„Siostra wieczór panieński skończyła w trumnie. Wszyscy mnie teraz nienawidzą, bo to moja wina”
„Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam biały sufit szpitalnej sali. W głowie miałam mętlik, a ciało bolało przy każdym oddechu. Nie wiedziałam, co się stało. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam. Wszystko wydawało się snem – tym koszmarem, z którego budzisz się z ulgą. Ale ten koszmar nie miał końca”.
- Redakcja
Zawsze byłam starszą siostrą, która musiała trzymać wszystko w ryzach. Patrycja, młodsza ode mnie o trzy lata, miała w sobie coś, czego ja nigdy nie mogłam odnaleźć – lekkość, radość życia, jakby na wszystko patrzyła przez różowe okulary. Rodzice zawsze powtarzali, że jestem odpowiedzialna, a ona spontaniczna. Czasami czułam, jakbym nosiła na swoich barkach całe ich oczekiwania. Nie narzekałam, bo przecież tak trzeba – być odpowiedzialną, być przykładem.
Ale nie znaczyło to, że się nie kochałyśmy. Byłyśmy blisko, naprawdę blisko. Często dzwoniła do mnie wieczorami, czasem tylko po to, żeby porozmawiać o niczym. Ślub był dla niej spełnieniem marzeń, a ja, jako starsza siostra, musiałam dopilnować, żeby ten wieczór był idealny. Wieczór panieński – taki, którego nikt nigdy nie zapomni. Tyle tylko, że ja bym dała wszystko, żeby zapomnieć.
Miała zapamiętać ten wieczór
Pamiętam, jak angażowałam się w każdy szczegół. Od dekoracji po listę gości – chciałam, żeby było perfekcyjnie. Nie dla mnie, ale dla niej. To miała być jej noc. Rodzice zawsze faworyzowali Patrycję, choć nigdy tego nie powiedzieli wprost. Wiedziałam jednak, że to ona była ich „małą córeczką”, a ja... Cóż, ja byłam po prostu starszą siostrą, która wszystko musi mieć pod kontrolą. Nawet teraz, jak o tym myślę, czuję ukłucie zazdrości, której nie chciałam w sobie nosić.
Wieczór panieński miał być jedną z tych rzeczy, które po prostu musiały się udać. Zrobiłam wszystko, żeby tak było. Ale nie mogłam przewidzieć, co się stanie później.
– Karola, to jest najlepszy wieczór w moim życiu! – Patrycja rzuciła mi się na szyję, a jej śmiech wypełnił cały pokój.
Uśmiechnęłam się, choć w środku czułam dziwne napięcie. Stół uginał się pod ciężarem drinków, a wokół niego tańczyły jej przyjaciółki, Marta też gdzieś tam była. Czułam się, jakby to wszystko działo się obok mnie, jakby ktoś inny przeżywał tę noc.
Impreza trwała w najlepsze. Światła migotały, muzyka dudniła, a Patrycja, w swojej zwiewnej sukience wyglądała jak uosobienie szczęścia. Dziewczyny śmiały się, robiły zdjęcia, niektóre już nieco chwiejne na nogach. W międzyczasie Marta podeszła do mnie, patrząc z niepokojem.
– Karola, może jednak nie prowadź, co? – powiedziała cicho, ale ja tylko machnęłam ręką.
– Dam radę, to tylko parę kilometrów – odpowiedziałam. Nie piłam dużo, zaledwie jedną lampkę wina i czułam się dobrze. Poza tym, byłam starszą siostrą, musiałam ogarnąć całą sytuację.
Później wszystko stało się szybko. Wsiadłyśmy do samochodu, śmiechy jeszcze rozbrzmiewały w mojej głowie. Pamiętam pisk opon, uderzenie i... nic więcej.
Miałyśmy wypadek
Kiedy się obudziłam, wszystko było inne. Przede wszystkim cisza – głucha, bolesna cisza, jakby świat przestał na chwilę istnieć. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam biały sufit szpitalnej sali. W głowie miałam mętlik, a ciało bolało przy każdym oddechu. Nie wiedziałam, co się stało. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam. Wszystko wydawało się snem – tym koszmarem, z którego budzisz się z ulgą. Ale ten koszmar nie miał końca.
Drzwi się otworzyły, a do środka weszła pielęgniarka. Spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale milczała. W jej oczach widziałam współczucie, takie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nim zdążyłam zadać pytanie, pojawił się policjant. Czekałam, aż powie, że wszystko jest w porządku, że to tylko wypadek, z którego wszyscy wyszliśmy cało.
– Karolina W.? – zapytał, a jego głos wydawał się dziwnie odległy.
– Tak – odpowiedziałam cicho.
Serce waliło mi jak oszalałe, bo nagle przypomniałam sobie coś. Pisk opon. Uderzenie. Zaciśnięte palce na kierownicy.
– Twoja siostra… Patrycja… – zawiesił głos, jakby brakowało mu słów.
– Gdzie ona jest? – przerwałam, podrywając się z łóżka.
Ale zanim zdążył odpowiedzieć, wiedziałam już. Patrycja nie żyła. Świat runął w jednej sekundzie.
Czułam się winna
Pogrzeb był dwa dni później. Stałam w czerni, obok trumny, i czułam, jak cała energia ze mnie ulatuje. Wszyscy patrzyli na mnie. Rodzice, znajomi, Paweł – narzeczony Patrycji. W ich oczach nie było smutku, tylko gniew. Ich spojrzenia wypalały dziury w mojej skórze, a każde słowo, które usłyszałam, było jak nóż w plecy.
Nikt nie mówił do mnie bezpośrednio, ale wiedziałam, co myślą. To ja prowadziłam, to ja powinnam była jej pilnować. Ich ukochana Patrycja nie żyła, a ja byłam na tym pogrzebie jak intruz. Stojąc nad grobem, słyszałam tylko jedno pytanie w swojej głowie: Dlaczego to nie ja?
Kiedy zasypali grób, matka odwróciła się do mnie, jej twarz była skamieniała z bólu.
– Dlaczego ją zabrałaś? – wyszeptała, a jej głos był tak cichy, że ledwie go słyszałam. – Dlaczego Patrycja, a nie ty?
Te słowa wbiły się we mnie jak nóż. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie mogłam odpowiedzieć. Nie było słów, które mogłyby cokolwiek naprawić.
Paweł, narzeczony Patrycji, zbliżył się do mnie, patrząc na mnie tak, jakby widział wroga, nie siostrę swojej narzeczonej.
– Nie chcę cię więcej widzieć – powiedział tylko, odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie tam, samą z moją winą.
Rodzina się na mnie obraziła
Minęły tygodnie, a każdy dzień stawał się dla mnie coraz cięższy. Rodzice przestali się do mnie odzywać. Ojciec, który zawsze milczał, teraz w ogóle mnie nie zauważał. Matka nie odbierała moich telefonów. Ich dom, w którym spędziłam całe dzieciństwo, stał się dla mnie miejscem zakazanym. Czułam, jakby cała rodzina odcięła mnie od siebie, jakby Patrycja była ich jedyną córką, a ja… kim ja byłam? Nikt już nie miał dla mnie odpowiedzi.
W pracy wzięłam urlop, chociaż nie wiedziałam, po co. Każdy dzień był taki sam – budziłam się, patrzyłam w sufit i wracały te same myśli. Pytania, które nie dawały mi spokoju: dlaczego wtedy wsiadłam za kółko?*Marta, jedyna osoba, która jeszcze próbowała mnie wspierać, codziennie dzwoniła, ale coraz rzadziej chciałam z nią rozmawiać.
– Karola, musisz coś z tym zrobić – powiedziała któregoś dnia, gdy przyszła do mnie niezapowiedziana. Weszła do mojego mieszkania i od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. – Nie możesz tak dalej żyć.
– Jak mam żyć? – odpowiedziałam z rezygnacją. – Cała moja rodzina mnie nienawidzi. Paweł mnie nienawidzi. Nienawidzę siebie.
– To był wypadek, Karola. Wypadki się zdarzają.
– Ale to ja prowadziłam! – krzyknęłam, czując, jak cała wściekłość, żal i ból wylewają się ze mnie. – To ja ją zabiłam!
Marta milczała. W jej oczach zobaczyłam cień wątpliwości. Nawet ona zaczynała myśleć, że może to naprawdę była moja wina.
Chciałam to wyjaśnić
Pewnego wieczoru, kiedy nie mogłam już wytrzymać w tym pustym mieszkaniu, postanowiłam spotkać się z Pawłem. Musiałam to zrobić, choć bałam się jego gniewu. Nie odzywał się do mnie od pogrzebu, ale ja potrzebowałam odpowiedzi. Wiedziałam, że on czuje to samo. W końcu Patrycja była dla niego całym światem.
Zadzwoniłam do niego. Nie odebrał, ale po kilku godzinach przyszedł SMS: „Spotkajmy się w parku o 19”.
Serce waliło mi jak oszalałe, gdy zobaczyłam go na ławce. Jego twarz była wyraźnie zmieniona – wyglądał na zmęczonego i starszego o kilka lat. Podszedł do mnie, ale nie spojrzał w oczy. Usiadłam obok niego, ale między nami była przepaść. Przez chwilę nikt się nie odezwał, a cisza była jak bariera, której nie mogliśmy pokonać.
– Dlaczego tu przyszłaś? – zapytał w końcu, jego głos był pełen złości, ale też czegoś więcej… bólu.
– Muszę wiedzieć, Paweł… co tak naprawdę się stało? – powiedziałam cicho. – Ja… ja nie pamiętam.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym wybuchnął:
– Jak to nie pamiętasz?! Ty prowadziłaś, Karolina! Ona nie żyje przez ciebie!
Tego nie wiedziałam
Łzy zaczęły napływać mi do oczu, ale coś w jego słowach nie pasowało. Coś jeszcze się wydarzyło tamtej nocy. Wiedziałam to.
– Dlaczego jej nie odebrałeś? – spytałam nagle, patrząc mu prosto w oczy. Paweł zamarł, jakby nagle ktoś odciął mu powietrze.
– Co? – wyszeptał, a jego twarz zrobiła się blada.
– Obiecałeś, że po nią przyjedziesz, ale cię tam nie było – ciągnęłam. – Dlaczego?
Zapanowała cisza. Paweł spuścił wzrok i zaczął mówić cicho:
– Pokłóciliśmy się przed imprezą, Patrycja chciała, żebym ją odebrał, ale ja nie chciałem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Zrozumiałam wtedy, że wina nie była tylko moja. Była nasza.
Paweł też miał wyrzuty sumienia
Siedzieliśmy na tej ławce przez dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa. Prawda zawisła w powietrzu, ciężka i nie do zniesienia. Paweł siedział z głową spuszczoną w dół, a jego dłonie drżały. To był moment, w którym coś pękło – nie tylko we mnie, ale i w nim.
– Nie wiedziałem, co robić – wyszeptał w końcu. – Byłem zły, zbyt dumny. Myślałem, że dam jej nauczkę, że będzie mnie błagać, żebym po nią przyjechał. Nie sądziłem, że... – urwał, a jego głos załamał się na ostatnich słowach.
Patrzyłam na niego z mieszanką gniewu i współczucia. Chciałam go oskarżyć, krzyknąć, że to także jego wina. Ale nie zrobiłam tego. W końcu, czy mogłam mu to wyrzucić? Ja również zawiodłam. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie ma jednego winnego. To był ciąg błędów, niewypowiedzianych słów, niespełnionych obietnic, które doprowadziły do tej tragedii.
Wstałam powoli, czując, jak każda część mojego ciała protestuje przed tym, co muszę powiedzieć.
– To nie zmienia faktu, że ona nie wróci – powiedziałam, próbując zapanować nad głosem. – Nic jej nie przywróci, Paweł. Ale musimy się z tym jakoś pogodzić.
Paweł spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam mieszaninę żalu i ulgi. Tak jak ja, nosił w sobie winę, ale wiedział, że czas jej rozliczenia się zbliżał.
– Karola... – zaczął, ale przerwałam mu:
– Nie mogę wrócić do życia, jakby nic się nie stało. Wszyscy mnie obwiniają i może słusznie. Ale wiem, że nie możemy trwać w tym bólu. Ona by tego nie chciała.
Odszedł bez słowa, a ja stałam tam jeszcze przez chwilę, patrząc na pustą ławkę. Nie czułam się lepiej. Nie czułam się rozgrzeszona. Ale wiedziałam jedno – to nie była tylko moja wina. Zrozumiałam, że nie mogę wiecznie się karać.
Karolina, 29 lat