„Siostra nie oddawała pożyczonej kasy, więc załatwiłem to po swojemu. Straciłem więcej, niż mogłem na tym zyskać”
„Mijał rok od naszej umowy ustnej. Minął z nawiązką termin, który sama ustaliła. Zamiast pieniędzy dostawałem wiadomości z emotkami i obietnice, że jeszcze chwilę, że prawie się udało. Nie chciałem tego robić. Miesiącami się wahałem. Ale w końcu spisałem umowę. Poprosiłem znajomego prawnika, żeby to ujął bez emocji, rzeczowo – data, kwota, termin spłaty. Bez żadnych dodatkowych warunków. Chciałem, żeby było uczciwie, przejrzyście. Jak między dorosłymi ludźmi. Sądziłem, że to na nią zadziała”.

- Redakcja
Nie lubię mówić o emocjach. Zawsze uważałem, że lepiej działać niż roztrząsać. Może to przez ojca – zmarł, gdy miałem dwadzieścia lat. Zostawił mi w spadku garść suchych zasad i młodszą siostrę, którą trzeba było się zająć. Mama wtedy nie dawała rady. I tak, mając dwadzieścia lat, stałem się nie tylko „starszym bratem”, ale wręcz kimś w rodzaju drugiego opiekuna.
Anka zawsze była inna. Zwiewna, chaotyczna, śmieszna. W podstawówce malowała sobie włosy farbą plakatową, bo chciała „poczuć się artystką”. Kiedy mama kazała jej to zmyć, powiedziała, że „nigdy nie wróci do życia w szarości”. I może coś w tym było. Ale ta jej „inność” przez lata przestawała mnie śmieszyć – zaczęła mnie męczyć. Bo ostatecznie to ja musiałem odbierać ją po nocach z komisariatu, kiedy pomyliła „legalne graffiti” z wandalizmem. To ja spłacałem jej długi za nieopłacony czynsz. To ja... byłem zawsze „tym odpowiedzialnym”.
Mimo to, kiedy dwa lata temu przyszła do mnie z tym swoim niewinnym uśmiechem i poprosiła o pożyczkę – dwadzieścia tysięcy na remont mieszkania – nie potrafiłem powiedzieć „nie”. Powiedziała, że odda za pół roku. Pół roku – i z głowy. Wtedy to wydawało się uczciwe.
– Emil, proszę... To tylko na trochę. Oddam ci wszystko w sześć miesięcy. Wróciłam do pracy, mam zlecenia. To tylko kwestia czasu – powiedziała z tym swoim dziecięcym entuzjazmem.
Siedzieliśmy u mnie w kuchni. Ona – z rękami owiniętymi wokół kubka z herbatą, ja – z kalkulatorem w głowie. Wiedziałem, że te pieniądze miały iść na coś więcej niż tylko „remont”. Ale udawałem, że wierzę.
– Masz to na piśmie? – rzuciłem półżartem.
– Ty serio?! – Anka się zaśmiała, ale potem spojrzała na mnie poważnie. – Słuchaj, wiem, że czasem zawodzę. Ale teraz naprawdę... To inna sprawa. Chcę wreszcie stanąć na nogi. Proszę, daj mi szansę. Odwdzięczę się, przysięgam.
Spojrzałem na nią. I zobaczyłem tę samą dziewczynkę, która kiedyś przyniosła mi w zerówce zerwane konwalie, bo „bratowi należy się coś ładnego”. Tylko że teraz nie miała już sześciu lat. Miała trzydzieści dwa. I długi, o których nie chciała mówić.
– Dobrze – powiedziałem. – Ale pamiętaj. Za pół roku.
Gdy wychodziła, pocałowała mnie w policzek i rzuciła przez ramię:
– Zobaczysz, będziesz ze mnie dumny.
Nie byłem. Minął rok.
Nie potrafiła spojrzeć mi w oczy
To był niedzielny obiad jak każdy inny – przynajmniej w założeniu. Mama ugotowała rosół, ziemniaki i pieczony schab. Pachniało jak za dawnych lat, ale nikt nie mówił o niczym istotnym. Przez cały posiłek słyszeliśmy głównie stukanie sztućców o talerze i sporadyczne, wymuszone komentarze o pogodzie, korkach i nowej sąsiadce z drugiego piętra.
Anka spóźniła się, jak zwykle. Weszła z uśmiechem, w jasnym swetrze, który wyglądał jakby został zrobiony na drutach przez kogoś z artystycznym zacięciem. Zrobiła szybki obrót na środku kuchni, rzuciła coś o korkach i pocałowała mamę w policzek. Usiedliśmy. Obserwowałem ją przez cały obiad. Nie potrafiła spojrzeć mi w oczy.
Z początku myślałem, że może się boi. Ale kiedy poprosiła o dokładkę mięsa, zorientowałem się, że to raczej ja się denerwuję bardziej niż ona. Mijał rok od naszej umowy ustnej. Minął z nawiązką termin, który sama ustaliła. Zamiast pieniędzy dostawałem wiadomości z emotkami i obietnice, że „jeszcze chwilę”, że „prawie się udało”.
Gdy mama zajęła się zbieraniem talerzy, wstałem pierwszy i zaproponowałem, że pomogę. Anka dołączyła po chwili, a ja czekałem aż zostaniemy sami w kuchni.
– Anka – zacząłem cicho, nie patrząc na nią – ile jeszcze mam czekać?
Znieruchomiała na moment. Oparła się o blat i spojrzała w okno.
– Emil, ja wiem… Ale daj mi jeszcze trochę czasu. Wpadłam w wir wydatków, miałam nadzieję, że jedno zlecenie ruszy, ale się opóźniło. Naprawdę się staram.
– Mieliśmy umowę, nawet jeśli nie na papierze. Pół roku minęło dwa razy.
– Ale ty masz stabilną sytuację. U ciebie wszystko gra. Ja... ja mam pod górkę.
– To nie znaczy, że mogę być sponsorem. To była pożyczka, Anka, nie prezent.
Weszła mama. Spojrzała raz na mnie, raz na Ankę.
– Znowu? – westchnęła. – Przestańcie, przecież to tylko pieniądze. Rodzina jest ważniejsza.
– To właśnie dlatego o tym mówię – odpowiedziałem spokojnie. – Bo jesteśmy rodziną.
Anka rzuciła ściereczkę na zlew i wyszła z kuchni. Mama nie odezwała się już ani słowem, tylko zebrała filiżanki ze stołu i włączyła czajnik. Ja zostałem i w ciszy wytarłem szklanki. W drodze do domu myślałem o tym, jak łatwo jest zburzyć zaufanie. Nie czułem już tylko irytacji – była we mnie cicha zgoda na to, że zostałem wykorzystany.
Poprosiłem znajomego prawnika o pomoc
Nie chciałem tego robić. Miesiącami się wahałem. Ale w końcu spisałem umowę. Poprosiłem znajomego prawnika, żeby to ujął bez emocji, rzeczowo – data, kwota, termin spłaty. Bez żadnych dodatkowych warunków. Chciałem, żeby było uczciwie, przejrzyście. Jak między dorosłymi ludźmi.
Wiedziałem, że Anka poczuje się dotknięta. Ale też wiedziałem, że inaczej się nie da. Próbowałem rozmawiać. Rok minął na smsach, przeprosinach, obietnicach i tłumaczeniach. Przestałem wierzyć w słowa.
Wziąłem umowę na niedzielny obiad. Czekałem do końca, aż mama zacznie zbierać naczynia. Wyjąłem kartki i położyłem przed Anką.
– Co to jest? – zapytała nieco rozbawiona.
– Umowa. Żebyśmy nie musieli się już domyślać, co kto komu i kiedy. Przeczytaj.
Zamilkła. Mama odwróciła się od zlewu i spojrzała na nas z niepokojem.
– Naprawdę musisz to robić? – zapytała Anka cicho. – Jesteśmy rodziną.
– I właśnie dlatego – odpowiedziałem.
– Nie można było porozmawiać? Po cichu? – odezwała się mama.
– Rozmawialiśmy przez rok – rzuciłem i podałem siostrze długopis.
Złapała go, podpisała jednym szybkim ruchem. Nie spojrzała już na mnie, tylko wyszła z kuchni bez słowa. Drzwi do mieszkania trzasnęły głośno.
Mama stała jeszcze przez chwilę w ciszy, potem usiadła przy stole i zapatrzyła się w stary zegar na ścianie. Nie powiedziała nic.
Środki zostały zajęte...
Nie wiedziałem, że tego samego dnia straciła pracę. Że godzinę po podpisaniu umowy odebrała telefon i usłyszała, że firma zawiesza działalność. Dowiedziałem się dopiero później – już po wszystkim.
Minęło kilka dni. Cisza. Ani jednego sygnału. Ani od niej, ani od mamy. Ja też nie dzwoniłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu przyszedł list od komornika. Standardowe pismo – informacja o możliwości rozpoczęcia egzekucji. Po raz pierwszy od roku coś zaczęło się dziać – tylko że nie tak, jak chciałem.
Nie miałem już siły czekać. Podpisałem dokumenty. Nie złośliwie. Po prostu nie widziałem innego wyjścia.
Kilka dni później dostałem potwierdzenie – środki zostały zajęte. Część długu została ściągnięta z konta Anki. Nie odezwała się. Nie odpisała. Ja też milczałem.
Zadzwoniła mama. Umówiła się na kawę. Przyszła bez uśmiechu, bez makijażu.
– Zrobiłeś to... naprawdę?
– Nie miałem wyboru – odpowiedziałem, zerkając w bok.
– Ale to twoja siostra.
– Nie mogę być bankiem, który nie dostaje zwrotu.
Mama nie powiedziała nic więcej. Po chwili wyszła. Od tamtej pory nie odbiera moich telefonów. Anka nie odzywała się do nikogo z nas.
Spotkaliśmy się przypadkiem
Mijały tygodnie. Nie próbowałem już się kontaktować. Anka też nie. Chociaż w głowie raz po raz wracały słowa mamy: „to twoja siostra”. I obrazy – jak nosiła za dużą kurtkę po mnie, jak podsuwała mi rysunki pod nos z dumą i mówiła, że to nasze psy, mimo że nigdy żadnego nie mieliśmy.
Któregoś dnia wyszedłem wcześniej z pracy. Było chłodno, liście leciały już z drzew. Zobaczyłem ją przypadkiem, na pasach. Niosła siatkę z zakupami, miała za duży szalik i szare oczy utkwione w chodnik. Te oczy kiedyś potrafiły śmiać się całym światem.
Zatrzymałem się na moment. Ona mnie też zauważyła. Spojrzała. Nie zdziwiła się, nie speszyła. Tylko skinęła lekko głową.
– Wszystko dobrze? – zapytałem, chociaż wiedziałem, że to pytanie nie ma sensu.
– Jest jak jest – odpowiedziała.
Zamilkliśmy. Po kilku sekundach przeszła dalej, jakby nic się nie stało. Ja też ruszyłem w swoją stronę.
W drodze do domu przypomniało mi się, jak kiedyś razem układaliśmy wymyślone hasła do krzyżówek. Jak śmiała się z własnych błędów. Jak mówiła, że wszystko w życiu da się naprawić, o ile się nie boi rozmawiać.
A potem straciliśmy umiejętność rozmowy. I nic już nie było do naprawienia.
Każde wspomnienie boli bardziej
Mama już nie odzywała się ani do mnie, ani do Anki. Nie wiedziałem, czy cierpi bardziej z powodu mojej decyzji, czy braku kontaktu z Anką. Czasem wyobrażałem sobie, jak chciałbym przytulić ją, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale to wyobrażenie kończyło się, zanim zdążyłem zrobić krok.
Anka zniknęła z mojego życia. Nie wiem, gdzie mieszka, co robi, czy kiedykolwiek jeszcze będzie chciała rozmawiać. Każde wspomnienie o jej śmiechu, o jej beztroskich gestach z dzieciństwa, teraz boli bardziej niż kiedykolwiek. Myślę o tych wszystkich chwilach, kiedy byliśmy blisko, a teraz to wszystko wydaje się nierealne.
Nie mogę cofnąć decyzji. Umowa, pieniądze, komornik – wszystko zostało zrobione. I wszystko zniszczyło naszą więź. Nie ma w tym triumfu, nie ma poczucia zwycięstwa. Jest tylko pustka i świadomość, że coś, co kiedyś było najważniejsze, już nigdy nie wróci. Rodzina rozpadła się nie przez pieniądze, lecz przez brak rozmowy, brak cierpliwości i brak zaufania.
Emil, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałam w zdrapce 150 000, ale nie umiałam się tym cieszyć. Wszystko przez 1 zdanie, które padło z ust mojej matki”
- „Wnuczka przygruchała sobie grajka od 7 boleści. Była mądrzejsza, gdy mówiłam, że brzdękaniem na ulicy rodziny nie wykarmi”
- „Koperty z naszą kasą z wesela przepadły jak kamień w wodę. Gdy sprawdziłam monitoring, nie dowierzałam własnym oczom”