Reklama

Piotrka najczęściej widywałem przy śmietniku, koło którego parkowałem moją taksówkę. Kiedy podjeżdżałem, przerywał sortowanie wygrzebanych puszek, odsuwał je starannie na bok i witał mnie poważnie. Potem podchodził i zaglądał przez szyby do środka auta, pytał, kogo dzisiaj wiozłem. Na poczekaniu zmyślałem historyjkę, w której główną rolę grali ludzie znani z gazet i telewizji. Opowiadałem, jak wiozłem aktora lub celebrytę, a ten zostawił w mojej taksówce: scenariusz, pamiątkową zapalniczkę, portfel, do wyboru. Ja zwracałem zgubę po długich poszukiwaniach właściciela i wszystko dobrze się kończyło.

Reklama

On nie miał dzieciństwa

Od lat opowiadałem te bajki, Piotr miał wtedy 11 lat, warunki, w jakich żył, spowodowały, że był nad wiek dojrzały, podejrzewałem, że od dawna wie, iż zmyślam. Jednak zawsze słuchał i prosił o więcej. Nikt nie opowiadał mu bajek, więc robiłem, co mogłem, obaj się przy tym dobrze bawiliśmy.

Nasze podwórko przypomina studnię, jest ponure, ozdabia je tylko trzepak, na którym dzieci od dawna nie wywijają fikołków. Jeszcze niedawno gromadził się tu kwiat młodzieży męskiej na piwo i szluga, ale wysokie ceny mieszkań sprawiły, że nasza kamienica powoli zmieniła lokatorów. Ze starych została tylko gospodyni, matka Piotrusia z dziećmi, i ja z żoną. Tylko my wiedzieliśmy, jak ciężko żyje się temu zaradnemu i dumnemu chłopcu, i tylko my z nim rozmawialiśmy. Nie wypytywaliśmy go o to, co w domu, wiadomo było, że ma trudną sytuację.

Ojca Piotruś nie znał, matka robiła, co mogła, żeby ich utrzymać, i jakoś szło. Pamiętałem ją z dawnych lat, wesoła z niej była dziewczyna, ale życie i złe wybory pozbawiły ją barw, zostawiając tylko szarość. Z czasem zaczęła wyglądać jak czarno-biała fotografia samej siebie, selfie, jak teraz mówią. Jak się zna człowieka całe życie, to takie szczegóły wpadają w oko, nawet wspomniałem żonie, że Ela chyba jest chora, bo wygląda nieszczególnie. I jakbym wykrakał, bo dziewczyna wkrótce trafiła do szpitala.

Wiedziałem, że kłamie

Nie od razu się zorientowałem, że jej nie ma, ale w końcu wpadła mi w oko jej nieobecność. Spytałem Piotrka, gdzie mama.

Zobacz także

Wyjechała do cioci – skłamał, odwracając wzrok.

Nie uwierzyłem, Ela nigdy nie wyjeżdżała, nie mogłaby sobie na to pozwolić, a poza tym była zajęta od rana do wieczora pracą i dziećmi.

– Ejże, zostaliście sami?

Nie odpowiedział, zaczął się zwijać do domu. Tym razem nie czekał na rytualną opowieść o znanych i lubianych, powiedział, że musi pilnować siostry. Często to robił, ale teraz coś mnie tknęło. Nie chciał opowieści? To było podejrzane. Zaparkowałem gablotę i poszedłem za nim. Otworzył niechętnie, tylko dlatego, że nie chciał mnie urazić.

– Wpuszczę pana, ale musi pan przysiąc, że nikomu nie powie.

Czuł się odpowiedzialny

Patrzył z takim napięciem, że coś piknęło mi w środku. Podniosłem dwa palce do góry i dałem słowo, że będę milczał jak grób. To go zadowoliło, pozwolił mi wejść. Mieszkanie było zaniedbane, ale dość obszerne, składało się z dużego pokoju i wielkiej kuchni, jednak w żadnym pomieszczeniu nie zastałem matki Piotra. Mała Monika bawiła się na podłodze cicho jak myszka, te dzieci były niesamowite, od najmłodszych lat starały się nie sprawiać kłopotu.

– Mama jest w szpitalu, nie wiem, czy jeszcze do nas wróci. Ma przerzuty, mówi, że niewiele jej zostało. Codziennie do niej chodzę – Piotruś mówił na pozór spokojnie, ale mocno zaciskał dłonie w pięści.

– Chłopaku, dlaczego nie powiedziałeś, pomoglibyśmy ci. Kto zostaje z Moniczką, jak ciebie nie ma?

– Siedzi sama. Powiedziałem jej, co i jak, ona dużo rozumie i stara się być grzeczna.

