„Siostra wyrzuciła moje ubrania na śmietnik, a matka jej przyklasnęła. Nie miałam już domu, bo nikt mnie tam nie chciał”
„Mama nigdy nie ukrywała, że z Kingą jest łatwiej. Tata zawsze był gdzieś obok. W pracy. Z gazetą. Z pilotem. Ze swoimi sprawami. Z czasem nauczyłam się być niewidzialna. Nie pytać. Nie prosić. Radzić sobie. I przez 7 lat jakoś się to udawało. Aż do teraz. Do powrotu, który miał być schronieniem”.

- Redakcja
Nie planowałam wracać. Naprawdę nie, ale jak się wali wszystko naraz — związek, mieszkanie, praca — to człowiek chwyta się czegokolwiek. Nawet tego, czego zawsze próbował unikać. A dla mnie tym miejscem był dom rodzinny. Zadzwoniłam do mamy kilka tygodni po rozstaniu z Bartkiem. Głos mi drżał, gdy mówiłam:
– Mamo... Mogłabym wrócić na jakiś czas? Tylko na chwilę, póki nie stanę na nogi.
– No pewnie, Oliwko – usłyszałam od niej bez wahania. – Zawsze masz tu swoje miejsce.
Tyle że to miejsce już dawno przestało być moje. Po siedmiu latach w Krakowie, powrocie do Warszawy i próbie odnalezienia się na nowo, trafiłam do pokoju, który teraz służył bardziej jako graciarnia. Pudła po świętach, stary odkurzacz, suszarka na pranie i szafa, w której wieszała ubrania Kinga, bo „u niej się nie mieściły”. Dostałam kąt i łóżko polowe. Codziennie siadałam przy oknie z laptopem i przeglądałam ogłoszenia o pracę. Wysłałam ponad pięćdziesiąt CV. Odpowiedziało może sześć firm. Nic konkretnego. Kinga za każdym razem przechodziła przez pokój, komentując:
– Nadal siedzisz w piżamie? Jak chcesz znaleźć robotę, to się chociaż ogarnij.
Miała rację, ale sposób, w jaki to mówiła, zawsze wbijał mi się pod skórę. Kiedyś byłyśmy jak ogień i woda. Ona — pewna siebie, głośna, przebojowa. Ja — cicha, nieśmiała, wiecznie porównywana do niej. Mama nigdy nie ukrywała, że z Kingą „jest łatwiej”. Tata... on zawsze był gdzieś obok. W pracy. Z gazetą. Z pilotem. Ze swoimi sprawami. Z czasem nauczyłam się być niewidzialna. Nie pytać. Nie prosić. Radzić sobie. I przez siedem lat jakoś się to udawało. Aż do teraz. Do powrotu, który miał być schronieniem, a stał się testem mojej wytrzymałości. I właśnie wtedy, któregoś ponurego poranka, wracając z rozmowy rekrutacyjnej, zobaczyłam przez uchylone drzwi, jak Kinga wynosi z mojego „pokoju” czarne worki na śmieci. Zatrzymałam się w progu i zamarłam.
– Co ty robisz? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
Ale ona tylko spojrzała na mnie chłodno i odparła:
– Opróżniam pokój. To nie hotel. I nie jesteś już domownikiem. Jesteś gościem.
Gniew zaczął mnie palić od środka
Stałam przez chwilę w progu, patrząc, jak Kinga wynosi mój sweter wciśnięty w czarny worek. Ten sam, który dostałam na dwudzieste urodziny od babci. Usta same zaczęły się poruszać:
– Ty wyrzucasz moje rzeczy?
– Nie wyrzucam. Przenoszę do piwnicy. Nie ma miejsca – odpowiedziała, jakby mówiła o śmieciach, nie o moim życiu.
– To mój pokój – rzuciłam ostro, pierwszy raz od dawna. – Tu się wychowałam!
Kinga prychnęła.
– Przestań robić z siebie ofiarę. Siedem lat cię nie było. A teraz nagle wielka pani wraca i myśli, że wszystko dostanie jak kiedyś?
– Nie myślę tak. Po prostu... potrzebuję chwili, żeby się ogarnąć.
– A ja potrzebuję przestrzeni, żeby żyć. Myślisz, że mama będzie cię utrzymywać w nieskończoność?
Zabolało. Nawet bardzo, ale nie dałam tego po sobie poznać. Spojrzałam na nią uważnie. Stała z rękami na biodrach jak zawsze pewna swojej racji. A ja, jak zawsze, z niczym.
– Wiesz co? Nigdy nie przestałaś być tą samą podłą dziewczyną z podstawówki, co chowała mi zeszyty, bo dostawałam lepsze oceny.
– A ty dalej jesteś żałosna. Dorośnij, Oliwia. Tu już nie jesteś u siebie.
I wtedy coś we mnie pękło. Poczułam, jak gniew rozlewa się po mnie jak wrzątek, ale jeszcze się nie odezwałam. Jeszcze.
Nikt mnie tu nie chciał
Wieczorem, kiedy Kinga oglądała serial w salonie, zeszłam do kuchni. Mama stała przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie. Nie spojrzała na mnie, nawet gdy usiadłam przy stole.
– Mamo... możemy porozmawiać?
– Tylko szybko, bo zaraz pranie muszę powiesić – powiedziała cicho.
Zacisnęłam dłonie na kubku kakao.
– Kinga wyniosła moje rzeczy. Spakowała je bez pytania. Do worków. Jak śmieci.
– No bo… trzeba było to wcześniej uporządkować. Przecież wiesz, że tam już tyle rzeczy leżało...
– Mamo! Ona nie miała prawa!
Wreszcie spojrzała. Zmęczone oczy, które unikały konfliktu.
– Oliwka, ty przecież mówiłaś, że to tymczasowo. Że tylko na chwilę...
– I co? To znaczy, że nie mam tu już żadnych praw?
– Kinga tu mieszka, ma swoją pracę, życie...
– A ja co?! Ja nie mam życia? Mam je tylko gdzie indziej?!
– Nie mów tak...
– Mówisz, żeby się nie kłócić, ale tu nie chodzi o kłótnię. Tu chodzi o to, że mnie nikt tu nie chce.
Mama zamilkła. I wtedy zrozumiałam, że to cisza była jej wyborem. Że przez całe życie wolała spokój niż stanąć po którejś stronie.
– Wiesz, co boli najbardziej? Że ty to wszystko widzisz... i nic nie robisz.
Wyszłam, zanim odpowiedziała. Zresztą – nie sądzę, żeby miała coś do powiedzenia.
Serce waliło mi jak młotem
Była druga w nocy. Nie mogłam spać. Wciąż czułam, jak w gardle tkwi mi zduszone „dlaczego?”. Wysunęłam się spod koca i zeszłam do kuchni po wodę. Już na schodach usłyszałam ich głosy.
– Mówię ci, mamo, ona tu nie pasuje – szeptała Kinga. – Zawsze była słaba. Delikatna. Wystarczy, że znów się tu rozpanoszy i znowu będzie płacz i cierpienie.
– Kinga... proszę cię...
– Ty nie widzisz, że ona wciąga nas w swoje dramaty? Że ciągnie nas w dół? To już nie jest jej dom. Ma 24 lata. Niech sobie radzi.
Zapadła cisza. I wtedy zrobiłam coś głupiego. Weszłam. Stanęły jak zamurowane. Mama trzymała kubek w rękach, Kinga stała z założonymi rękami i tą swoją miną, jakby właśnie wygrała jakąś ważną dyskusję.
– Dziękuję – powiedziałam cicho. – Że wreszcie powiedziałyście to głośno. Lepiej wiedzieć, że nie mam tu już swojego miejsca.
– Oliwia, to nie tak... – zaczęła mama.
– Nie, mamo. Właśnie tak. Dokładnie tak.
– Lepiej późno niż wcale – dodała Kinga z chłodnym uśmiechem.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wróciłam na górę. Serce waliło mi jak młotem. Zrozumiałam jedno – jestem tu już nikim. I chyba nigdy nie byłam dla nich kimś ważnym.
Matka wolała święty spokój
Następnego dnia mama zawołała mnie do kuchni. Usiadłam naprzeciwko niej. Było cicho, tylko zegar na ścianie tykał z przesadnym dramatyzmem.
– Oliwia, ja wiem, że wczoraj...
– Mamo – przerwałam. – Czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś?
Zbladła. Spojrzała gdzieś w bok, jakby odpowiedź mogła ukrywać się na parapecie.
– Nie wiem, skąd ci się to bierze...
– Z dzieciństwa. Z tego, jak zawsze było ważniejsze, żeby było cicho. Żeby nie krzyczeć. Żeby się nie kłócić. Nawet jak Kinga mnie wyzywała, ty zawsze mówiłaś „daj spokój”.
– Oliwka, ale przecież...
– Przecież tak było. Ty ją chroniłaś. Bo była łatwiejsza, bo się nie buntowała, bo zawsze była silna. A ja? Ja musiałam być cicho. Grzeczna. Niewidzialna.
– Nie mów tak...
– Właśnie tak było! Pozwalałaś jej pomiatać mną całe życie, a ja wtedy nie rozumiałam, dlaczego nic nie robisz. A teraz już wiem. Ty po prostu wolałaś mieć święty spokój.
Mama spuściła głowę. Nie odpowiedziała. A ja wstałam. Podeszłam do drzwi.
– Wiesz, że ja naprawdę myślałam, że tu wrócę i choć raz poczuję się... bezpiecznie?
Zanim wyszłam, rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na nią. I zrozumiałam – ona nie jest zła. Ona jest tylko... słaba. I nigdy nie będzie mnie chronić.
Zaczęłam wszystko od nowa
Wyjechałam jeszcze tego samego dnia. Wrzuciłam do torby najważniejsze rzeczy — dokumenty, laptop, ładowarkę i jedną bluzę. Reszty nie chciałam. Zostawiłam wszystko tak, jak stało. Po raz pierwszy poczułam, że mogę po prostu wyjść. Bez tłumaczenia. Bez proszenia. Znalazłam tani hostel w centrum. Pokój był mały, pachniał stęchlizną i starą pościelą, ale gdy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam... ulgę. Usiadłam na łóżku i pozwoliłam, żeby cisza objęła mnie całą. Nikt nie krzyczał. Nikt mnie nie oceniał. Nikt nie mówił, że „przesadzam”.
Następnego ranka wyszłam na miasto z kubkiem taniej kawy. Zatrzymałam się na ławce koło metra. Przez chwilę patrzyłam, jak ludzie gdzieś biegną — do pracy, do swoich spraw, do swoich żyć. Pomyślałam, że ja też tak chcę. Nawet jeśli zaczynam od zera. Wzięłam głęboki wdech. Poczułam chłodne powietrze, które szczypało mnie w policzki, ale po raz pierwszy od dawna — serce nie bolało. Otworzyłam laptop i zaczęłam przeglądać ogłoszenia o wynajem małych pokoi. Nie wiedziałam jeszcze, jak to zrobię, ile potrwa, ile razy zwątpię, ale wiedziałam jedno — już nie wrócę tam, gdzie mnie nie chcą.
W myślach przesuwały mi się obrazy z dzieciństwa. Moje próby przypodobania się, bycia wystarczającą. Moje ciche „mamo?”, na które nikt nie miał czasu. Teraz to było moje dorosłe błaganie o uwagę, które brzmiało jak „czy mogę zostać?”. Teraz nie musiałam już prosić. Mogłam zacząć budować swoje życie — powoli, ostrożnie, ale na własnych zasadach. Wzięłam łyk kawy, wyprostowałam się i pomyślałam, że może właśnie teraz — pierwszy raz — naprawdę ruszam do przodu.
Oliwia, 24 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałam się wyciągnąć synowej na zakupy w Black Friday. Okazało się, że promocje nie były jedyną atrakcją tego dnia”
- „Utrzymywałem nas przez ponad 10 lat i wystarczy. Żona od porodu leniuchuje, więc niech idzie chociaż myć cudze trony”
- „Wyskoczyłam z kochankiem na szybki weekend w Szczyrku. Beskidy miały być ratunkiem, a doszczętnie zrujnowały nam życie”