Reklama

Każdy weekend zaczyna się tak samo. Michał i Zosia wpadają do mojego mieszkania z impetem, jakby to był park rozrywki, nie kawalerka na trzecim piętrze bez windy. Plecaki lądują w przedpokoju, kurtki wiszą byle jak, a Justyna, ich matka, całuje ich w czoło i znika. Jeszcze tylko rzucone w locie:

– Ala, dzięki! Jesteś kochana, oddzwonię wieczorem!

I już jej nie ma. A ja? Włączam tryb ciocia-robot. Kino, pizza, gry planszowe, kolacje w kształcie uśmiechniętych buziek, bajki przed snem i kocyk z jednorożcami. Wszystko po to, by przez te dwa dni ani przez chwilę nie poczuli, że mama znowu ich zostawiła. Nie mam dzieci. Nigdy nie planowałam ich mieć. Gdy inni przewijali pieluchy, ja podróżowałam, pracowałam, uczyłam się języków, zakochiwałam i odkochiwałam. Wydawało mi się, że dobrze wybrałam. Że życie solo też może być pełne.

Z każdym jednak rokiem coraz trudniej mi uwierzyć, że to wystarczy. Bo samotność też ma swój dźwięk – najbardziej słyszalny w niedzielne wieczory, kiedy dzieci już śpią, a ja zmywam po kolacji i próbuję nie myśleć o tym, że nikt mnie nie zapyta, jak mi minął dzień. Nie narzekam. Przecież „mam lepiej”. Tak mówi Justyna. W końcu „żyję dla siebie, nikt mi głowy nie zawraca”. Tylko że coraz częściej mam wrażenie, że nie żyję dla siebie. Że żyję w zawieszeniu między cudzymi planami a własnym przemilczanym żalem, więc nie wiem, czy to naprawdę takie „lepsze życie”?

Kolejny weekend, kolejna uwaga

– Tylko pamiętaj, żeby Zosia zjadła coś ciepłego. I żeby Michał nie siedział za długo przy grach. No i jakby coś, to dzwoń – mówiła Justyna, wkładając płaszcz i sięgając po torebkę. – Kocham was! – rzuciła jeszcze w stronę dzieci i zniknęła za drzwiami.

Niedziela wieczorem. Odwoziłam ich do domu jak zwykle. W samochodzie było cicho. Michał zasnął, Zosia bawiła się pluszakiem. Gdy tylko weszliśmy do mieszkania Justyny, dzieci rozbiegły się do swoich pokoi. Zostałam na chwilę, żeby pomóc w rozpakowywaniu. Justyna nalała sobie herbaty i oparła się o blat w kuchni.

– One cię naprawdę kochają. Masz lepiej, serio. Żyjesz dla siebie, nikt ci głowy nie zawraca 24/7.

W tej jednej chwili coś we mnie pękło.

– Serio uważasz, że mam lepiej, bo nie mam dzieci? A twoje co weekend są u mnie.

Spojrzała na mnie zdziwiona, jakby nie rozumiała, skąd ten ton.

– Ala, no nie złość się. Przecież wiesz, o co mi chodzi. Ty masz wolność.

– Mam? A weekendy wypełnione opieką, zakupy, bajki, teatrzyki, lekarstwa, śniadania, obiady, kolacje – to niby co?

Nie odpowiedziała. Zerknęła w stronę pokoju dzieci.

– Ja nie narzekam, tylko mówię, że masz inaczej. Lżej.

– Inaczej, Justyna, nie znaczy lżej.

Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam bez pożegnania. Na klatce poczułam, że drżą mi dłonie. Od lat gryzłam się w język, ale dzisiaj… nie potrafiłam. Nie po tym, jak znów stałam się tylko „tą bez zobowiązań”. A przecież od lat niosłam je wszystkie – tyle że cicho, w tle.

Nie chcę być planem awaryjnym

Nie rozmawiałyśmy przez kilka dni. Żadnego „dzięki za weekend”, żadnego „jak dzieci się zachowywały”. Cisza. A potem, jak gdyby nigdy nic, Justyna zadzwoniła w piątek:

Możesz wziąć ich na sobotę? Muszę popracować nad nowym projektem. Klient wariat.

– Jasne – powiedziałam, ale tym razem nie dodałam nic więcej. W sobotę rano, zanim przyjechała z dziećmi, ugotowałam rosół i upiekłam ciasto – jak zawsze, ale kiedy usiadła w kuchni z kawą, spojrzałam jej prosto w oczy.

– Muszę cię o coś zapytać.

– Mhm? – spojrzała z lekkim zaniepokojeniem.

– Czy ty naprawdę uważasz, że moje życie to luksus? Bo z twojego komentarza ostatnio… tak to brzmiało.

Wzruszyła ramionami.

– Ala, nie dramatyzuj. Po prostu masz… lżej. Ja muszę ogarniać wszystko sama. Pracę, szkołę, obiady, zebrania. Ty możesz jednak odpoczywać. Choćby wieczorami.

– A ja co robię w weekendy? Wakacje, urodziny, korepetycje, lekarze – to wszystko ja. A po tygodniu pracy nie odpoczywam, tylko zamieniam się w matkę twoich dzieci. Tyle że bez żadnych praw i bez żadnego „dziękuję”.

Spojrzała na mnie uważniej. Już nie była taka pewna.

– Nie wiedziałam, że tak to widzisz.

– Bo nigdy ci o tym nie mówiłam, ale wiesz co? Mam dość bycia planem awaryjnym. Bo jeśli ty jesteś zmęczona, to ja jestem zużyta. I chyba nadszedł moment, żebyśmy to wreszcie nazwały po imieniu.

Siedziała cicho, zaciskając usta. W tle dzieci śmiały się, grając na konsoli. A ja, po raz pierwszy od lat, poczułam, że coś we mnie się prostuje.

Nie wiedziały, że to słyszę

Wpadłam tylko na chwilę – zostawić Zosi zapomnianą bluzę. W przedpokoju zdjęłam buty i od razu usłyszałam ich głosy. Justyna i mama siedziały w kuchni. Nie wiedziały, że już jestem. Coś w ich tonie sprawiło, że się cofnęłam.

– ...niech Ala nie przesadza – mówiła Justyna. – Zawsze miała inaczej. Żadnych zobowiązań, wolność. A ja? Ciąża, rozwód, kredyt.

– Ale przecież Ala zawsze ci pomagała – odpowiedziała mama cicho, ale z nutą wymówki.

– Pomagała, bo ma czas. Nikt jej nie zmuszał. To nie jest jakaś ofiara losu. Po prostu lepiej jej się ułożyło.

– Tylko że to, że ktoś ma serce, nie znaczy, że ma lepiej – mruknęła mama.

– No właśnie! Ma serce, to znaczy, że ma lepiej? Ja też bym chciała być fajną ciocią, a nie zmęczoną matką. Ale ktoś musi robić tę brudną robotę.

Weszłam. Nagle. Bez ostrzeżenia. Ich twarze zamarły. Justyna trzymała kubek, który niemal wypadł jej z rąk.

– Szkoda, że już od dawna czuję się jak darmowa niańka z kartą kredytową – powiedziałam spokojnie, ale twardo.

– Ala… – zaczęła mama.

– Nie, mamo. Nie uciszaj mnie. Chciałam usłyszeć, co naprawdę o mnie myślicie. No to usłyszałam. Nie zmuszał mnie nikt? Naprawdę? A kto płakał mi w słuchawkę, że nie da rady? Kto mówił, że dzieci płaczą, że nie chcą być same?

Justyna wpatrywała się we mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała.

– Nigdy nie chciałam być matką, ale też nie chciałam być jednorazowym rozwiązaniem na każdy twój kryzys.

Zostawiłam bluzę na krześle. I wyszłam.

Wygarnęłyśmy sobie wszystko

To Justyna zaproponowała, żebyśmy usiadły razem. Ja, ona i mama. Chciała porozmawiać na spokojnie. Dziwnie to zabrzmiało, bo przez lata nic nie mówiłyśmy na głos. Tylko wykonywałyśmy swoje role. A teraz? Siedziałyśmy przy kuchennym stole. Każda z nas wpatrzona w kubek z herbatą, który bardziej przypominał rekwizyt niż napój.

– Ala… nie chciałam, żebyś poczuła się… jak opiekunka na zawołanie – zaczęła Justyna.

– Ale się tak czuję. I nie od wczoraj. Od lat.

Mama westchnęła ciężko.

– Dziewczyny… Zawsze miałyście inne charaktery. Ala – ty od małego byłaś ta rozsądna. A Justyna... wiadomo. Gubiła klucze i serca. Może za bardzo się przyzwyczaiłyśmy, że na tobie zawsze można polegać.

– Tylko że ja też mam swoje granice – powiedziałam cicho. – I swoje zmęczenie. Tyle że nikt go nie widzi, bo nie płaczę na głos.

Justyna oparła łokcie na stole, zakryła twarz dłońmi.

– Wiesz, co mnie boli? – powiedziała nagle. – Że ty zawsze miałaś prawo mówić „nie”. A ja? Ja nie miałam takiego komfortu. Zaszłam w ciążę, zostałam sama, nikt mnie nie pytał, czy chcę być matką. Musiałam. I zazdrościłam ci tego, że możesz wybierać.

Spojrzałam na nią.

– A ja zazdrościłam ci, że ktoś ci mówi „mamo”. Że ktoś cię potrzebuje. Myślisz, że życie bez dzieci to pasmo imprez? To też samotność. Tylko cichsza, trudniejsza do wytłumaczenia.

Zrobiło się cicho. W tej ciszy zmieściły się nasze żale, straty, przemilczenia.

– Po prostu... jestem zmęczona tym, że jestem zawsze, ale nikt nie pyta, czy chcę – dodałam. – A kiedy odmawiam, to nagle jestem egoistką.

Justyna pokiwała głową. Bez słowa, ale z tym cieniem zrozumienia, którego brakowało mi przez tyle lat.

Musiałam zadbać o siebie

To był ostatni wspólny weekend z Michałem i Zosią. Zrobiłam im naleśniki z dżemem, graliśmy w planszówki do późna, a wieczorem pozwoliłam im zasnąć w moim łóżku, z filmem na laptopie i kakao w rękach. Chciałam, żeby zapamiętali mnie właśnie tak – uśmiechniętą, obecną, a nie zmęczoną i rozgoryczoną. W niedzielę wieczorem odwoziłam ich jak zwykle, ale coś było inaczej. Czułam to pod skórą. Zosia, siedząc na tylnym siedzeniu, zapytała nagle:

– Ciociu… a w przyszły weekend znowu do ciebie?

Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Michał też uniósł wzrok znad książki. Zatrzymałam auto pod ich blokiem. Odwróciłam się do nich.

– Kochani… przez jakiś czas nie będzie weekendów u cioci.

– Czemu? – Michał był pierwszy. – Coś się stało?

Zosia zrobiła wielkie oczy.

– Zrobiliśmy coś źle?

– Nie, kochanie. To nie wy. Po prostu ciocia musi trochę pobyć sama. Trochę odpocząć. Dorośli też czasem się męczą.

Zosia milczała. Michał odwrócił głowę do szyby.

– A mama wie? – zapytał szorstko.

– Wie – odpowiedziałam. – I rozumie.

Zanieśliśmy ich rzeczy na górę. Justyna otworzyła drzwi w ciszy. Miała podkrążone oczy, jakby nie spała pół nocy. Spojrzała na mnie i tylko kiwnęła głową.

– Dziękuję – szepnęła.

Nie odpowiedziałam. Gdy zamknęły się za mną drzwi, coś we mnie pękło i rozluźniło się jednocześnie. Jak gumka, która zbyt długo była napięta. Nigdy nie chciałam być matką. Ale też nie chciałam być tylko weekendową rozrywką. Potrzebuję czegoś swojego. Choć raz.

Alicja, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama