Reklama

Kiedy byłam mała, Mariola była moją najlepszą przyjaciółką. Starsza o trzy lata, zawsze pierwsza we wszystkim – pierwsza miała chłopaka, pierwsza przefarbowała włosy, pierwsza wyjechała na obóz. A ja? Ja byłam w nią wpatrzona. Czułam się wyróżniona, że jestem „jej młodszą siostrzyczką”, jak mawiała, obejmując mnie ramieniem. Wtedy jeszcze wierzyłam, że siostry są nierozłączne jak dwie połówki jabłka. Teraz wiem, że każdy owoc prędzej czy później zaczyna gnić.

Reklama

Mam 42 lata i od kilku miesięcy duszę się w lodowatej ciszy, jaka zapadła między mną a Mariolą. Nasze rozmowy są teraz jak służbowe komunikaty – szybkie, suche, bezbarwne. Zaczęło się od plotki. Ktoś powiedział coś komuś, a ten ktoś – wszystkim. Że kiedyś, dawno temu, zdradziłam mojego męża. Jeden raz. Z człowiekiem, który był dla dla mnie jak tlen. Ale to był moment. Krótki, nieważny – tak mi się wydawało.

Minęło tyle lat. Moje małżeństwo nie przetrwało, choć nie z powodu tej zdrady. Bo o niej nikt nie wiedział. Nikt – poza mną. I Mariolą. Bo jej się wygadałam, kiedy jeszcze byłyśmy sobie bliskie. Myślałam, że między siostrami takie rzeczy zostają na zawsze. Teraz nie jestem już tego taka pewna.

Zaczęłam zauważać jej uśmiechy – te, które nie sięgają oczu. Półsłówka. Pauzy. Kiedy ktoś rzuca aluzję o "kobiecie, która puściła męża kantem", Mariola spuszcza wzrok albo przeciąga usta w ironicznym półuśmiechu. Nie mówi nic. I właśnie to "nic" boli najbardziej. Nie potwierdza, nie zaprzecza. Milczy jak grób. Tylko że ja wiem. Po prostu wiem, że to ona. Bo nikt inny nie mógł tego wiedzieć. I jeśli ona zaczęła tę grę... to ja ją skończę.

Plotki zaczęły się szerzyć

– Iwona, no wiesz… ja nie chcę być tą, co mąci, ale… wszyscy już o tym mówią – powiedziała Magda i nagle spojrzała na mnie inaczej. Jakby szukała w mojej twarzy potwierdzenia, jakby się mnie bała.

Zamarłam. Trzymałam jeszcze w dłoni filiżankę z kawą, ale zapomniałam, po co ją w ogóle wzięłam.

– O czym mówią? – spytałam, chociaż przeczuwałam odpowiedź. To było jedno z tych pytań, które zadajesz tylko po to, żeby dać sobie dwie sekundy na oddech.

– No... o tym… wiesz… że miałaś kiedyś... coś… z tamtym... i że ten rozwód to z twojej winy. Że...

Nie dokończyła. Nie musiała. Wiedziałam. Powietrze w pomieszczeniu nagle stało się ciężkie.

– Skąd to wiesz? – spytałam twardo, zerkając jej prosto w oczy.

Magda zbladła.

– Usłyszałam w pracy. Ela coś mówiła, że była na kawie z Mariolą i... no, że padło to w rozmowie. Ale przysięgam, nie chciałam tego powtarzać! Po prostu myślałam, że powinnaś wiedzieć. Żebyś nie była zaskoczona.

Zaskoczona? Nie byłam zaskoczona. Byłam wściekła. Ale na powierzchni zachowywałam pozory spokoju. Uśmiechnęłam się lekko, jakbym usłyszała plotkę o kimś innym.

– Jasne. Dzięki, że mi mówisz – rzuciłam i zaczęłam zbierać się do wyjścia.

Czułam się zdradzona

Wracałam do domu jak przez mgłę. Szłam pieszo, chociaż auto czekało przy sklepie. Potrzebowałam czasu, żeby poukładać myśli. Wszystko zaczynało się układać w bolesną układankę. Mariola. Tylko ona wiedziała. Kiedyś jej to powiedziałam, w przypływie skruchy i samotności, po dwóch butelkach wina. Przyjęła to ze zrozumieniem. A przynajmniej tak to wyglądało. Teraz wiedziałam, że od tamtej chwili miała na mnie haka.

Złość to było za mało. Czułam coś gorszego – poczucie zdrady. Jakby ktoś wyciął mi kawałek serca i włożył w jego miejsce coś lodowatego. Myślałam o jej spojrzeniu z ostatniego spotkania – uśmiech, który nie docierał do oczu. Głos spokojny, ale za spokojny. Teraz to widziałam jasno. To było celowe.

Już nie płakałam. W środku byłam pusta. I ta pustka była jak kamień, który zaczynał się toczyć. Nie miałam jeszcze planu, ale czułam, że coś się we mnie obudziło. Coś twardego, chłodnego. Nie miałam zamiaru być ofiarą.

Jeśli chce ze mną pogrywać, to lepiej niech ma się na baczności.

Musiałam poznać prawdę

Pojechałam do niej w sobotę. Nie zadzwoniłam wcześniej. Wzięłam ze sobą słoik konfitur, które robiłam jesienią – ot, taki pretekst. Wiedziałam, że będzie sama. Marek zazwyczaj o tej porze jeździł do teściowej pomagać przy działce. Zatrzymałam się przed drzwiami i policzyłam do dziesięciu, zanim nacisnęłam dzwonek. Serce biło mi mocno, ale twarz miałam jak z kamienia.

Mariola otworzyła drzwi po chwili. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale szybko się opanowała.

– Iwona? Co za niespodzianka.

– Pomyślałam, że wpadnę. Przyniosłam konfitury. Z tych śliwek z działki. Wiesz, szkoda, żeby się zmarnowały – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

– Ach, te twoje śliwki. No to wejdź. Właśnie robię kawę – odsunęła się na bok, robiąc mi miejsce.

Usiadłam przy stole w jej kuchni. Było tu jak zawsze: pachniało lawendą, wszystko miało swoje miejsce. Jakby nigdy nic się nie stało. Tylko ona była trochę zbyt uprzejma.

– Jak tam w pracy? – zapytała, nalewając kawę.

– W porządku. A u ciebie? – odparłam i spojrzałam jej prosto w oczy. – Jak wśród znajomych?

Zawahała się. Na ułamek sekundy zamarła w ruchu, zanim podała mi filiżankę.

– No… dobrze. A czemu pytasz?

Bo krążą plotki. Podobno „wszyscy już wiedzą” o pewnych sprawach sprzed lat.

Jej dłoń zadrżała, ale usta pozostały nieruchome. Wiedziałam, że zbliżamy się do rozwiązania tej zagadki.

Przejrzałam ją na wylot

– Ach, te nasze miasteczkowe plotkary. Każdy musi coś powiedzieć, żeby dzień był udany – powiedziała Mariola lekko, ale jej głos zadrżał.

– To prawda – powiedziałam cicho, patrząc jak cukier rozpuszcza się w kawie. – Zastanawiam się tylko, kto im to wszystko opowiedział. Bo przecież nie mógł tego wiedzieć nikt… poza mną. I tobą.

Zapanowała cisza. Długa, pełna napięcia. Patrzyłyśmy na siebie. Ona nie spuściła wzroku, ale w jej oczach zobaczyłam cień – ten sam, który widać u ludzi złapanych na kłamstwie. Rozgryzłam ją.

– Myślisz, że to ja? – zapytała w końcu. Spokojnie. Aż zbyt spokojnie.

– Nie myślę. Jestem pewna.

– Iwona... – zaczęła, ale urwała. – Naprawdę wierzysz, że po tylu latach miałabym to wyciągać? Że byłabym aż tak… małostkowa?

– Nie wiem, Mariola. Ludzie się zmieniają.

Nie odpowiedziała. Wypiła łyk kawy i spojrzała przez okno. Twarz miała gładką, opanowaną. Ale to milczenie mówiło więcej niż tysiąc słów.

Wstałam.

– Dzięki za kawę. A, i zostawię ci ten słoik. Może osłodzi ci trochę sumienie.

Wyszłam bez pożegnania. Drzwi zamknęły się za mną cicho, niemal bezgłośnie.

W drodze do domu nie czułam już złości. Tylko chłodną determinację. Wiedziałam już, co zrobię. I że nie będzie odwrotu.

Zemsta będzie słodka

Plan zrodził się we mnie naturalnie. Nie musiałam się do niego przekonywać. To było jak oddychanie. Jakby ta myśl od dawna czekała, aż dam jej przestrzeń.

Z Markiem nie byliśmy blisko, wymienialiśmy tylko uprzejme „dzień dobry” przy rodzinnych okazjach. Mój szwagier zawsze był typem mężczyzny, który podziwia kobiety i lubi na nie patrzeć. Na ich ręce, ruchy, usta. Przygląda się, jakby widział więcej, ale w gruncie rzeczy – widzi tylko to, co chce. I to miałam mu dać. To, czego chciał.

Zadzwoniłam do niego w piątek, wieczorem.

– Marek, mówi Iwona. Wybacz, że tak nagle, ale mam do ciebie sprawę. Potrzebuję męskiej ręki do czegoś na działce. Tylko ty się na tym znasz.

– Iwona? No cześć. Działka? Jasne, mogę podjechać. Kiedy?

– Jutro. Rano. Ale weź coś do przebrania, będzie trochę roboty.

Uśmiechnęłam się do siebie, słysząc jak szybko się zgodził. Głos miał za miękki. Zbyt chętny. Już wiedziałam, że się uda.

Nie czułam wyrzutów sumienia

Na działce było chłodno, powietrze pachniało wilgotną ziemią i zbutwiałymi liśćmi. Marek przyjechał punktualnie. Przyniósł termos z kawą, jakby to miała być randka. Pokazałam mu niedomkniętą altanę, niby uszkodzony zamek. Przez godzinę naprawdę się tym zajął, ale potem... potem było już tylko to, co zaplanowałam.

Przypadkowe muśnięcie dłonią. Ciasna przestrzeń w środku altany. Mój zapach – delikatny, nieoczywisty. Nie mówiłam wiele. Wystarczyło, że się na niego spojrzałam. Tak, jak lubił.

Dotknął mojego ramienia. Nie odsunęłam się. Nie zaprotestowałam, kiedy przysunął się bliżej. Działał jak zahipnotyzowany. Jakby zapomniał, kim jestem. A może właśnie dlatego nie mógł się oprzeć. Siostra jego żony. Zakazane zawsze kusi najbardziej.

Kiedy potem leżał obok mnie na starym, pikowanym materacu w altanie, patrzył na mnie inaczej. Jakby coś sobie wyobrażał. Jakby coś sobie obiecywał.

– Iwona... ja nie wiem, co się ze mną dzieje – powiedział, głaszcząc moją rękę.

– Marek. To się nie liczy – przerwałam mu chłodno. – To była tylko chwila. Nic więcej.

Zamrugał zaskoczony.

– Ale... przecież...

– Nie. Nie będzie żadnego „ale”. Wracaj do Marioli.

Zebrałam ubrania i wyszłam z altany bez słowa więcej. Zostawiłam go tam, zdezorientowanego, z rozbudzoną nadzieją i roztrzęsionymi dłońmi.

Wsiadłam do auta. Nie czułam ani wyrzutów sumienia, ani wstydu. Tylko satysfakcję. Byłam jak chirurg. Precyzyjna. Skuteczna. Zrobiłam dokładnie to, co chciałam. Tyle że nie przewidziałam jednego. Marek się zakochał.

Prawda wyszła na jaw

Zadzwonił w poniedziałek. Potem we wtorek. I w środę też.

– Iwona, musimy porozmawiać. Nie mogę przestać o tobie myśleć – mówił z napięciem w głosie. – To nie był tylko moment, przysięgam. Coś się we mnie zmieniło.

Nie odpowiadałam. Odbierałam tylko, żeby słuchać. To, co mówił, było mi potrzebne. Potwierdzało, że plan działa. Że zaczęło się toczyć coś, czego Mariola nie będzie mogła zatrzymać.

Ale nie przewidziałam jednego – że Marek nie umie trzymać języka za zębami. Albo że myśli, że uczucia dają mu prawo do prawdy.

Dowiedziałam się od niego. Zadzwonił wieczorem, głosem drżącym, rozbitym.

– Powiedziałem jej. Wszystko. Nie mogłem dłużej udawać.

Powiedziałeś Marioli? – zapytałam powoli, czując, jak lodowieje mi kark.

– Tak. Iwona, ona… ona tylko patrzyła. A potem powiedziała: „Zdrada boli. Ale od siostry boli jak trucizna – powoli, codziennie”. I wyszła.

Nie odpowiedziałam. W tamtej chwili nie miałam już żadnych słów. Tylko echo w głowie, to zdanie. Jej ostatnie słowa. Wiedziałam, że zostaną ze mną na zawsze.

Sama do tego doprowadziłam

Od tamtej rozmowy minęły dwa miesiące. Nie zamieniłyśmy z Mariolą ani jednego słowa. Nawet spojrzenia.

Widzimy się tylko przy rodzinnych okazjach – imieniny matki, święta u ciotki, pogrzeb kuzyna. Siedzimy wtedy naprzeciwko siebie przy jednym stole. Ona odkłada widelec, ja sięgam po sól. Ruchy idealnie zsynchronizowane, jakbyśmy grały w teatrze. Ale to teatr bez dialogu.

Nie mówi do mnie po imieniu. Zwraca się do mnie przez osoby trzecie, jakby mnie już nie było.

– Czy Iwona pokroi jeszcze ciasta? – pyta matkę.

– Powiedz Iwonie, że trzeba zrobić sałatkę – rzuca do kuzynki.

Czasem, jak przez przypadek nasze spojrzenia się spotkają, natychmiast je odwracamy. Milczenie między nami jest gęste jak smoła. I nieznośne. Ale wiem, że sama do tego doprowadziłam.

Marek próbował jeszcze raz dzwonić. Raz. Potem zamilkł. Może zrozumiał. Może zbyt późno. Nie jestem już dla niego żadną tajemnicą, żadnym celem. Jest teraz we mnie tylko pustka.

Zemsta była skuteczna. Tylko że teraz tkwię w ciszy, jak w zbyt ciasnym ubraniu. Nic tu nie dociera. Żadna rozmowa. Żaden śmiech.

Iwona, 39 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama