„Siostra sądziła, że mąż zostawił ją dla kochanki, a teraz ukradł jej córkę. Jak dla mnie był na to za głupi”
„Co jest, cholera? Miałem w głowie istny mętlik. Znałem Wiolę ze spędów rodzinnych u siostry i była ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o porwanie kogokolwiek, łącznie ze zwierzątkami futerkowymi. Jakim cudem zdołała zaciągnąć do siebie Marlenę?”.
- Marek, 40 lat
Kiedy moja siostra oznajmiła mi, że się rozwodzi, wiedziałem, że będzie to długi i bolesny proces. Już od jakiegoś czasu nie dogadywała się z mężem i często musiałem wysłuchiwać jej żali, czy to na żywo, czy przez telefon. Teraz kłótnie były u nich na porządku dziennym: o podział majątku i – przede wszystkim – o opiekę nad piętnastoletnią Marleną. Jak to często bywa w podobnych sytuacjach, cierpiące na rozstaniu rodziców dziecko stało się liną przeciąganą w tę i we w tę. Zupełnie jakby prawo do zajmowania się córką naznaczało matkę czy ojca jako „to lepsze”.
Nie spodziewałem się, że sprawy aż tak się zaognią…
Pewnego dnia Marlena zniknęła. W jej pokoju nie było ubrań i kilku ulubionych książek, więc wyglądało na to, że uciekła z domu. Nawet mnie to nie zdziwiło – była wrażliwym dzieckiem i mogła po prostu mieć dość. Ale moja siostra upierała się, że córkę porwał ojciec.
– Marek, znasz ją, to dobre dziecko, nie wyszłaby tak bez słowa – przekonywała mnie.
– Robert na pewno maczał w tym palce. Próbuje ją przekabacić na swoją stronę, żeby w sądzie powiedziała, że chce zostać z nim. A przecież on nawet już z nami nie mieszka!
Fakt, szwagier wyprowadził się z domu i mieszkał z jakąś kobietą, przez którą cała ta sprawa rozwodowa w ogóle się zaczęła. Nie sądziłem jednak, żeby Robert chciał prowadzić podobne gierki. Kiedy ostatnim razem go widziałem, wydawał się znużony całą sytuacją. I równie zmartwiony o los córki jak Ania.
Rozwód rządzi się, niestety, swoimi prawami – dlatego gdy siostra zgłosiła zaginięcie córki, napuściła policję na swojego męża. W mieszkaniu jego kochanki nie znaleziono ani śladu obecności Marleny. Dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię. Kłótnie trwały dalej, jeszcze poważniejsze, a ja nie mogłem w nieskończoność siedzieć u Anki, pić kawy za kawą i pocieszać jej, że wszystko będzie dobrze. Musiałem działać – do tego bowiem przywykłem w życiu. Jako strażak nie miałem może wielkich kompetencji śledczych, ale znałem policjantów w mieście na tyle dobrze, by wiedzieć, że uważali moją siostrę za histeryczkę, a Marlenę za kolejną nastolatkę na gigancie. Mogli wypatrywać jej na patrolach, owszem, ale nie mieli zamiaru przeszukiwać wszystkich domów w powiecie.
Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce
Na dobry początek: rekonstrukcja zdarzeń. Wypytałem siostrę najdokładniej, jak to możliwe, o okoliczności zaginięcia Marleny. Informacji nie otrzymałem zbyt wiele: dziewczyny już nie było w domu, gdy Ania wróciła z pracy. Potwierdziła, że w szkole Marlena była obecna na wszystkich lekcjach, więc zniknąć musiała gdzieś między piętnastą a szesnastą trzydzieści. Zakładając, że faktycznie chciała uciec, logicznie rzecz biorąc, udałaby się na przystanek. Ania rozmawiała już na ten temat z sąsiadami i jeden z nich widział Marlenę idącą w tamtym kierunku z plecakiem.
Jak się to miało do teorii o porwaniu, tego nie wiedziałem. Zacząłem podejrzewać, że siostra jest po prostu źle nastawiona do męża i nic nie zmieni jej zdania o tym człowieku. Dotarłem na przystanek wolnym krokiem, rozglądając się po drodze na wszystkie strony w poszukiwaniu wskazówek. Nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Z przystanku można było dojechać praktycznie w każde miejsce w mieście: odjeżdżające stąd autobusy zataczały szerokie koło. Pytanie tylko, czy Marlena faktycznie do jakiegoś wsiadła.
Naprzeciwko przystanku stał kiosk. Szczerze wątpiłem, by policja przesłuchiwała sprzedającą tam panią, nachyliłem się więc i zacząłem wypytywać. Pokazałem jej nawet zdjęcie siostrzenicy, które miałem w komórce.
– Ano pewnie, że ją widziałam – powiedziała kioskarka. – Z tymi włosami to ją bym wszędzie zapamiętała.
Rzeczywiście, Marlena jakiś czas temu ufarbowała sobie włosy na niebiesko, co doprowadziło rodziców do kolejnej kłótni, tym razem pod tytułem „Co dziecku wolno, a czego nie”.
– Pamięta pani może, w który autobus wsiadła? – zapytałem bez większej nadziei.
– A w żaden, panie, w żaden nie wsiadła. Samochód po nią zajechał.
Oho, tego się nie spodziewałem
Próbowałem wypytać kobietę o kolor i markę, ale nic z tego nie wyszło. Dowiedziałem się jedynie, że to był szarawa osobówka i miała charakterystyczną rysę na lewych tylnych drzwiach, długą i podwójną. Niewiele, ale dawało mi to pewien punkt zaczepienia.
Tylko co to wszystko mogło oznaczać? Czy Marlena faktycznie została porwana? Kto zatrzymał się na tym przystanku – nieznajomy? Czy może jednak ktoś, komu Robert zlecił zająć się córką, przebiegle, jak podejrzewała Ania? Z miejsca odniosłem wrażenie, że władowałem się w coś, co trudno mi będzie zrozumieć.
Postanowiłem zaufać instynktom siostry, dlatego też wypytałem ją o adresy wszystkich w rodzinie męża, jego kolegów, znajomych z pracy, każdego, kto mógłby chcieć mu pomóc. A potem ruszyłem na przeszpiegi. Objechałem całe miasto z krótką przerwą na kawę i tankowanie. Parę razy musiałem filować i czekać dłużej, by sprawdzić, jakie auto kryje się w garażu danej osoby, czasem wypytywałem o to sąsiadów albo po cicho wkradałem się na posesję. Raz mało nie pogryzł mnie wilczur. W końcu, gdy byłem już gotowy się poddać, trafiłem na właściwe miejsce.
Szarozielone kombi z dwiema równoległymi rysami stało na podjeździe przed domem młodszej siostry Roberta – często zapominanej, cichej i niepozornej bibliotekarki. Co jest, cholera? Miałem w głowie istny mętlik. Znałem Wiolę ze spędów rodzinnych u siostry i była ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o porwanie kogokolwiek, łącznie ze zwierzątkami futerkowymi. Jakim cudem zdołała zaciągnąć do siebie Marlenę?
Miałem uwierzyć, że ktoś taki przyłożył jej szmatkę z chloroformem do ust? Związał i wsadził do bagażnika? Litości… Mogłem wyobrazić sobie wiele, nawet zakładając to, ile sekretów skrywają zazwyczaj ludzie, ale to zakrawało na czysty absurd. Tak czy inaczej, udało mi się wślizgnąć za bramę. Ostrożnie obszedłem dom – zdawało się, że nie ma w nim nikogo. A jednak drzwi wychodzące na ogródek były otwarte. Wkroczyłem do środka bez zawahania.
Spodziewałem się, że będę musiał przetrząsnąć cały dom, od strychu aż do piwnicy. Ale znalazłem Marlenę niemal od razu, w kuchni. Jadła kanapkę i czytała gazetę. Na mój widok opadła jej szczęka. A potem się rozkleiła. Pomiędzy szlochami udało mi się wyciągnąć z niej, co naprawdę zaszło. Nie było, rzecz jasna, żadnego porwania – tylko wrażliwa nastolatka doprowadzona do ostateczności.
Marlena uciekła z domu, bo miała dosyć kłótni rodziców, dosyć rozmów o rozwodzie i dosyć wyobrażania sobie perspektywy, kiedy będzie musiała dzielić swój czas i swoje życie pomiędzy dwa domostwa. Postanowiła więc zadekować się u ciotki. Miała nadzieję, że to natchnie rodziców, by poszli po rozum do głowy. Że może wspólne zmartwienie znów ich połączy. A może przynajmniej przestaną skakać sobie do gardeł i ustalą coś jak na dorosłych przystało, zamiast kłócić się o drobiazgi. Nie zwróciła się z tym do mnie tylko dlatego, że miała pewność, że akurat ciotka jej nie wyda. Była na to zbyt zahukana.
Wiola zdążyła wrócić do domu, zanim skończyliśmy rozmowę. Wyjaśniłem jej sytuację. Usiedliśmy razem przy kawie i odbyliśmy długą rozmowę z Marleną. Musiała zrozumieć, że pogodzenie rodziców na tym etapie było już raczej niemożliwe. Wiemy, że to trudne, ale musi zaakceptować tę nową sytuację. I – jeśli faktycznie Robert i Ania nie będą w stanie dojść do porozumienia – musi podjąć decyzję za nich. Z którym z rodziców czuje się lepiej? Pozwoliłem jej zostać u ciotki jeszcze na jedną noc, ale przykazałem, że z rana przyjadę po nią i odwiozę do matki. Zgodziła się. Zdaje się, że udało nam się przemówić jej do rozsądku. Następnego dnia Marlena szczęśliwie wróciła do domu i przyznała się rodzicom do wszystkiego. Nie zdradziła tylko, u kogo się ukryła, by nie wpędzać ciotki w kłopoty.
Słyszałem od siostry, że rozmowy w sprawie rozwodu przebiegają teraz bardziej polubownie. Nie wiem, co zdecyduje moja siostrzenica, bądź co bądź, to jej życie, nie moje. Ale wiem, że przynajmniej zrozumiała, iż nie można odkładać decyzji w nieskończoność, fingując zaginięcia czy porwania. Z problemami trzeba stawać twarzą w twarz. I przezwyciężać je.