„Sąsiedzi plotkowali na mój temat, choć nie znali prawdy. Gdyby wiedzieli, co robię, szczęki bym im opadły z wrażenia”
„Słyszałem szepty, widziałem spojrzenia. Sąsiadki milkły, gdy otwierałem drzwi od mieszkania, a sąsiad z naprzeciwka – rozwiedziony kierowca tira – patrzył na mnie z mieszaniną zazdrości i pogardy. W oczach całego bloku byłem zdesperowanym facetem, który nie zasługuje na szacunek”.

- Redakcja
Na klatce schodowej sąsiedzi mnie obgadywali. Słyszałem szepty, widziałem spojrzenia. Sąsiadki milkły, gdy otwierałem drzwi od mieszkania, a sąsiad z naprzeciwka – rozwiedziony kierowca tira – patrzył na mnie z mieszaniną zazdrości i pogardy. Nikt nie pytał, czym naprawdę się zajmuję. Nikt nie chciał wiedzieć, jaka jest prawda. Woleli oplatać jakieś niestworzone rzeczy na mój temat, zamiast zająć się swoim własnym życiem.
Szepty na klatce schodowej
Kiedy pewnego popołudnia usłyszałem, jak dwie sąsiadki dyskutują na półpiętrze, zatrzymałem się za rogiem, choć zwykle unikałem takich sytuacji. Nie wiedziały, że tam stoję. Jedna z nich mówiła przyciszonym, ale pełnym znaczenia głosem:
– Widziałam go znowu. Wracał z kimś do mieszkania.
Druga prychnęła z przekąsem:
– Może on udziela korepetycji.
Zacisnąłem zęby, ale nie wszedłem im w słowo. Z doświadczenia wiedziałem, że tłumaczenie się ludziom, którzy i tak mają gotowy scenariusz w głowie, nie ma sensu. Zszedłem więc niżej i dopiero wtedy wszedłem na klatkę, jakby nic się nie stało. Udawały, że mnie nie widzą, ale czułem na sobie ich spojrzenia. Tego dnia przyszła do mnie Lila, jedna z dziewczyn z fundacji, w której byłem wolontariuszem. Pracowałem tam od lat, choć nikt w bloku nie miał o tym pojęcia. Nie opowiadałem o tym, bo nie robiłem tego dla poklasku. Po prostu wiedziałem, jak wygląda samotne dorastanie, jak trudno jest komuś zaufać, gdy całe życie słyszy się tylko rozczarowania i pretensje. Lila zapukała delikatnie.
– Przepraszam, że tak nagle – powiedziała, ściskając w dłoniach rękaw swojej bluzy. – Mogę wejść?
– Jasne, chodź. Co się stało?
– Pokłóciłam się z mamą – westchnęła. – Powiedziała, że jestem dla niej ciężarem.
Zaprosiłem ją do kuchni i podałem herbatę.
– To, że ktoś tak mówi, nie znaczy, że ma rację – powiedziałem spokojnie. – Czasem ludzie ranią, bo sami sobie nie radzą.
– Ale to boli – odpowiedziała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Wiem. Dlatego tu jesteś. Pogadamy, dobrze?
Siedzieliśmy tak prawie godzinę, aż trochę się uspokoiła. Kiedy wychodziła, uśmiechnęła się nieśmiało, a ja wiedziałem, że jutro znów zobaczę pełne domysłów spojrzenia sąsiadów, ale Lila potrzebowała wsparcia bardziej niż ja opinii innych.
Niespodziewana wizyta
Dwa dni później, późnym popołudniem, znów ktoś zapukał do moich drzwi. Tym razem otworzyłem od razu, bo spodziewałem się jednej z „moich” dziewczyn z fundacji. Zamiast niej stała jednak ciemnowłosa, dwudziestoparoletnia dziewczyna, której wcześniej nie widziałem. Miała na sobie kurtkę za dużą o kilka rozmiarów, a pod nią cienką koszulkę, jakby wyszła z domu w pośpiechu.
– Do pana przychodziła Lila? – zapytała, niepewnie spoglądając na mnie.
– Tak, a ty…?
– Mira. Jestem jej koleżanką. Powiedziała, że mogę tu przyjść, jak będę potrzebować pomocy.
Wpuściłem ją do środka, choć w mojej głowie od razu pojawiła się myśl, jak to będzie wyglądać dla sąsiadów. Drzwi obok uchyliły się na moment – dostrzegłem fragment czyjejś twarzy. Oczywiście obserwowali.
– Co się stało? – zapytałem Mirę, kiedy usiadła przy stole.
– Nie mam się gdzie podziać – odpowiedziała cicho. – W domu znowu była awantura. Mama krzyczała, że jestem nierobem… – urwała, ściskając dłonie.
Usiadłem naprzeciwko niej.
– Chcesz o tym pogadać?
– Nie wiem – odparła. – Choć Lila mówiła, że pan umie słuchać.
Zawiozłem ją do siedziby fundacji. Nie mogłem jej obiecać cudów, ale mogłem zadbać, żeby nie została z tym wszystkim sama. Wróciłem po wszystkim do mieszkania. Byłem spełniony, znów komuś pomogłem. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mocne, jakby ktoś próbował wedrzeć się do środka. Otworzyłem i zobaczyłem sąsiadkę z dołu, która od razu zaczęła mówić podniesionym głosem:
– Przepraszam bardzo, ale... Ludzie się niepokoją!
– Wszystko jest pod kontrolą – odpowiedziałem spokojnie.
– Mam nadzieję. Bo różne rzeczy teraz się słyszy – rzuciła i odeszła, kręcąc głową.
Zamknąłem drzwi i spojrzałem na Mirę, która siedziała skulona na krześle.
– Nie przejmuj się – powiedziałem. – Ludzie lubią oceniać, zanim zapytają.
– Wiem – odpowiedziała. – Dlatego tu przyszłam. Bo chciałam, żeby ktoś chociaż raz mnie wysłuchał.
Powoli traciłem kontrolę
Mira wróciła jeszcze kilka razy w ciągu następnego tygodnia. Zawsze cicha, zawsze ostrożna, jakby bała się, że jednym nieuważnym słowem zostanie odprawiona z kwitkiem. Zauważyłem, że coraz trudniej było mi utrzymać dystans, który obiecałem sobie zachować, kiedy zaczynałem pracę w fundacji. Chciałem pomagać, ale nie chciałem wchodzić nikomu w życie z butami. A jednak te dziewczyny – szczególnie Mira – niejako wchodziły w moje, i to bez pukania. Pewnego popołudnia, tuż po tym, jak wysłałem kilka maili do koordynatorki z prośbą o konsultację w sprawie Miry, znów usłyszałem delikatne pukanie. Otworzyłem drzwi, a za nimi stała ona, mokra od deszczu.
– Mogę…? – zapytała tylko.
– Chodź, zaraz dam ci ręcznik – odpowiedziałem.
Kiedy weszła, zatrzęsła się cała. Podałem jej ręcznik i kubek gorącej herbaty. Usiedliśmy w salonie, a ona przez dłuższą chwilę patrzyła w okno.
– Mira… – zacząłem, ale mi przerwała.
– Wiem, że nie możesz rozwiązać moich problemów. Lila też to mówiła, ale tu jakoś… spokojniej. – Spojrzała na mnie z nieoczekiwaną wdzięcznością. – Mogę tu trochę posiedzieć?
– Oczywiście – odpowiedziałem, choć czułem ciężar odpowiedzialności.
Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywał jedynie szum deszczu. Po kilkunastu minutach Mira odezwała się znowu:
– Wiesz, ludzie z tego bloku dziwnie na mnie patrzą. Jak wychodziłam ostatnio, ta starsza pani na dole pokiwała głową, jakbym robiła coś złego.
– To tylko ich wyobrażenia – powiedziałem. – Każdy ma swoją wersję historii, zanim pozna prawdę.
– Ale oni nie chcą znać prawdy – stwierdziła gorzko.
Nie mogłem zaprzeczyć. Kiedy Mira wyszła późnym wieczorem, zobaczyłem, jak z trzeciego piętra uchylają się drzwi. Znowu ktoś obserwował. Tamtego dnia po raz pierwszy poczułem, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Wiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał podjąć decyzję, której długo unikałem.
Plotki zaczęły żyć własnym życiem
Kilka dni później, wracając z zakupami, natknąłem się na sąsiada z naprzeciwka. Stał oparty o framugę swoich drzwi, jakby czekał na moment, żeby mnie zaczepić. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się w sposób, który od razu zapalił mi w głowie ostrzegawczą lampkę.
– No, no – powiedział, unosząc brwi. – Znowu widziałem, jak jakaś młoda się tu obok twojego mieszkania kręciła.
– To nie jest tak, jak myślisz – odpowiedziałem spokojnie, próbując go minąć.
– A jak? – zapytał, nadal blokując mi drogę. – Ludzie gadali na zebraniu wspólnoty, że może powinieneś coś wyjaśnić. Bo to trochę… dziwne.
– Pomagam jednej fundacji. To wszystko – odparłem krótko.
– Jasne – prychnął. – Każdy tak mówi.
Nie miałem siły tłumaczyć mu czegokolwiek. Odszedłem bez słowa, choć czułem w środku nieprzyjemny ucisk. Wiedziałem, że plotki już się rozpanoszyły i teraz żyją własnym życiem. A ja byłem w nich bohaterem, którego nikt nie chciał zrozumieć. Wieczorem przyszła Lila. Tym razem nie zapłakana, tylko zdenerwowana.
– Słyszałam, co ludzie mówią na klatce – zaczęła od progu. – Że się tu kręcę z niewłaściwych powodów...
– Nie przejmuj się – odpowiedziałem, choć sam czułem narastającą bezradność. – Ludzie po prostu nie wiedzą, o co chodzi.
– Ale jak można takie bzdury wygadywać – stwierdziła. – I przez nas masz problemy.
– Problemy to macie wy, nie ja – powiedziałem spokojniej. – Ja sobie z plotkami poradzę.
Po chwili dołączyła Mira, która przyszła wcześniej niż zwykle. Obie dziewczyny usiadły w kuchni, a ja nalałem im herbaty. Rozmawiały półgłosem, jakby bały się, że ktoś je podsłucha. W ich oczach była wdzięczność, ale też niepokój – widziały, że przez ich wizyty mam kłopoty, których nie szukałem.
– Może powinnyśmy tu rzadziej przychodzić – powiedziała Mira.
– Nie o to chodzi – odpowiedziałem, choć sam zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście sytuacja nie zaszła za daleko.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że najgorsze miało dopiero nadejść.
Wszystko pękło na dobre
Najgorsze przyszło w sobotnie popołudnie. Wyszedłem tylko na chwilę wyrzucić śmieci. Kiedy wracałem, zauważyłem grupkę sąsiadów stojących przy skrzynkach pocztowych. Szeptali, ale tym razem nawet nie próbowali udawać, że robią coś innego. Gdy mnie zobaczyli, ich rozmowa ucichła jak ścięta nożem. Przeszedłem obok nich, ale jeden z mężczyzn odezwał się głośno, zbyt głośno, żeby to mógł być przypadek.
– Może ktoś w końcu powinien to zgłosić.
Zatrzymałem się.
– Coś się stało? – zapytałem, choć czułem, że odpowiedź wcale mi się nie spodoba.
– Ludzie są zaniepokojeni tym, co się u ciebie dzieje – powiedziała jedna z sąsiadek. – Ludzie są zaniepokojeni.
– Pomagam im. Nie robię nic złego – odparłem spokojnie.
– Tak wszyscy mówią – stwierdził ktoś. – A potem wychodzą różne rzeczy.
Nagle z góry dobiegły szybkie kroki. Mira zbiegła po schodach i zatrzymała się obok mnie, dysząc ciężko.
– Nie mówcie bzdur – powiedziała. – On nic złego nie robi. Gdyby nie on, nie wiem, gdzie bym była.
– Proszę cię – syknęła jakaś kobieta. – Jesteś dzieckiem, nie wiesz, co mówisz.
Mira odsunęła włosy z twarzy i spojrzała na nich z determinacją, której wcześniej u niej nie widziałem.
– Wiem więcej, niż myślicie.
Zrobiło się niezręcznie. Nikt nic nie mówił, a na klatce panowała jakaś ciężka cisza. W końcu podeszła do mnie inna sąsiadka, ta zawsze serdeczna.
– Może powinieneś nam po prostu wyjaśnić, co się dzieje – powiedziała, delikatnie, ale z irytującą mieszaną troski i ciekawości.
– Nie muszę się nikomu tłumaczyć ze swojego życia – odpowiedziałem, zmęczony całą tą farsą.
Wróciłem z Mirą do mieszkania. Usiadła na kanapie, nadal roztrzęsiona.
– Przez nas masz problemy – powiedziała cicho.
– Nie przez was – odpowiedziałem. – Przez ludzi, którzy nie rozumieją, że ktoś może pomagać bez ukrytych intencji.
Kilka minut później przyszła wiadomość od fundacji. Mira dostanie miejsce w hostelu interwencyjnym. Ucieszyłem się, choć część mnie poczuła pustkę. Wiedziałem, że to dla niej dobre, ale oznaczało to, że jej wizyty wkrótce się skończą. I wtedy dotarło do mnie, jak bardzo przywiązałem się do tych wszystkich dziewczyn, które przez lata przewinęły się przez mój dom. One szukały u mnie spokoju, którego sam już dawno nie miałem.
Myślałem, że jestem odporny
Kilka dni po tym, jak Mira trafiła do hostelu, na klatce zrobiło się nienaturalnie spokojnie. Nikt nie szeptał, nikt nie patrzył na mnie z ukosa. Jakby sąsiedzi nagle stracili temat, który przez miesiące ich jednoczył bardziej niż jakiekolwiek zebrania wspólnoty. A może zwyczajnie czekali, aż wydarzy się coś nowego, co będzie można omówić przy windzie. Ja jednak poczułem, że moje mieszkanie, dotąd pełne głosów, lęków i niepewności tych młodych dziewczyn, stało się puste w sposób, na który nie byłem przygotowany.
Siedziałem pewnego wieczoru w kuchni z herbatą, patrząc na krzesło, na którym zwykle siadała Lila, a potem na to, które najczęściej zajmowała Mira. Wspomnienia wracały falami. Ich nerwowe spojrzenia, ciche pytania, drżenie w głosie. Wszystko to było trudniejsze, niż pozwalałem sobie przyznać. Myślałem, że jestem odporny. Że mogę wchodzić i wychodzić z ich dramatów bez śladu. Okazało się inaczej. Kilka razy zadzwoniła do mnie koordynatorka z fundacji, dziękując za pomoc i informując o postępach dziewczyn. Lila rozpoczęła terapię rodzinną, a Mira powoli odnajdywała się w nowym miejscu. Słuchając tego, czułem ciepło, ale też coś, co przypominało stratę. Bo kiedy ich życie zaczynało się stabilizować, moje w pewien sposób się zatrzymywało. Pewnego poranka na klatce spotkałem tę sąsiadkę, która zawsze patrzyła najbardziej podejrzliwie. Zatrzymała się na moment.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Chyba nie wszystko dobrze zrozumieliśmy.
– To normalne – odpowiedziałem spokojnie. – Ludzie widzą tylko fragment rzeczywistości.
Skinęła głową, jakby chciała coś dodać, ale w końcu odeszła. Nie potrzebowałem jej przeprosin. Nie robiłem tego dla nich. Tego samego dnia dostałem wiadomość od fundacji, że zgłosiły się dwie nowe dziewczyny potrzebujące wsparcia. Zastanawiałem się chwilę, czy mam jeszcze siłę, ale potem przypomniałem sobie te wszystkie wieczory, gdy ktoś siadał w mojej kuchni, próbując poskładać swój świat od nowa. I wiedziałem, że mimo plotek, zmęczenia i niechcianej opinii, nie przestanę. Bo mój dom nie był miejscem plotek. Był miejscem, w którym ktoś mógł przez chwilę odetchnąć, choćby cały świat uważał, że to coś podejrzanego.
Leon, 58
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W Wigilię odkryłam sekret brata. Musiałam zdecydować, czy ujawnić prawdę jego żonie, czy milczeć”
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”
- „Teściowa zagroziła, że jak nie ustawię dzieci do pionu, to więcej jej nie zobaczę. Mogłam zrobić tylko jedno”