„Siostra była przekonana, że nad jej małżeństwem wisi klątwa. Wszystko przez straszną rodzinną tradycję”
„Prababcia potraktowała to jako zwykły żart. Los jednak okazał się przewrotny – kiedy na świat przyszła jej trzecia z rzędu córka, jej mąż pewnego dnia wyszedł, rzekomo w sprawach biznesowych, i przepadł bez wieści”.
- Listy do redakcji
Moje korzenie rodzinne układają się w dość skomplikowaną opowieść, która sięga kilku stuleci wstecz. Ze strony matki jestem bezpośrednim potomkiem rodu, którego początki wiążą się z czasami powstania listopadowego. Szczęśliwym zrządzeniem losu, mimo że mój przodek w piątym pokoleniu uczestniczył w powstańczych walkach, władze carskie nigdy się o tym nie dowiedziały. Dzięki temu udało mu się zatrzymać rodzinne włości, znajdujące się na terenie współczesnego Mazowsza.
Historia przekazywana w rodzinie mówi o przodku, który po klęsce powstania zdecydował się zostać rolnikiem, by tak służyć ojczyźnie. Los jednak spłatał figla, bo jego potomek Konstanty wyrósł na imprezowicza i kobieciarza. W ówczesnych czasach było przyzwolenie, by młody chłopak się wyszalał, zanim wejdzie w dorosłe życie i stanie się poważnym człowiekiem po ślubie.
Tak się to zaczęło
Rodzice starannie dobrali dla Konstantego żonę, która przywiozła ze sobą ogromny majątek ziemski. Ich małżeństwo zaowocowało narodzinami syna – Maurycego. Niestety, komplikacje po porodzie doprowadziły do śmierci jego matki. Konstanty, zamiast przeżywać stratę żony, wybrał się w podróż po świecie w poszukiwaniu rozrywek. Mały Maurycy trafił pod skrzydła dziadka, który zdecydował się traktować go jak własne dziecko. Jednak tym razem podszedł do wychowania inaczej – bez rozpieszczania i nadmiernego pobłażania. Jego celem było ukształtowanie wnuka na silnego i uczciwego spadkobiercę rodzinnej fortuny.
Było jasne jak słońce, że ojciec nie pochwalał imprezowego stylu życia swojego syna w obcym kraju. W końcu doszedł do wniosku, że te wszystkie lata spędzone na rozrywkach w stolicy Francji i zaciągnięte przy karcianych stołach zobowiązania finansowe zniszczą rodzinny majątek. Dlatego postawił Konstantemu ultimatum – albo wróci natychmiast do ojczyzny i weźmie odpowiedzialność za swojego syna oraz rodowe dobra, albo zostanie pozbawiony prawa do spadku.
Na przekór życzeniom swojego ojca, Konstanty powrócił powozem do ojczyzny w towarzystwie Francuzki – pani Lily, która w paryskich kręgach towarzyskich nie cieszyła się najlepszą reputacją, właśnie ze względu na swój swobodny styl życia. Niedługo potem okazało się, że spodziewa się dziecka. Konstanty, chcąc zrobić na złość ojcu, zdecydował się wziąć z nią ślub. To właśnie wtedy senior rodu rzucił klątwę na potomstwo syna, przepowiadając, że od tego momentu linia rozpoczęta przez panią Lily będzie wydawać na świat wyłącznie dziewczynki, które nie będą miały żadnych praw do rodowego majątku – ten miał pozostać na zawsze w rękach linii zapoczątkowanej przez Maurycego.
Nic nie pomagało
Ponad sto lat temu mój przodek z piątego pokolenia zrobił coś, przez co dzisiaj nie mogę się przedstawiać jako hrabina Zuzanna. Ale wśród starych rodzinnych dokumentów odkryłam możliwość naprawienia tego. W dzienniku, który mój prapraprapradziadek prowadził pod tytułem „Gospodarskie zapiski”, natknęłam się na krótki wierszyk złożony z pięciu linijek.
„Kiedy w ósemce zawiśnie kalendarz
Rzeknij w Wigilię:
Przedwieczny, obdarz nas łaską
Do domu znów zawita radość,
A klątwie stanie się zadość”.
Od pokoleń moja rodzina łamała sobie głowę nad znaczeniem tajemniczej ósemki z wiersza. Próbowano wszystkiego – konsultacji z wróżbitami i ekspertami od magicznych praktyk, ale bezskutecznie. Nikt nie mógł rozwikłać tej tajemnicy. Podczas każdej wigilijnej wieczerzy ktoś recytował magiczną formułę, jednak nie przynosiło to żadnego efektu. Stare przekleństwo rzucone przez przodka wciąż działało, sprawiając że w naszej linii rodu na świat przychodziły same dziewczynki.
Babcia wierzyła w klątwę
Historia zaczyna się od problemów związanych z brakiem syna. Wszystko zaczęło się, gdy moja praprababka zaraz po ślubie odczytała swojemu świeżo upieczonemu mężowi urywek, który zawierał klatwę. Potraktowała to jako zwykły żart. Los jednak okazał się przewrotny – kiedy na świat przyszła jej trzecia z rzędu córka, prapradziadek pewnego dnia wsiadł do kolasy, rzekomo w sprawach biznesowych, i przepadł bez wieści. Co ciekawe, każda z tych trzech córek również została matką wyłącznie dziewczynek. Widocznie ich mężczyźni też nie potrafili się z tym pogodzić, bo wszyscy jak jeden mąż zniknęli bez śladu.
Moja prababka, mając w pamięci to, co spotkało jej rodzinę, zataiła przed przyszłym mężem pewien istotny szczegół. Nie wspomniała mu, że zamiast wymarzonym spadkobiercą, będzie musiał zadowolić się córką, która w posagu przyniesie jedynie długi. W tych czasach takie panny nazywano potocznie „dziurawymi spadkobierczyniami” – były to kobiety, których zamążpójście wymagało sporej dopłaty ze strony rodziny, bo inaczej żaden kawaler nie byłby nimi zainteresowany.
Los sprawił, że do pradziadka dotarły „Gospodarskie zapiski” napisane przez jej przodka – i zaraz po narodzinach pierwszej córki zwiał bez słowa. Po tym wydarzeniu prababcia kupiła metalową kasetkę i schowała w nim te notatki, zabezpieczając je porządnym zamkiem. Od tamtego momentu najstarsza w rodzinie zawsze miała przy sobie klucz i kiedy któraś z dziewczyn w rodzie dorastała, pozwalała jej poznać tę niepokojącą rodzinną historię. W pudełku, oprócz wyblakłych kartek, leżało też zalecenie zostawione przez prababcię, by nie zaradzać prawdy o klątwie i nie wiązać z nią narodzin dziewczynek. Wyrażała też nadzieję, że kiedyś jedna z córek rozwiąże zagadkę i przełamie klątwę.
Do babci trafiłam razem z mamą i moją starszą siostrą Renatą, gdy nadszedł czas, żebym poznała rodzinny sekret przekazywany między kobietami. Babcia trzymała wtedy u siebie metalowe pudełko z tą tajemnicą. Tata nas zostawił, podobnie jak w poprzednim pokoleniu. Mama jednak ułożyła sobie życie na nowo i po dwóch latach ponownie wyszła za mąż. Jej drugi mąż okazał się świetnym człowiekiem. Pogodził się z tym, że nie doczeka się męskiego potomka, a kiedy urodziła się Karolina – nasza młodsza, przyrodnia siostra – był naprawdę szczęśliwy.
Tamtego dnia razem z Renatą siedziałyśmy naprzeciwko babci, która pokazała nam zagadkową szkatułkę i opowiedziała o klątwie, która nas prześladuje. Później, podczas drogi powrotnej, ja i moja starsza siostra poprzysięgłyśmy sobie, że poznamy prawdę o tej ósemce. Dokładnie pamiętam delikatny uśmiech mamy, gdy przysłuchiwała się naszym planom.
– Myślisz, że nam się nie uda? – zapytałam.
– Wiesz, już wiele z nas próbowało. A poza tym, kto wie – może ta cała ósemka to po prostu wymyślona historia pradziadka.
Minęły dwa tygodnie od wizyty u babci i kompletnie wypadło nam z głowy to, co się wydarzyło. Trudno się dziwić – moja siostra Renata, która jest rok starsza, oblała egzaminy rok wcześniej i tego lata próbowałyśmy dostać się razem na tę samą uczelnię. Tym razem szczęście nam dopisało i obie zostałyśmy studentkami. Na pierwszym roku spotkałyśmy dwóch super chłopaków, którzy później zostali naszymi mężami.
Jakiś czas później, może ze trzy miesiące, siostra wpadła do mojego pokoju z piwem w ręku i oznajmiła:
– Muszę z tobą pogadać o czymś ważnym.
Rozsiadłyśmy się na podłodze i oparłyśmy o brzeg łóżka, zupełnie jak dawniej, gdy jako małe dziewczynki dzieliłyśmy się swoimi tajemnicami.
– No co się dzieje?
– Kiepsko to wygląda. Wiesz, Leszek strasznie pragnie syna. U nich w rodzinie ciągle rodzą się chłopcy i on też o tym marzy. Traktują to jak sprawę honoru.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
– Ale pech – westchnęłam.
– Wygląda na to, że musimy rozwikłać tę pechową ósemkę – powiedziała Renata. – Bo jak dam Lechowi córkę zamiast syna i mnie zostawi, to skoczę z pierwszego lepszego mostu do rzeki.
Wpadłam na pewien pomysł
Od zawsze byłam dobra w łamigłówkach i uwielbiałam czytać kryminały, więc naturalnie to ja miałam znaleźć rozwiązanie tej zagadki. Myślałam tak intensywnie, że czułam jak mózg mi się gotuje. Niestety, mimo wysiłku nie przychodziło mi do głowy nic logicznego.
Studia płynęły nam rok za rokiem, aż dotarliśmy do końcówki nauki. W końcu przyszedł moment, gdy Leszek oświadczył się mojej siostrze. Para planowała ślub i wesele na początek świąt Bożego Narodzenia. Nawet wigilijną kolację mieliśmy już celebrować razem – dwie rodziny przy jednym stole.
Kolejne dni przemijały w zawrotnym tempie, data wesela zbliżała się wielkimi krokami, a ja wciąż nie wiedziałam, co w tej sytuacji zrobić.
Dzień przed Wigilią dostałam od mamy zadanie – musiałam zemleć mak w makutrze. Znudzona tą robotą, chwyciłam pierwszą lepszą gazetę i pobieżnie przeglądałam artykuły. Nagle moją uwagę przykuł tekst o numerologii, gdzie na samym początku było napisane, że 2015 to rok pod znakiem ósemki.
To odkrycie tak mnie zaskoczyło, że nie utrzymałam makutry w dłoniach. Naczynie runęło na podłogę i rozbiło się na kawałki. Nie minęła chwila, jak do środka wbiegła zaniepokojona mama.
– Co się stało?
– Nareszcie! – zawołałam z radością.
– Co takiego?
– Odkryłam znaczenie ósemki!
Przyciągnięta moim okrzykiem i tym, co przed chwilą powiedziałam, do kuchni wbiegła moja siostra.
– W notatkach dziadka jest napisane, że podczas Wigilii w roku z numerologiczną ósemką należy powiedzieć: „Przedwieczny, obdarz nas łaską”.
– A może się mylisz? – siostra nie była przekonana.
– Jak źle to zrobimy, będziemy mieć kłopoty.
– O której dokładnie trzeba to powiedzieć?
– W „Gospodarskich zapiskach” jest tylko informacja o dacie – Wigilia. Nie podali konkretnej godziny.
Postanowiłyśmy dla pewności powtórzyć te magiczne słowa trzy razy: z samego rana, w południe i podczas kolacji wigilijnej.
Szczerze mówiąc, wypowiadając te słowa miałam nadzieję, że zobaczymy coś niezwykłego – może dach się rozsunie, a między rozstępującymi się obłokami pojawi się praprapradziadek z promiennym uśmiechem. Niestety, nic się nie wydarzyło. W momencie gdy razem z siostrą wypowiadałyśmy czarodziejskie słowa, słychać było jedynie bicie dzwonów dochodzące z pobliskiego kościoła.
– Wygląda na to, że Bóg wreszcie przestał nas karać – powiedziała mama.
– Fajnie by było – odparła Renata – ale pewność będziemy mieć dopiero, jak któraś z nas zostanie matką.
Zaledwie cztery tygodnie po ślubie Renata dowiedziała się, że spodziewa się dziecka. Przez cały okres ciąży wspierałyśmy ją razem z mamą. Pewnego dnia Leszek oznajmił, że płeć dziecka nie ma dla niego znaczenia – najważniejsze, żeby maluch był zdrowy.
Ale nie było powodu do zmartwienia, kiedy okazało się, że urodził się chłopiec. W ten sposób, akurat w świąteczny wieczór parę lat temu, zakończył się rodzinny pech trwający przez 164 lata. Mówię o tym teraz, ponieważ rok 2024 również daje w numerologii cyfrę osiem. Być może ta wiedza okaże się dla kogoś pomocna.
Zuzanna, 34 lata