Reklama

Odkąd pamiętam, tęskniłam za kimś, kto przyjdzie, obejmie mnie od tyłu, zaparzy mi herbatę i zostanie. Bez gierek, bez znikania, bez udawania. Kiedy poznałam Marcina, uwierzyłam, że to właśnie on. Przez aplikację randkową – wiem, brzmi trywialnie, ale od razu mnie urzekł. Inteligentny, czuły, dowcipny. Szybko się w nim zakochałam. Gdy się oświadczył, nie wahałam się ani chwili. Wydawało mi się, że spełnia się moje największe marzenie.

Reklama

Czułam ścisk w żołądku

– No dobra, tylko powiedz mi szczerze… Naprawdę nie widzisz, że coś tu nie gra? – Karolina popatrzyła na mnie przez parę sekund w milczeniu, zanim wzięła kolejny łyk kawy. – On nigdy nie wspomina o rodzinie. Widziałaś jakieś jego zdjęcie z mamą albo z kimś z dzieciństwa?

– Daj spokój… Może miał trudne relacje. Nie każdy lubi się afiszować z prywatnym życiem – odpowiedziałam, próbując zignorować jej podejrzliwe spojrzenie.

– A mieszkanie? Byłaś kiedyś u niego? – dopytywała, nie odpuszczając.

– Nie… Jego blok przechodzi remont, twierdzi, że wszystko jest w syfie i kurzu. Przecież może tak być – dodałam, chociaż sama usłyszałam, jak bardzo to brzmi jak wymówka.

Karolina pokiwała głową z udawaną aprobatą.

– Jasne. A pierścionek? Skąd go miał? Nie pytałaś?

Zacisnęłam usta. Faktycznie – nie pytałam. Byłam tak zachwycona gestem i chwilą, że nie przyszło mi do głowy, by zastanowić się, skąd miał taki drogi klejnot. Wróciłam do domu rozbita. Zamiast radości czułam ścisk w żołądku. Kiedy zaczęłam układać w głowie naszą relację, zorientowałam się, że wszystko kręciło się wokół mnie. Spotkania u mnie, rozmowy o mojej pracy, moim dzieciństwie. Marcin niewiele mówił o sobie. Unikał pytań. Spojrzałam na pierścionek i po raz pierwszy coś we mnie zadrżało. Coś było nie tak. Tylko co?

Bałam się coraz bardziej

Pierwszy list pojawił się niespodziewanie. Leżał na wycieraczce. Koperta bez znaczka, bez nadawcy, z moim imieniem napisanym dużymi drukowanymi literami. W środku – kilka słów, wydrukowanych komputerowo:

„Nie wychodź za niego. On nie jest tym, za kogo się podaje”.

Zmroziło mnie. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart, głupi wybryk kogoś, kto nam zazdrości. Pobiegłam z tym listem do Marcina.

– Zobacz… Ktoś to przyniósł do mnie do domu. Sam, bez poczty. Co to ma znaczyć?

Spojrzał na kartkę i długo milczał. Potem westchnął i usiadł ciężko na kanapie.

– Wiedziałem, że to się kiedyś stanie. Ktoś z przeszłości. Nie chcę cię w to mieszać. To już dawno zamknięta sprawa, ale najwyraźniej komuś zależy, żeby mnie zniszczyć.

– Ale co konkretnie? – naciskałam. – Ktoś ci grozi? Dlaczego?

– Zazdrość, obsesja… Ludzie potrafią być podli. Obiecuję, że cię ochronię.

Mimo jego zapewnień coś mnie zaniepokoiło. Był zbyt spokojny. Jakby znał treść listu, zanim jeszcze go przeczytał. Następnego dnia przyszedł kolejny. Tym razem krótszy, bardziej dosadny:

„Zastanów się, zanim będzie za późno”.

Zacisnęłam pięści, ale strach był coraz większy. Gdy dostałam trzeci – z wydrukowanym zdjęciem pierścionka zaręczynowego z dopiskiem:

„To nie twój” – ręce mi się trzęsły.

Nie spałam tej nocy. Obudziłam się spocona, z uczuciem, że coś się właśnie sypie. Że zbliża się coś złego, czego nie potrafię jeszcze nazwać. Ale już wiedziałam: Karolina miała rację. Powinnam była jej posłuchać.

Byłam załamana

Stojąc w białej sukni, w pokoju pełnym zapachów kwiatów i lakieru do włosów, czułam się jak aktorka w filmie. Wszystko było gotowe. Goście już siedzieli w kościele, mama poprawiała welon, a Karolina – z nieodłączną miną zatroskanej przyjaciółki – nerwowo zerkała na telefon.

– Minęła dwunasta – szepnęła. – Marcin miał być tu pół godziny temu.

– Może utknął w korku – wymamrotałam, ale głos miałam pusty.

Mijały kolejne minuty. Ksiądz wyszedł z zakrystii, zapytał, czy coś się stało. W odpowiedzi tylko pokręciłam głową, czując, jak moje wnętrzności się zaciskają. W końcu ktoś zadzwonił na jego komórkę. Połączenie nie zostało odebrane. Spróbowałam ja. Dwa sygnały i cisza. Potem automatyczna sekretarka. W końcu, po ponad godzinie, zniknęła resztka złudzeń. Karolina ujęła mnie za rękę i bez słowa wyprowadziła na zewnątrz. Przysiadłyśmy na murku obok kościoła. Suknia zaczęła mnie dusić, jakby z każdą minutą robiła się ciaśniejsza.

– Zgłoś to. To nie jest zwykła ucieczka sprzed ołtarza – powiedziała cicho Karolina. – On cię okłamywał. Wiesz o tym.

Jeszcze tego samego dnia, z wypiekami na twarzy i oczami czerwonymi od płaczu, siedziałam na komisariacie. Policjant notował fakty bez emocji. Kiedy wrócił po godzinie, miał w ręku kilka wydruków.

– Pani Klaudio… dokumenty, które podał ten mężczyzna, są fałszywe. Nie istnieje w żadnym rejestrze. Imię, nazwisko, numer PESEL – fikcja. On nie istnieje.

Poczułam, jak świat się zapada. Zniknął. Dosłownie i dosadnie. A ja zostałam sama. W sukni, z pytaniem: kim on był?

Zakręciło mi się w głowie

– Proszę się nie łudzić – powiedział policjant, odkładając zdjęcia na biurko. – Ten człowiek był już podejrzewany o wyłudzenia, ale wcześniej nie udało się go namierzyć. Posługiwał się kilkoma tożsamościami. Wszystkie fikcyjne.

– Ale… przecież był prawdziwy. Dotykałam go, żyłam z nim. Jak to możliwe, że… nie istnieje? – mój głos załamał się, jakbym chciała wymusić na rzeczywistości inne zakończenie tej historii.

– Znaleźliśmy pierścionek zaręczynowy – przerwał moje myśli. – Należał do jednej z jego wcześniejszych „narzeczonych”. Zgłosiła kradzież dwa lata temu. Taki sam wzór, ten sam numer seryjny kamienia. To nie był prezent dla pani.

Nie zareagowałam. Mózg przetwarzał każde zdanie z opóźnieniem. Wszystko, co wydawało się piękne, nagle stało się brudne. Oszustwo. Manipulacja. A ja? Naiwna, ślepa, łatwowierna. Zakręciło mi się w głowie. Karolina podała mi szklankę wody. Jej dłoń spoczywała na moim ramieniu, jakby nie wiedziała, jak mnie przytulić, żeby nie bolało.

– Mówiłam ci, ale nie chciałaś mnie słuchać.

– Wiem. Miałaś rację. Zawsze miałaś.

Płakałyśmy we dwie, w tym zimnym komisariacie, gdzie każda łza była jak spóźnione przebudzenie. Czułam się pusta. Jakbym straciła nie tylko mężczyznę, ale i swoją godność. Wierzyłam mu bezgranicznie. A on ukradł wszystko – pieniądze, pierścionek, moje marzenia o stabilności. Tylko jedno pytanie nie dawało mi spokoju: czy choć przez chwilę był wobec mnie szczery?

Zostałam oszukana

Policja skontaktowała mnie z Magdą. Miała nieco ponad czterdzieści lat, spokojne oczy i spojrzenie kobiety, która już przeszła przez piekło. Znałam ją z jednego zdjęcia – tego z pierścionkiem, który kiedyś błyszczał na moim palcu. Spotkałyśmy się w kawiarni.

Wyglądasz tak samo, jak ja wtedy – powiedziała, ledwo się uśmiechając. – Trochę zagubiona, trochę zła. I bardzo zawstydzona.

Skinęłam tylko głową. Zbyt dużo emocji kłębiło się we mnie, bym mogła odpowiedzieć.

– Nazywał się wtedy Adam. Miał psa, którego nigdy nie widziałam. Pracował jako architekt, ale nie miał żadnych projektów. Mieszkał niby u siebie, ale zawsze spotykaliśmy się u mnie. Brzmi znajomo?

Aż za bardzo – wyszeptałam.

Opowiadała o nim z niezwykłym spokojem. Tak jak ja, dała się porwać bajce o idealnym mężczyźnie. Te same schematy: kwiaty, kolacje, spojrzenia pełne uwielbienia. A potem: znikał z dnia na dzień. Zabrał jej oszczędności, pamiątki rodzinne, pierścionek po matce. I nigdy się nie odezwał.

– Myślałam, że zwariowałam. Że może coś źle pamiętam – mówiła. – Ale teraz widzę, że to nie była moja wina. On nas wybierał, bo chciałyśmy kochać. I ufać.

Siedziałyśmy przy jednej herbacie prawie dwie godziny. Dzieliłyśmy podobną historię, tę samą ranę. Wychodząc, uściskałyśmy się, jakbyśmy znały się od lat. Po jej odejściu zrozumiałam jedno: nie jestem jedyną ofiarą. Ale jeśli nie zacznę walczyć o siebie, zostanę nią na zawsze.

Nie umiałam wyrzucić wspomnień

Siedziałam w pustym mieszkaniu. Na stole stała niedopita herbata, już zimna. W sypialni wisiała suknia ślubna, której nie mam odwagi dotknąć. Obok niej – pudełko po pierścionku, który miał być symbolem początku. Każdego dnia próbowałam poskładać się na nowo. Wyrzuciłam wspólne zdjęcia, ale nie umiałam wyrzucić wspomnień. One wracają – jak nachalna reklama w środku nocy. „Dobranoc, księżniczko”. „Nie zostawię cię nigdy”. „Jesteś wszystkim, czego szukałem”. Kłamstwa w pięknych słowach. Mam do siebie żal. Że byłam ślepa. Że ignorowałam sygnały, bagatelizowałam przeczucia. Ale jeszcze bardziej boli mnie to, że nie potrafię już nikomu zaufać. Nawet sobie. Bo jak mam wierzyć w swój instynkt, skoro on zaprowadził mnie prosto w pułapkę?

Czasem myślę, że to był eksperyment. Test, jak wiele można mi odebrać, zanim się złamię. Ale nie złamałam się. Jeszcze nie. Chodzę do pracy. Spotykam się z Karoliną. Staram się śmiać, choć śmiech długo brzmi we mnie sztucznie. Policja wciąż go szuka. Mówią, że mógł zmienić tożsamość, znów się ukrywać. Może gdzieś teraz siedzi z kolejną kobietą i karmi ją tymi samymi frazesami. Może znów śmieje się z naszej naiwności. Ale ja już nie dam się oszukać. Choćby nie wiem, jak był czarujący. Zostało mi tylko jedno: nauczyć się żyć na nowo. I zaakceptować, że bajka się skończyła. Ale ja – wbrew wszystkiemu – wciąż jestem tu.

Klaudia, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama