„Siostry traktowały dom Jadwigi jak hotel. Gdy poważnie zachorowała, solidarnie się na nią wypięły. Niech sobie radzi”
„Uświadomiłam sobie, że krewni nie dbają o moje uczucia, tylko o własną wygodę. Moje mieszkanie było dobrą i – co najważniejsze – darmową bazą noclegową. Poczułam się tym zmęczona, ale kiedy to powiedziałam siostrom, zostałam objechana z góry na dół i nazwana niegościnnym skąpiradłem”.
- Anna, 50 lat
Mieszkanie Jadwigi było piękne i przestronne, położone w centrum miasta, a ona zajmowała je sama po śmierci męża. To wystarczyło jej siostrom, by zaczęły je traktować jak hotel – przyjeżdżały, kiedy chciały, bez zapowiedzi, wymagały gotowania obiadów i oprowadzania po mieście. Jadwiga w końcu się zbuntowała i powiedziała, że ma tego dosyć. Usłyszała wtedy, że jest podła i samolubna.
To był piękny dom
Jadwiga mieszkała w starej kamienicy, ślicznej jak przedwojenna bombonierka. Przystanęłam, podziwiając ozdobną fasadę i rzeźbione gzymsy. Co za metamorfoza! Po renowacji budynek przestał straszyć ciemną bramą i zrujnowaną klatką schodową, wyglądał fantastycznie. Drzwi były arcydziełem, które wyszło spod rąk zdolnego stolarza. Tak się zapatrzyłam, że dopiero po chwili dostrzegłam, że są uchylone.
– Jest co podziwiać, prawda? Teraz już takich nie robią – zagaił stojący w nich starszy pan. – Sąsiadem jestem, Stanisław, do usług – przedstawił się. – Pani Jadwiga zdrzemnęła się, to siedzę i czekam, aż się obudzi. Zakupy jej przyniosłem.
– To miło z pana strony – powiedziałam uprzejmie.
Zastanowiłam się przelotnie, czy kruchy staruszek ma dość krzepy, by zaopatrywać siebie i o wiele młodszą, ale chorą sąsiadkę.
– Ciężko dźwigać, ale co robić. Mus to mus – Jańczak wzruszył ramionami, odpowiadając na niezadane pytanie. Stał jak przymurowany w przejściu, nie zamierzając się posunąć.
– Wpuści mnie pan? – zasugerowałam.
– Gdzie moje maniery, oczywiście, zapraszam do środka. Pani Jadwiga się ucieszy, ostatnio bardzo źle się czuła, dlatego dała mi zapasowe klucze, na wszelki wypadek – wykonał ryzykowny balans na wywoskowanym parkiecie, robiąc mi przejście. – Sama jest na świecie, rodzina się na nią wypięła, jak tylko zorientowali się, że sprawa jest poważna. Rak nie wyrok, ale oni chyba postawili na niej krzyżyk, przestali ją odwiedzać, nikt nie przyjeżdża. A przedtem, co tu się działo! Lata całe patrzyłem, jak zajeżdżają o każdej porze dnia i nocy, jak do hotelu. Na dzień, dwa, na dłużej, na ile kto chciał. Pani Jadwiga gościnnie rodzinę podejmowała, to lecieli jak do miodu.
Stanisław był prawdziwą kopalnią wiedzy o prywatnym życiu pacjentki. Dowiedziałabym się więcej, gdyby nie Jadwiga, którą obudziły nasze głosy.
Było mi jej żal
– Zapraszam – usłyszałam.
Miała czterdzieści osiem lat, ale wyglądała na trochę więcej. W trakcie leczenia bardzo schudła, a jej twarz była wymęczona chorobą.
– Przyszłam zrobić zastrzyk, ale widzę, że przydałby się pani ktoś do pomocy – zauważyłam.
– Mam pana Stanisława – uśmiechnęła się. – Nie omieszkał poinformować, że jestem sama, prawda? Bardzo się tym gryzie, kochany jest, nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
– A rodzina?
– Mam trzy siostry, wszystkie się na mnie obraziły, są bardzo solidarne.
– Szkoda, że nie wobec pani – powiedziałam sucho.
– Według nich zachowałam się karygodnie, odmawiając dachu nad głową biednej dziewczynie.
– O? – zainteresowałam się.
– Biedna dziewczyna jest moją siostrzenicą i krewni ustalili, że zamieszka ze mną. Tak miało być taniej i wygodniej, oczywiście dla niej i dla nich. Mnie nikt o zdanie nie pytał, jak zwykle. Kiedy wyjeżdżałam ze wsi do Warszawy, pukali się w czoło. Nic tu na mnie nie czekało, a w wiosce miałam szansę na dobre zamążpójście. To się wtedy nazywało „ułożenie sobie życia”.
– Nadal tak się mówi – uśmiechnęłam się.
– Wszystkie cztery byłyśmy ładne, miałyśmy powodzenie. Siostry powychodziły za zamożnych gospodarzy, dobrze im się wiodło, a ja ciągle szukałam swojej szansy w stolicy. Kończyłam studia, pracowałam, nie miałam głowy do zabaw i flirtów. Gdybym nie poznała Aleksandra na wyjeździe służbowym, do dziś byłabym sama.
– Życie w pojedynkę to nie takie złe rozwiązanie – wtrąciłam. – Wiem coś o tym.
– Pewnie, ale ja nie o tym. Marzeniem mojego męża był powrót do korzeni, kultywowanie rodzinnych tradycji. Jego rodzina mieszkała kiedyś w takiej kamienicy, chciał do niej wrócić. Wspierałam go ze wszystkich sił, bo bardzo go kochałam. To mieszkanie kosztowało nas dużo nerwów i pieniędzy, ale było warto. Wzięliśmy na nie ogromny kredyt, który udało nam się spłacić wyłącznie dlatego, że oboje doskonale zarabialiśmy. Remontowaliśmy mieszkanie powoli, z pietyzmem, jak dzieło sztuki – ciągnęła, rozglądając się po obszernym pokoju.
Po śmierci męża czuła się samotna
Rzeczywiście było co podziwiać. Salon miał doskonałe proporcje, przedwojenni architekci wiedzieli, jak projektować wnętrza.
– Piękny pokój – powiedziała Jadwiga. – To mieszkanie było naszym dzieckiem, włożyliśmy w nie wszystkie siły. Bardzo je lubię, ale czasem żałuję, że nie dane nam było zostać rodzicami. Aleksander wcześnie odszedł z tego świata i zostałam sama. Nie całkiem, bo okazało się, że rodzina o mnie pamięta. Dopóki żył mąż, krewni trzymali się z daleka, widywaliśmy się w święta, czasem z innej okazji, wizyty bywały zapowiadane. Potem wszystko się zmieniło. Siostry uznały, że skoro jestem sama, nie ma co robić ceregieli, zaczęły przyjeżdżać niespodziewanie, kiedy im pasowało. Robiły w Warszawie zakupy, chodziły do lekarza albo po prostu spędzały miło czas, same lub z mężami i dziećmi. Z początku byłam nawet zadowolona, że siostrzane więzy się odnowiły i znów jesteśmy zgranym kwartetem.
Po śmierci Aleksandra czułam się samotna – westchnęła. – Wmawiałam sobie, że siostry bywają u mnie, by mnie wspierać, więc akceptowałam każdą niedogodność. Wstawałam w nocy, żeby otworzyć niespodziewanym gościom, szykowałam posiłki odwoziłam na dworzec, oprowadzałam po Warszawie. Angażowałam się, nikt nie może mi zarzucić obojętności – powiedziała. – Z czasem jednak nieregularne wizyty zaczęły mi przeszkadzać.
Uświadomiłam sobie, że krewni nie dbają o moje uczucia, tylko o własną wygodę. Moje mieszkanie było dobrą i – co najważniejsze – darmową bazą noclegową. Poczułam się tym zmęczona, ale kiedy to powiedziałam siostrom, zostałam objechana z góry na dół i nazwana niegościnnym skąpiradłem. Wypomniano mi wszystkie wizyty na wsi (które wcześniej zapowiedziałam) i wyliczono, ile która kosztowała. Byłam w szoku. Poddałam się, żeby nie zaogniać stosunków. Czasem trzeba coś poświęcić, żeby podtrzymać rodzinne więzi.
Siostry ją rozczarowały
Jadwiga uśmiechnęła się blado i zaproponowała herbatę. Przeszłam za nią do kuchni.
– Zostałam ustawiona i chodziłam jak w zegarku, bo nie chciałam stracić sióstr – opowiadała, zapalając gaz pod prześlicznym czajnikiem. – Niedługo potem dowiedziałam się, że jestem chora na raka. Oczywiście natychmiast powiedziałam dziewczynom, ale nie zareagowały tak, jak myślałam. Pocieszyły mnie zdawkowo i przestały się mną interesować. Niespodziewane odwiedziny ustały, a kiedy spytałam dlaczego, dowiedziałam się, że nie chcą mi przeszkadzać, bo mam teraz na głowie ważniejsze sprawy. Miło z ich strony, ale ja liczyłam na pomoc. Te ważniejsze sprawy to był cykl wyczerpujących chemioterapii, o których siostry wiedziały. Żadna nie zaproponowała, że przyjedzie i zaopiekuje się mną w chorobie, a ja nie chciałam o to prosić.
Jadwiga pochyliła się nad czajnikiem i długo nie pokazywała mi twarzy. Kiedy się odwróciła, była już spokojna i kontynuowała:
– Nie byłam sama, miałam pana Stanisława. Nie musiałam nic mówić, wiedział, przez co przechodzę, i co dzień do mnie zaglądał. Gdyby nie jego pomoc, byłoby ze mną krucho. Nadal robi mi zakupy, chociaż jestem teraz odrobinę silniejsza. Ale rodzina o mnie nie zapomniała, niedawno zadzwoniła do mnie siostra – w oczach Jadwigi błysnęły figlarne ogniki. – Zaproponowała – nie, co ja mówię – oznajmiła, że jej córka ze mną zamieszka. Myślałam, że się przesłyszałam, nie spodziewałam się, że siostrzenica zechce się dla mnie poświęcić, ale zaraz sprawa się wyjaśniła. Zuza miała zamiar przenieść się do Warszawy na stałe i rodzina uznała, że powinnam podzielić się z nią mieszkaniem. Spytałam, czy Zuza dorzuci się do czynszu i zakupów, postawiłam też twarde warunki dotyczące zachowania pod moim dachem i wtedy siostra się obraziła. Pozostałe siostry również czują do mnie urazę, bo jak mówiłam, są wobec siebie bardzo solidarne.
– Dobrze pani zrobiła, nie wolno dawać się wykorzystywać – powiedziałam z serca.
Jadwiga pokręciła głową.
– Też tak uważałam, dopóki nie uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebuję pomocy. Pan Stanisław jest kochany, ale ma swoje lata, nie mogę obciążać go swoimi sprawami. Chyba zgodzę się, by Zuza u mnie zamieszkała, bez żadnych dodatkowych warunków. Ucieszy się i może zechce mi pomóc?
Popatrzyła na mnie smutno, a ja nie mogłam jej pocieszyć. Wątpiłam, czy siostrzenica zrobi cokolwiek dla Jadwigi. Różnie bywa, czasem jest tak, że z rodziną dobrze wychodzi się wyłącznie na zdjęciu.