Rany boskie – pomyślałem – on mówi o trzylatce!

– Problem w tym – ciągnął Piotr – że raz wyszła na klatkę schodową i natknęła się na jedną z nowych lokatorek. Ta kobieta jest z innej planety, nic nie rozumie i przyczepiła się do nas. Powiedziała, że jak jesteśmy sami, to ona zawiadomi odpowiednie służby i zabiorą nas do domu dziecka. Tam dostaniemy wszystko, co potrzeba, i ona będzie zadowolona, że spełniła dobry uczynek. Nie spytała nas, czego chcemy. A my chcemy zostać w domu, razem. Mama do nas wróci i na pewno coś wymyśli. Dlatego nikt nie może wiedzieć, że zostaliśmy sami. To sytuacja przejściowa, rozumie pan?

To jednak wciąż dzieciak

Poprosiłem, żeby dał mi chwilę, pobiegłem po żonę i wróciliśmy razem po dzieci. Monika chętnie dała się wziąć na ręce, ale Piotrek zaprotestował, nie chciał z nami iść.

– Dziękuję, ale nie. Możecie wziąć Monikę, ale tylko do powrotu mamy, ja nigdzie się stąd nie ruszam, poczekam na nią. Pan mnie zna, wie, że można mi zaufać, nie narobię głupstw. Zaopiekujcie się Moniką, ja już jestem duży – uparł się.

Zrobiliśmy, jak chciał, przykazałem tylko, żeby przychodził na posiłki i jeszcze raz przemyślał sprawę czasowej przeprowadzki do nas, bo znam jeszcze wiele historyjek o ludziach, których woziłem taksówką. Będziemy się razem dobrze bawić. Wieczorem Piotrek nie przyszedł na kolację, zajrzałem więc do niego. Nie zastałem go w domu, siedział na trzepaku i patrzył w niebo. Na mój widok szybko przetarł rękawem twarz.

– Płaczesz? – spytałem.

Serce mi się ściskało, jak patrzyłem na tego dzieciaka i wkurzałem się. Niby byłem dorosły, ale nijak nie umiałem mu pomóc

– A co będzie, jak mama umrze? – spytał z dorosłą rozpaczą.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, nie chciałem go oszukiwać marnymi słowami pocieszenia, nie zasługiwał na to. Po chwili zebrałem się w sobie.

– Nie wiem, to trudna sytuacja, ale coś wymyślimy, obiecuję. Dorośli są od tego, żeby rozwiązywać problemy, zdaj się na nich, to nie na głowę dziecka.

– Akurat! W naszym domu ja wszystkiego pilnowałem, jak odpuściłem, to czynsz był niezapłacony – powiedział w nagłym przypływie szczerości. – Więc niech mi pan bajek nie opowiada, wiem, jak będzie. Zabiorą nas do domu dziecka, Monika jest mała i ładna, szybko pójdzie do adopcji i już jej więcej nie zobaczę.

Urwał, a mnie żal ścisnął gardło. Miał cholerną rację, tak właśnie będzie. Szlag! Czułem, że muszę się jakoś wytłumaczyć, rozwiać jego nadzieję.

– Nawet jakbyśmy z żoną o was wystąpili, nie dadzą nam dzieci. Według prawa adopcyjnego jesteśmy za starzy, by wychowywać maluchy, mamy ponad pięćdziesiąt lat.

Piotruś spuścił głowę.

– Przecież wiem – powiedział niewyraźnie. – Pan się nie łamie, i tak na was nie liczyłem.

Kłamał. Miał nadzieję, a ja go jej pozbawiłem, czułem się jak zbrodniarz.

Chciałem mu pomóc

Następnego ranka czekał na mnie przy samochodzie.

– Zamawiam u pana kurs, chcę jechać do Krakowa, mam pieniądze, zapłacę – powiedział jednym tchem, wyciągając z kieszeni cienki plik banknotów. – Uzbierałem z puszek – dodał szybko, bojąc się, co mogę pomyśleć.

Spytałem, po co ten Kraków. Powiedział, że mieszka tam jego ciocia, która nie wie o chorobie mamy. Ona się wszystkim zajmie, pomoże mamie, jemu i Monice. Nie bardzo wierzyłem w nagle objawioną krewną, ale jak zacząłem się dopytywać, Piotrek zamknął się w sobie. Pomyślałem, że daleka droga przed nami, może w trasie okaże się rozmowniejszy, powie, kim jest tajemnicza ciocia. Bo że taka osoba istniała, nie miałem wątpliwości, Piotruś zwykle wiedział, co robi, nie jechałby na drugi koniec kraju za ułudą.

