„Sielskie życie na wsi okazało się udręką. Gdy chciałem zwiać do miasta, żona pomachała mi przed nosem intercyzą”
„– Adam, przecież wiedziałeś, na co się piszesz. To nie ja mówiłam o wyprowadzce na wieś, tylko ty. Ja jedynie zgodziłam się na twój pomysł, a teraz robisz z siebie ofiarę? – Zgodziłaś się? – wybuchnąłem. – Cała ta intercyza… Wszystko należy do ciebie! Praktycznie nie mam już żadnego wyjścia, co?”.
- Redakcja
Czasem wydaje mi się, że od zawsze marzyłem o ucieczce z miasta. Mieszkanie w wielkim, hałaśliwym blokowisku, ciągły pośpiech i ten bezlitosny rytm dnia – czułem, że powoli mnie to wykańcza. Dlatego kiedy Klara wspomniała o starej posiadłości z gospodarstwem, którą dostała po swojej babce, coś we mnie odżyło. Co prawda, nie wyobrażałem sobie życia w gospodarstwie, ale wizja takiego miejsca, przerobionego na luksusowy dom w środku lasu, z dala od sąsiadów i dźwięku przejeżdżających tramwajów… była kusząca.
Liczyłem na spokój
Zaczęliśmy od gruntownego remontu. Klara wzięła wszystko na siebie – zajęła się projektami, rozliczeniami, nawet intercyzą, którą podpisałem z uśmiechem, nie przejmując się zbytnio szczegółami. Ustaliliśmy, że choć dom i gospodarstwo są jej, ja też dołożę się do tej nowej, wspólnej wizji. To wydawało się rozsądne, na wypadek gdyby coś poszło nie tak… ale dla mnie było oczywiste, że przecież nic nie może pójść źle. Byłem przekonany, że to początek czegoś cudownego.
Widziałem nas razem, siedzących na tarasie – ja z kawą, ona z gazetą, a w tle tylko cisza, przerywana od czasu do czasu śpiewem ptaków. Czekałem na to życie z niecierpliwością, jak na wakacje, które miały już nigdy się nie skończyć. Kiedy po długich miesiącach remontu w końcu przenieśliśmy się do naszego „nowego” domu, byłem pewien, że to już moja codzienność: spokój, komfort i mnóstwo czasu dla siebie. To była wizja prawdziwego luksusu, na który przecież zasłużyłem po tych wszystkich latach pracy.
Szybko miałem się przekonać, że nie tak wyglądały plany Klary.
Żona zagoniła mnie do roboty
Pierwszy poranek w nowym domu nie zaczął się tak, jak sobie wyobrażałem. Wszyscy mówili, że na wsi człowiek wstaje z kurami, ale przecież nie zamierzałem zmieniać swoich przyzwyczajeń – myślałem, że w tym luksusie będę wstawać, o której chcę. Jednak gdy tylko pierwsze światło zaczęło wpadać do sypialni, poczułem, jak ktoś szturcha mnie w ramię.
– Wstawaj, Adam – szepnęła Klara, stawiając na stoliku obok mnie metalowe wiadro i gumowe rękawice. Wyglądała na zadowoloną, ale ja kompletnie nie rozumiałem, co się dzieje.
– Klara, jest piąta rano – jęknąłem, próbując odwrócić się na drugi bok.
– No właśnie. Na wsi wstaje się wcześnie. Chodź, pokażę ci, jak wygląda twój „poranny rytuał”.
Rytuał? Myślałem, że będziemy pić kawę na tarasie, a nie... czyścić coś w gumowych rękawicach! Klara nie słuchała jednak moich wymówek i wyprowadziła mnie na podwórze, tłumacząc po drodze, że skoro to nasze wspólne życie, to muszę się zaangażować. Okazało się, że czeka mnie czyszczenie starych koryt na wodę dla kur i przycinanie gałęzi.
– Klara, ja myślałem, że przyjechaliśmy tu odpocząć – mruknąłem, ocierając pot z czoła, gdy przyniosła mi kolejne narzędzia.
– Adam, może ty przyjechałeś odpoczywać, ale życie w gospodarstwie to nie wieczne wakacje.
Ciągle było coś do zrobienia
Mijały tygodnie, a każdy dzień zaczynał się w ten sam sposób – bladym świtem, z narastającym znużeniem i coraz większym rozczarowaniem. Moje marzenia o spokojnym życiu ustępowały miejsca brudnym rękawicom i codziennym obowiązkom, które wydawały się nie mieć końca. Kiedy tylko próbowałem przysiąść na moment i złapać oddech, Klara pojawiała się z kolejną listą zadań.
– Adam, ten płot przy grządkach wymaga naprawy – powiedziała pewnego ranka, podając mi młotek i garść gwoździ. – Nie możemy ryzykować, że zwierzęta go rozniosą.
– Naprawdę? Ten płot od lat stoi jak stał. Nawet nie wiedziałem, że mamy jakieś „grządki”! – prychnąłem, nie kryjąc już irytacji.
Klara spojrzała na mnie chłodno, jakby wcale nie zdziwiona moim protestem.
– Adam, to ty chciałeś tu zamieszkać, pamiętasz? To wszystko, na co się zgodziliśmy. Dom to nie tylko taras i kawa. – Westchnęła, wręczając mi drewnianą skrzynkę z narzędziami.
Czułem się jak w potrzasku
Spojrzałem na nią, nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście sądziła, że zgodziłem się na… to. Ale wtedy przypomniała mi o intercyzie.
– Gdybym wiedział, że sprowadzasz mnie tu do pracy, a nie życia, które obiecałaś… – zacząłem, próbując zachować spokój, choć czułem, że frustracja narasta.
– A może to ty sobie obiecywałeś za dużo?
Tego wieczoru, kiedy Klara znowu przyszła z kolejną listą zadań na następny dzień, nie wytrzymałem.
– Klara, ile jeszcze będziemy się tak bawić? Ty świetnie się tutaj odnajdujesz, ale ja… Ja chyba nie daję już rady.
Wstałem z krzesła, zerkając na nią wyczekująco, z nadzieją, że może zobaczy to, czego nie chciałem mówić na głos. Ona jednak tylko westchnęła, uśmiechając się kpiąco.
– Adam, przecież wiedziałeś, na co się piszesz. To nie ja mówiłam o wyprowadzce na wieś, tylko ty. Ja jedynie zgodziłam się na twój pomysł, a teraz robisz z siebie ofiarę?
– Zgodziłaś się? – wybuchnąłem, czując, jak złość ściska mi gardło. – Ty tylko zabezpieczyłaś się przed ewentualnością, że mi się odwidzi! Cała ta intercyza… Wszystko należy do ciebie! Praktycznie nie mam już żadnego wyjścia, co?
Żona się na mnie wściekła
Klara patrzyła na mnie spokojnie, jakby czekała na ten moment od początku.
– A wyobrażałeś sobie, że co, Adam? Że to będą wieczne wakacje? Że wszystko tu będzie samo działać, a ty będziesz siedział na tarasie i popijał kawę? – jej głos brzmiał lodowato. – Tak, mamy intercyzę, bo dobrze wiedziałam, że prędzej czy później dotrze do ciebie, że życie na wsi to nie to samo, co oglądanie katalogu.
– Więc co? Mam pracować jak niewolnik? A jeśli stąd wyjadę, to co mi zostanie? – zapytałem drżącym głosem, czując, że traciłem grunt pod nogami.
– Nic, Adam. Właśnie to jest najciekawsze, prawda? Jeśli się rozejdziemy, nie dostaniesz ode mnie nic – powiedziała z takim spokojem, jakby opowiadała o pogodzie. – To była twoja decyzja. Tylko że, jak zawsze, ty nie widziałeś jej konsekwencji.
Patrzyłem na nią, oszołomiony. Tyle czasu tkwiłem w iluzji, że to miejsce będzie moim spokojem, luksusem, nagrodą za lata pracy. A teraz, nie mając nic, utknąłem tutaj – z człowiekiem, który rozumiał lepiej niż ja, na co się godziłem, podpisując ten przeklęty papier.
Tej nocy siedziałem sam na tarasie, patrząc w ciemność. Długo czekałem na to życie. Teraz wiedziałem, że było ono pułapką, którą zastawiłem na samego siebie.
Nie mam wyjścia
Przez następne dni błąkałem się po domu i gospodarstwie jak duch. Wszystko wydawało się obce, choć miało być moim rajem. Próbowałem raz jeszcze podejść do Klary, przekonać ją, by może zmiękczyła stanowisko, może przynajmniej pozwoliła sprzedać część gospodarstwa. Ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– Adam, już mówiłam. Albo zostajesz ze mną, albo z niczym – rzuciła, nawet nie podnosząc wzroku znad swoich papierów.
Miotałem się więc z dnia na dzień, rozważając każdy możliwy scenariusz. Rozważałem powrót do miasta, życie od zera, zaczynanie wszystkiego na nowo, ale wciąż miałem przed oczami obraz pustych kieszeni i tego, jak wiele straciłbym bez jej wsparcia. Każda próba oderwania się od tej rzeczywistości kończyła się tak samo – patrzeniem na moje ręce, które nagle były puste.
Adam, 45 lat