„W białych rękawiczkach zniszczyłam nowy związek byłego męża. Skoro ja nie mogę być szczęśliwa, to oni też”
„Udaję, że jest dobrze. Że tak ma być. Bo przecież nie mogę być tą porzuconą, która cierpi. Mam zęby wybielone, skórę jak marzenie i nowe paznokcie co dwa tygodnie. Mam znajomych, którzy mówią, że mnie podziwiają. Ale ja się czasem siebie boję – bo w środku jestem jak szkło. Przezroczysta. Krucha. Niebezpieczna”.

- Redakcja
Z zewnątrz wyglądam normalnie. Taka typowa – kobieta po trzydziestce, rozwódka, z nową krótką fryzurą, jogą w grafiku i z pasją do ceramiki, którą odkryłam zaraz po tym, jak Tomek postanowił, że „to już nie to”. Mam swoje ulubione kawiarnie, swoje ulubione wino, nawet playlistę „Silna i niezależna” na Spotify. I nikt by nie powiedział, że coś mi się w życiu nie udało. Bo przecież codziennie wrzucam zdjęcie na stories: raz kawka z piękną pianką, raz buzia w selfie – błyszczące włosy, lekki uśmiech, hashtag #mood. Wszyscy lajkują. Piszą: „Ale promieniejesz, Martuś!”.
A ja? Ja siedzę wieczorami z kieliszkiem czerwonego i wgapiona w sufit myślę, kim właściwie jestem bez niego. Bez Tomka. Człowieka, który przez lata był moim początkiem i końcem każdego dnia. I nie chodzi już o tę dramatyczną miłość. Chodzi o dziurę, która została po tym, jak nagle ktoś postanowił się spakować i zniknąć z twojej historii, jakby nigdy cię w niej nie było. Udaję, że jest dobrze. Że tak ma być. Bo przecież nie mogę być tą porzuconą, która cierpi. Mam zęby wybielone, skórę jak marzenie i nowe paznokcie co dwa tygodnie. Mam znajomych, którzy mówią, że mnie podziwiają. Ale ja się czasem siebie boję – bo w środku jestem jak szkło. Przezroczysta. Krucha. Niebezpieczna, jeśli spadniesz na mnie nieostrożnie.
– A co u Tomka? – zapytała mnie ostatnio jedna z koleżanek na babskim wieczorze. Odpowiedziałam lekko: – Z tego, co wiem, dobrze. Nowe życie, nowe pasje. Takie tam.
Nie wie, że potem, wracając do domu, puściłam playlistę „Melancholia 2am”, i płakałam. Bo przecież nikt nie powinien widzieć, że boli. Tego już się nie lajkuje. To moje życie po rozwodzie. Eleganckie z zewnątrz. Tłumione wewnątrz. Każdy dzień to nowy odcinek serialu pt. „Utrzymuję pozory”. A przecież nie da się wiecznie grać. Nie wiem, czy jestem jeszcze sobą, czy tylko wersją siebie stworzoną z konieczności. Ale jedno wiem na pewno – ta cisza, w której żyję, nie jest obojętna. To cisza po mojemu. Moja zbroja. Mój szept. Mój krzyk.
Też tak kiedyś błyszczałam
Był piątkowy wieczór. Wino czekało już w kieliszku, koc na kanapie leżał przyszykowany, a ja scrollowałam Instagram z tępym wzrokiem, jakbym szukała jakiejś informacji, ale właściwie nie wiedziała jakiej. I wtedy zobaczyłam to. Pierwsze wspólne zdjęcie Tomka i jej. Hasztagi: #moj, #serce, #nowyrozdzial.
– No proszę… – mruknęłam do siebie z przekąsem.
Ona miała może dwadzieścia pięć lat. Uśmiechnięta, z ustami jak po botoksie i w pastelowym sweterku. Tomek obejmował ją z taką swobodą, z jaką kiedyś obejmował mnie. W tle – jakaś knajpka, świeczki, pizza w kształcie serca. Kicz, ale taki, który kiedyś mnie rozbrajał. Wpatrywałam się w to zdjęcie dłużej, niż powinnam.
– Niby nic. Niby mnie to nie wcale rusza – powiedziałam głośno, próbując przekonać samą siebie.
Ale każda komórka mojego ciała miała inne zdanie. Puls przyspieszony. Dłonie wilgotne. Żołądek ściśnięty. No nie, Marta, nie jesteś taka obojętna. Zaczęłam przeglądać jej profil. Wakacje w Toskanii, brunch w modnej kawiarni, zdjęcia z jogi. I on, coraz częściej na tych zdjęciach. Lajkowałam jedno. Potem drugie. W końcu – komentarz. „Też tak kiedyś błyszczałam ✨”. Niby żart. Ale nie do końca.
Chwilę później zadzwoniła Kasia, moja przyjaciółka.
– Hej, co tam? – zapytała pogodnie.
– A nic. Wiesz, Tomek wrzucił zdjęcie z jakąś nową laską. Zajefajnie się bawią.
– Marta... błagam, tylko nie zaczynaj tego. Nie wchodź w to.
– Ale ja nic nie robię. Tylko patrzę.
– Nigdy „tylko nie patrzysz”. Znam cię. Zaraz będziesz znać imię jej psa i ulubioną markę pasty do zębów. A potem się zapętlisz.
– Przesadzasz.
– Marta. Proszę cię. To nie zemsta. To tylko lustro.
– Co?
– No właśnie. Ty nie chcesz go odzyskać. Chcesz tylko zobaczyć, że ona nie jest lepsza. Ale nawet jeśli nie jest – to co ci to da?
Milczałam. Nie miałam dobrej odpowiedzi.
– Idź spać. Jutro rano się pośmiejemy z tego przy kawie. Ale teraz odpuść. Dla siebie.
Rozłączyłam się. Ale nie spałam długo. Jeszcze godzinę przeglądałam jej stories, zapisując sobie w głowie każdy drobny szczegół. To nie była zemsta. To tylko lustro. Ale ja już nie wiedziałam, co widzę w swoim odbiciu.
To wcale nie była zazdrość
Nie sądziłam, że to mnie wciągnie. Że to będzie coś więcej niż jedno kliknięcie z zazdrości. A jednak. Przepadłam. Zaczęłam zostawiać niby subtelne komentarze. „Piękne zdjęcie, choć trochę przesłodzone 🍭”. „Kiedyś też miałam taką sukienkę – tylko w bardziej wyrazistym kolorze 😉”. W wiadomościach prywatnych do wspólnych znajomych rzucałam niby przypadkowe pytania: „A ta jego nowa… to, czym się zajmuje? Pracuje, studiuje, czy tylko pozuje?”.
Po pewnym czasie zaczęło coś się dziać. Nastąpiła jakaś reakcja. Najpierw zaczęły znikać komentarze, potem zdjęcia, aż w końcu całe konto ustawiła jako prywatne. A wspólne zdjęcia z Tomkiem – wyparowały. Jakby ich nigdy nie było. A ja? Ja nic nie powiedziałam. Nie napisałam, nie dzwoniłam, nie komentowałam więcej. Siedziałam z kieliszkiem białego wina i patrzyłam na zgaszony ekran telefonu. I czułam się… silna? Nie. To było coś innego. To była władza. Poczucie, że jeszcze coś mogę. Że mam jakiś wpływ. Ale czy naprawdę o to mi chodziło?
W nocy przyśnił mi się Tomek. Leżeliśmy razem na kocu, w parku, gdzieś wiosną. Trzymał mnie za rękę, a ja się śmiałam. I nagle sen zmienił tor – to nie była już moja ręka, którą trzymał. To była ta druga. Ona. Obudziłam się z krzykiem, a łzy leciały mi ciurkiem po twarzy. Przykryłam się kołdrą, jakby to miało mnie ochronić przed czymś, co i tak już mnie dopadło.
Nazajutrz wpadam na Ankę. Przypadkiem. W sklepie.
– Ej, Marta! Co tam? – zagaduje z uśmiechem. – O, widzę, że humor masz kiepski…
– Co? Nie, po prostu... – wzdycham, nie mam siły grać.
– A słyszałaś, że Tomek z tą nową się chyba pokłócili?
– Serio? – mówię zaskoczona, choć już wiedziałam.
– No. Ja tam jej nie znałam, ale podobno niezła drama była. On coś przebąkiwał, że „ktoś próbował ją zniszczyć” czy coś...
Zaciskam zęby. Udaję zaskoczenie. Udaję, że mnie to nie rusza. Ale coś we mnie pęka.
– Anka, to wcale nie moja sprawa.
– No… w sumie. Bo przecież to już nie twoje życie, prawda?
I to jej „prawda” wybrzmiewa jak uderzenie w twarz. Bo niby tak. Ale dlaczego wciąż boli?
Wracam do domu z siatkami pełnymi warzyw i czuję się jak po nokaucie. Siedzę potem długo w kuchni, mieszając co chwila zupę bezmyślnie i zastanawiając się, dlaczego tak bardzo mnie to rusza. To nie była zazdrość. To była utrata kontroli. Ja też byłam kiedyś tą błyszczącą, na pierwszym planie, wypełniałam cały kadr. Tą „nową”. A teraz jestem tylko swoim własnym cieniem.
Ja przecież nic nie zrobiłam
Telefon zadzwonił o 22:14. Tomek. Zanim odebrałam, patrzyłam na ekran przez dobre dwie minuty. Odebrałam bez słowa.
– Nie wiem, co zrobiłaś, ale wszystko się posypało. Wszystko... przez te twoje gierki. Wiem, że to ty.
– Ja? – parsknęłam. – Nie zrobiłam nic.
Zapadła cisza. Taka, że aż mnie w uszach zabolało.
– Ty się naprawdę dobrze z tym czujesz, co? – rzucił w końcu z goryczą. – Że potrafisz komuś rozwalić wszystko? To ci się podoba?
– A tobie to przeszkadza? Przecież sam mi rozwaliłeś życie. Też cię to wtedy nie obchodziło.
I się rozłączyłam. Po raz pierwszy to ja zostawiłam po sobie ciszę.
Dobrze mi z tą ciszą i bez niego
Wieczór. Dom cichy jak nigdy. W tle sączy się jazz, ale nie czuję rytmu. Otwieram butelkę wina, tego samego, które uwielbialiśmy z Tomkiem. Wlewam trochę do kieliszka. Trochę za dużo. Nie szkodzi. Siadam na kanapie z albumem. Tak, mam jeszcze zdjęcia. Mimo że przysięgałam sobie, że je wyrzucę. Przeglądam. Tu jesteśmy w Chorwacji – ja w turbanie, on w okularach. Tu nasze pierwsze święta. Tu nasza parapetówka. Śmiech, światło, życie. A teraz? Została mi pustka, żal? Tak. Ale też... satysfakcja? Nie wiem. Może myśl, że wciąż jestem zdolna do czegoś więcej niż tylko biernego cierpienia.
Patrzę w lustro. Ta twarz już nie jest taka sama. Jest ostrzejsza. Mniej naiwna. Zmęczona, ale jednocześnie twarda. Czy to znaczy, że wygrałam? Nie. Raczej, że przetrwałam. Kobieta w lustrze nie błyszczy jak kiedyś, ale nie musi. Ma w sobie coś innego. Coś, co pozwala spojrzeć na świat z chłodnym spokojem. I z rezerwą. Siadam na dywanie, z kieliszkiem w dłoni. Cicho. I może pierwszy raz – dobrze mi z tą ciszą. Bez lajków. Bez komentarzy. Bez Tomka.
Marta, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż chciał zrobić ze mnie swoje trofeum, ale chyba zapomniał, że nie śmierdzi groszem. Wygląd swoje kosztuje”
- „Synowa wystawiła mnie za drzwi, gdy wnusio skończył kilka miesięcy. Moje buty brudziły jej perski dywan”
- „Synowa poniżała mnie, bo nie miałam matury. Może i nie mam głupiego papierka, ale to ona nie ma serca”