Naszykowaliśmy się do podróży, żona zrobiła nam kanapki na drogę, ja nalałem herbaty do termosu, żeby nie tracić niepotrzebnie pieniędzy na stacjach benzynowych. Domowe jedzenie najlepsze, a ja jechałem z dzieckiem, które miało się za dorosłego, lecz wymagało zdrowego odżywiania. Zaraz na wyjeździe z miasta utknęliśmy w wolno poruszającym się sznurze samochodów. To był dobry moment na rozmowę.

– Przyznaj się, wymyśliłeś tę ciocię, żeby przejechać się do Krakowa – podpuściłem Piotrusia.

Od razu się obruszył i zaczął mówić:

Nie jestem dzieckiem, nie robię głupot! – aż bulgotał ze złości. – Ciocia istnieje, właśnie sobie o niej przypomniałem, zadzwoniłem do mamy, potwierdziła, a nawet się ucieszyła. Kompletnie o niej zapomniała, mówiłem, że w naszym domu ja byłem od wszystkiego. Jak jej przypomniałem, powiedziała mi, żebym zaraz do niej jechał i opowiedział o wszystkim. Ciocia pomoże.

Myślałem, że zmyśla

Słuchałem i zastanawiałem się, czy on wie, co mówi. Ciocia, o której nikt nie pamięta?

– No a co to za ciocia? – starałem się być cierpliwy.

– Nie taka prawdziwa, przyszywana. Przyjaciółka mamy, jak były młode, nie rozstawały się, wykręciły razem mnóstwo odlotowych numerów. Mama mówiła, że trzymały się razem jak siostry, takie przyjaźnie nie ulatniają się z czasem. Potem ciocia wyprowadziła się do Krakowa, ale odwiedzała nas, a raz spędziła z nami święta. Kupiła mi wielką plastikową koparkę, mam ją do dzisiaj. Piotr mówił, a na mnie spływała ulga. Ciocia istniała i zaczynałem mieć nadzieję, że zainteresuje się losem dzieci chorej przyjaciółki.

– Masz jej adres? – spytałem, by wprowadzić współrzędne do nawigacji. Nie dostałem odpowiedzi, Piotrek wpatrywał się we własne kolana.

– A numer telefonu? – drążyłem z coraz większym niepokojem.

– Mama miała zapisany w smartfonie, ale teraz nie mogła znaleźć, pewnie przypadkowo skasowała.

– To jak znajdziemy tę kobietę?

Nie mieściło mi się w głowie, że Piotruś, taki zaradny chłopak, nie pomyślał o najprostszej rzeczy i nie ma namiaru na ciotkę.

– Wiem, jak się nazywa i gdzie pracowała kilka lat temu – zaszemrał.

Nabrałem podejrzeń, że jednak czegoś mi nie mówi.

– Rozpoznasz ją? Kiedy ostatni raz ją widziałeś?

– W Boże Narodzenie, miałem wtedy pięć lat – odparł nadspodziewanie szczerze. – Ale to nieważne, zrobię to! Muszę ją rozpoznać!

Czułem, że to się nie uda

Ładny klops! Jechaliśmy do Krakowa prosić o pomoc koleżankę Eli, z którą od dawna nie było kontaktu. Co właściwie Piotruś sobie wyobrażał? A jego matka? Ela zawsze była trochę nieodpowiedzialna, niepotrzebnie rozbudziła w synu oczekiwania. Misja była z góry skazana na niepowodzenie, gdybym miał do czynienia z kim innym, natychmiast bym zawrócił, ale nie mogłem odebrać nadziei dziecku. Dobrze, zawiozę go, gdzie chce, niech sam się przekona, że porwał się z motyką na Słońce.

– Masz jakiś plan? – spytałem.

– Stanę przed wejściem do biura, w którym pracuje, i poczekam, aż wyjdzie. Wtedy ją rozpoznam, bo twarzy się nie zapomina, prawda?

To była najdłuższa droga do Krakowa, jaką w życiu przejechałem. Żyłem już dość długo na świecie, ale nigdy tak się nie bałem. Nie byłem pewien, czy udźwignę rozpacz rozczarowanego dziecka. Firma, w której pracowała kiedyś mityczna ciocia, była wielką korporacją i mieściła się w nowoczesnym wieżowcu. Stanęliśmy przed wejściem z tekturą, na której Piotruś starannie wypisał imię i nazwisko cioci. To był mój pomysł, jeśli mieliśmy odnaleźć tę kobietę, to tylko w ten sposób. Z obrotowych drzwi wyciekał strumień ludzi, oddzieliła się od niego elegancka brunetka, z którą nawiązałem kontakt wzrokowy. Piotruś podniósł wyżej tekturę, a ja zawołałem.

– To pani?

Niechętnie podeszła i spytała, o co chodzi. Lody pękły, kiedy Piotruś powiedział, jak się nazywa.

– To naprawdę ty? – uściskała go serdecznie. – Jak ty wyrosłeś, niedługo będziesz wyższy niż ja. Skąd się wziąłeś w Krakowie?

Piotruś powiedział. W miarę, jak mówił, twarz brunetki tężała.

Myślałem, że kobieta się wymiga

– To bardzo smutne – powiedziała w końcu. – Ale co ja mogę zrobić? To dziwne, że postanowiłeś do mnie przyjechać. Co prawda przyjaźniłam się w młodości z twoją mamą, ale to nie znaczy, że jestem jej coś winna. Za wiele ode mnie żądasz, nie mogę się wami zaopiekować. Słowo, nie mogę. Mam rodzinę, dzieci, męża. On by się nie zgodził, zresztą nie mamy warunków. Oczywiście zadzwonię do twojej mamy, postaram się jej pomóc, może potrzebujecie pieniędzy? Nie mam za wiele, ale podzielę się tym, czym mogę.

Wystarczy, on zrozumiał – przerwałem jej, widząc, co się dzieje z chłopcem. – Piotruś miał nadzieję na rozwiązanie jego kłopotów, ale ja panią uspokoję. Nikt od pani nie wymaga poświęceń, to by było nierozsądne. Niepotrzebnie tu przyjechaliśmy, ale skoro już jesteśmy, to proszę się zastanowić, jak mogłaby pani pomóc przyjaciółce. Ela jest całkiem sama, tylko z dziećmi, cała trójka potrzebuje życzliwej osoby.

– Ale jak, ale co… – zatrzepotała powiekami ciocia. – Zrobię, co będzie w mojej mocy, tylko nie wiem…

– Proszę się nad tym zastanowić. Ela leży w szpitalu, odwiedza ją tylko syn – położyłem rękę na ramieniu Piotra. – Jest najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam, ale może jego matka potrzebuje przyjaciółki? Jedna wizyta, proszę o tym pomyśleć.

– Przyjadę, obiecuję, przyjadę – głos brunetki zadrżał.

– Może się pani z nami zabrać, Ela nie ma już za wiele czasu, trzeba się pośpieszyć…

Myślałem, że się wymiga, lecz ona nagle zdecydowała.

– Okej! Wpadniemy do mnie, powiem mężowi, spakuję kilka rzeczy i możemy jechać. Jutro zadzwonię do pracy i wezmę urlop na żądanie. No już, wsiadamy do samochodu, poprowadzę pana.

Dobrze, że nie miałem racji

Kiedy przyjaciółka Eli biegała po mieszkaniu, wydając rodzinie przedwyjazdowe dyspozycje, Piotrek i ja rozmawialiśmy z jej mężem. Ogarnięty był z niego facet, to on wpadł na pomysł utworzenia dla dzieci rodziny zastępczej.

To nie adopcja, tylko opieka. Jeśli tylko są państwo zdecydowani, pomożemy z żoną przy formalnościach i w każdy inny sposób.

– Na razie zajmiemy się Elą – wpadła mu w słowo żona.

Piotruś spojrzał na nią z wdzięcznością, jej energia zwalniała go z obowiązku podejmowania decyzji, choć raz mógł być dzieckiem, oddać sprawy w ręce dorosłych… Przyjaciółka Eli, Berenika, zatrzęsła naszym życiem. Zajęła się leczeniem chorej, dzięki niej dzieci miały mamę jeszcze przez dwa lata. Większość tego czasu Ela spędziła w domu z Piotrusiem i Moniką. Powierzyła mnie i żonie opiekę nad swoimi dziećmi, odeszła spokojnie, wiedząc, że mają zapewnioną przyszłość.

Jesteśmy z żoną opiekunami prawnymi Piotra i Moniki, ale nie zostaliśmy z tym sami. Berenika i jej mąż pomagają nam na sto sposobów, dzieciaki mają w nich prawdziwą, choć przyszywaną rodzinę. Jadąc ze zdesperowanym chłopcem do Krakowa, nie spodziewałem się, że coś takiego jest możliwe, chciałem tylko, żeby się przekonał, że nic nie osiągnie.

Reklama

Wiele się zmieniło w naszym życiu, ale wciąż opowiadam Piotrusiowi wymyślone przygody. On je niezmiennie lubi, bo mimo że poważny i dzielny z niego chłopak, wciąż jest dzieckiem, które potrzebuje opieki i bajek.

Reklama
Reklama
Reklama