ale zostawiło ślad. Nie czułam euforii ani żalu. Raczej coś na kształt niedosytu.

Kiedy Marta wyszła, zostałam sama. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na miasto za oknem. Nowy rok nie przyniósł postanowień. Przyniósł świadomość, że nie wszystko musi być zamknięte, żeby było bezpieczne.

Ola, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama