Reklama

Z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie. Małżeństwo jakich wiele – dom na kredyt, pies, praca zdalna i wspólne obiady w niedzielę. Ale od jakiegoś czasu coś we mnie zaczęło się gotować. Może to kwestia zmęczenia, może po prostu przestałam się mieścić w ramkach, które zbudowaliśmy razem z Rafałem. On miał swoje pasje – rowery, giełdę, podcasty o geopolityce. A ja? Ja miałam swoje seriale. Takie zwyczajne, o życiu, o miłości, o ludziach, którzy może są naiwni, ale przynajmniej czują. Tyle że Rafał ich nienawidził. Wywracał oczami, komentował pogardliwie, gdy tylko usłyszał charakterystyczną czołówkę.

Reklama

– Serio, Justyna? Znowu to badziewie?

Nie wiedział, że czekam, aż wyjdzie. Że czasem pauzuję serial, gdy słyszę, że już wraca. Że włączam dokumenty przy nim, żeby nie było obciachu. Tyle że obciach czułam właśnie wtedy – gdy udawałam kogoś, kim nie jestem. Dlatego gdy mówił, że zostaje dłużej w pracy, uśmiechałam się pod nosem. Miałam wtedy wieczór dla siebie. Bez tłumaczeń. Bez jego min. Bez osądów.

Mąż mnie krytykował

– O, jak miło. Wróciłeś wcześniej – powiedziałam, zerkając znad laptopa, ale szybko przycisnęłam ekran, żeby ukryć, co naprawdę robiłam.

– Puścili mnie wcześniej. I tak już nic nie zrobiłbym konkretnego w biurze – Rafał rzucił torbę obok szafki na buty i wszedł do salonu. – Co oglądałaś?

Zamarłam.

– Nic takiego, jakiś dokument – rzuciłam, jakby mnie wcale nie obchodziło, że chwilę wcześniej ryczałam przy piątym odcinku nowego dramatu.

Rafał nie dał się zbyć. Nacisnął przycisk na pilocie. Ekran zamrugał i zamarł na zatrzymanej scenie – para kłóciła się w szpitalnym korytarzu. Znałam ten dialog na pamięć.

– No błagam cię – prychnął. – Znowu te histerie i płacze? Ile razy można oglądać, jak jedna babka zdradza, a druga mdleje na pogrzebie?

Milczałam. Nie chciałam się tłumaczyć. Nie chciałam znowu słyszeć, że „to idiotyczne”, „dla starych ciotek” albo że „normalni ludzie tego nie oglądają”.

– Serio, Justyna. Czasem się zastanawiam, czy ty nie masz jakiegoś kompleksu. Że musisz się podniecać cudzym życiem, bo własne ci nie wystarcza.

To zabolało.

– A ty? – zapytałam ostrożnie. – Ty jak wracasz z pracy i przez godzinę gapisz się w analizy spółek i wykresy, to co? To jest pełnia życia?

Rafał zamilkł, ale uśmiechnął się kpiąco. Ten uśmiech znałam aż za dobrze. Jakby rozmawiał z dzieckiem, które właśnie powiedziało coś głupiego, ale śmiesznego. Wtedy po raz pierwszy miałam ochotę krzyknąć, że nie jestem już jego stażystką. Że nie potrzebuję zgody na to, co mnie cieszy. Ale tylko poszłam do kuchni.

Siostra była w szoku

– Ty jakoś ostatnio dziwnie wyglądasz – Marta wbiła we mnie wzrok znad kawy. – Nie w sensie „brzydko”, tylko… jakbyś była gdzieś daleko.

Westchnęłam i pokręciłam łyżeczką w filiżance, jakby ta czynność miała opóźnić odpowiedź.

Chyba po prostu jestem zmęczona – rzuciłam, ale Marta mnie znała. Miała tę intuicję, która wyłapuje każde „jest okej”, które znaczy dokładnie odwrotnie.

– Powiedz mi wprost – naciskała. – Co się dzieje?

– Nic wielkiego. Po prostu... czasem się cieszę, że Rafał zostaje dłużej w pracy – wyrzuciłam z siebie i zaraz się skrzywiłam. – Bo mogę wtedy robić, co chcę.

– Czyli? – podniosła brew Marta. – Biegać nago po mieszkaniu czy oglądać głupoty na Netfliksie?

– Dokładnie to drugie – uśmiechnęłam się blado. – Rafał nie znosi moich seriali. Jak tylko usłyszy, że leci melodramat, to mam minę pod tytułem „co ja sobie za żonę wziąłem”.

– Serio? On ci ZABRANIA oglądać seriale?

– Nie zabrania… – zaczęłam się tłumaczyć. – Po prostu komentuje. Jakby każda scena była pretekstem do wykładu o tym, co jest wartościowe, a co nie.

– No świetnie – przewróciła oczami Marta. – A skarpetki to też ci wybiera? Czy jeszcze pozwala chodzić po domu bez jego zgody?

Parsknęłam śmiechem, ale od razu poczułam ukłucie. Bo to był śmiech obronny. Bo trochę miała rację.

– Justyś – powiedziała cicho. – Ty się go boisz. Może nie fizycznie. Ale boisz się, że wszystko, co zrobisz, zostanie skrytykowane. I to jest najgorszy rodzaj kontroli.

– On po prostu ma inne standardy… – broniłam go jeszcze, choć słowa wypadały z ust jak zacięta taśma.

– I ty do tych jego standardów się wpychasz jak w za ciasne jeansy. A później nie możesz oddychać.

Zamilkłam. Bo wiedziałam, że ma rację.

Podsłuchałam rozmowę męża

To był przypadek. Wyszłam z łazienki w samym ręczniku, szłam po skarpetki do suszarki, kiedy usłyszałam, że Rafał rozmawia przez telefon w kuchni. Głos miał cichy, jakby nie chciał, żebym usłyszała. Ale kuchnia była zaraz obok. A ja stanęłam jak wryta, zanim zdążyłam się zorientować, co robię.

– Mówię ci, stary, to jest dramat. Jak wracam do domu, to Netflix się leje strumieniami, a ona siedzi na kanapie z oczami jak pięciozłotówki – zaśmiał się cicho. – Typowa baba. Żyje cudzymi problemami, bo własnych nie ma.

Zacisnęłam palce na materiale ręcznika. Serce zaczęło mi łomotać w uszach.

– Jak się czasem tego nasłucham, to mam ochotę wziąć kolejne nadgodziny. Serio. Przynajmniej w biurze mam spokój. Cisza, kawa, normalni ludzie…

Kolejne nadgodziny. Żartowałam sobie kiedyś, że je lubię. Ale teraz… teraz wiedziałam, że to nie był przypadek. Że on wolał tamto życie, gdzie mnie nie było.

– Tak, wiem. Wiem, że to dobra dziewczyna – kontynuował. – Ale no błagam… ile można słuchać, jak ktoś płacze na ekranie? Zero pasji, zero ambicji. Jakby się zabetonowała ileś lat temu i tak jej zostało.

Nie wiem, kiedy wycofałam się do sypialni. Nie wiem, czy on mnie zauważył. Ręcznik mi się rozwiązał i spadł na ziemię, ale ja nawet tego nie podniosłam. P

Było mi przykro

– Rafał, musimy pogadać – powiedziałam, wchodząc do kuchni. Głos mi się nie trząsł. Nawet się zdziwiłam, że był aż tak spokojny.

Stał przy blacie, kroił cytrynę do herbaty. Zamarł.

– Teraz?

– Tak. Teraz.

Odwrócił się powoli, zmarszczył brwi.

– O co chodzi?

– Słyszałam twoją rozmowę. Tę z kuchni. Z kolegą. O mnie. O tym, jak jestem „typową babą bez życia”.

Na moment zapadła cisza. Potem zobaczyłam, jak Rafał przekręca oczami.

– Justa… Nie przesadzaj. To były głupie żarty. Gadałem jak facet z facetem. Po pracy. Luz.

– Luz? – powtórzyłam. – Ty specjalnie bierzesz nadgodziny, żeby ode mnie uciec. Żeby nie słuchać moich „jęków”. Tak to nazwałeś, prawda?

– No błagam… – próbował się śmiać, ale nic mu nie wychodziło. – Miałem stresujący dzień, potrzebowałem się wygadać. Nie bierz tego tak do siebie.

– Ale to JEST o mnie, Rafał. O mnie i o tym, że mnie nie szanujesz. Od lat próbuję cię nie drażnić. Ukrywam, co oglądam, nie mówię o swoich planach, o marzeniach. Udaję, że mnie nie ranią twoje słowa. I co mam z tego? Jesteś dla mnie pogardliwy, śmiejesz się za moimi plecami, a potem robisz z siebie ofiarę.

Nie odpowiadał. Patrzył na mnie. Ale nie ze wściekłością. Z jakimś zaskoczeniem. Jakby pierwszy raz usłyszał, co czuję.

– Justyna… ja…

– Nie chodzi o seriale. Chodzi o to, że nie pozwalasz mi być sobą.

To było jak postawienie kropki. Nie odpowiedział. Odłożył nóż. I wyszedł z kuchni. Bez słowa. A ja zostałam ze świadomością, że jeśli nie postawię granicy, to już zawsze będę tylko postacią poboczną w jego życiu.

Coś we mnie pękło

Siedziałam na kanapie w starym dresie, z kubkiem zimnej herbaty. Serial leciał w tle, ale tym razem bez słuchawek, bez przyciszania, bez zerknięć w kierunku drzwi. Nie było we mnie euforii. Było dziwne poczucie ulgi pomieszane z czymś, co przypominało żałobę. Rafał zamknął się w gabinecie. Wyszedł tylko raz – po wodę. Spojrzał na mnie przelotnie, jak na sąsiadkę, której nie zna się z imienia. Nie rozmawialiśmy. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Marty:

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego przez tyle czasu godziłam się na to, by być przeźroczysta. Dlaczego walczyłam o akceptację kogoś, kto od dawna nie był ciekaw, kim naprawdę jestem.

Może nie byłam idealna. Może faktycznie oglądam zbyt dużo seriali, a zamiast planować karierę, uczę się nowych pędzli w Photoshopie i rysuję okładki do książek, których nikt nie przeczyta. Ale to jestem ja. I pierwszy raz od dawna, poczułam, że nie chcę się już tłumaczyć.

Spojrzałam na stolik. Leżała tam kartka, na której zapisywałam kiedyś rzeczy, które sprawiają mi radość. Wśród nich były: świeże kwiaty na biurku, karmelowa herbata, długie spacery z podcastami, rysowanie do nocy, czekolada z orzechami i, oczywiście, moje „babskie seriale”. Może to nie brzmi jak wielka sprawa. Ale to była moja lista.

Następnego dnia nie było już tej ciszy. Było coś gorszego – grzeczność. Rafał przyniósł mi kawę, zapytał, czy chcę coś ze sklepu, i przez chwilę udawał, że wszystko jest jak dawniej. Ale ja już wiedziałam, że nie chcę, żeby było jak dawniej.

Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie. Bez seriali, bez telefonu, bez maskowania się codziennością.

– Chcesz odejść? – zapytał bez emocji.

Pokręciłam głową.

– Chcę się nie ukrywać. Chcę być sobą. I nie chcę, żeby to było powodem do wstydu. A jeśli to dla ciebie problem… to może faktycznie powinniśmy pomyśleć o czymś dalej.

Justyna, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama