„Skłamałem, że pracuję w sylwestra, by spędzić noc z kochanką. 1 stycznia obudziłem się sam z noworocznym postanowieniem”
„W Monice było coś świeżego. To spojrzenie, które mówiło: jesteś ważny. I ta uwaga, z jaką słuchała, gdy opowiadałem o głupotach. Wciągnęło mnie to. A potem po prostu nie umiałem przestać. Wciągałem się głębiej i głębiej, aż któregoś dnia zrozumiałem, że jestem dokładnie pomiędzy – między jedną wersją siebie a drugą. I żadna nie była prawdziwa”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło. Może wtedy, gdy pierwszy raz przestaliśmy ze sobą rozmawiać przy kolacji i każde z nas udawało, że ekran telefonu jest ciekawszy niż drugi człowiek po drugiej stronie stołu. Może wcześniej – kiedy ona przestała się śmiać z moich żartów, a ja przestałem pytać, jak minął jej dzień. Zamiast kłótni pojawiło się uprzejme „czy możesz mi podać sól?”.
Nie, nie zamierzam się usprawiedliwiać. Nie będę tłumaczył się jak nastolatek przyłapany na ściąganiu. Romansu z Moniką nie zaplanowałem. Po prostu któregoś dnia uśmiechnęła się do mnie trochę za długo. A ja byłem wtedy zbyt głodny tego, żeby ktoś na mnie patrzył z uwagą. Z zachwytem. Jakbym znowu był kimś, a nie tylko funkcją – mężem, ojcem, człowiekiem od śmieci i rachunków.
W domu – sztuczna świąteczna atmosfera. Dzieci czekały na fajerwerki, żona od rana ogarniała mieszkanie, z kuchni pachniało pieczenią, ale ja już nie czułem, że to mój dom. Z kolei Monika... Cóż. Powiedziała, że chce spędzić ze mną sylwestra. Całego. Do rana. I że jeśli nie przyjadę, to nie będzie miało już sensu.
Pojechałem. Nie dla niej. Nawet nie dla siebie. Po prostu... chciałem uciec. Miałem nadzieję, że ten jeden wieczór coś mi rozjaśni. Że może w nowym roku będę w końcu wiedział, kim chcę być. Bo w tej chwili wiem tylko jedno: jestem nikim. Rozdarty, pusty, bez siły.
Zostawiłem dzieci z kłamstwem na ustach: że idę na służbę, bo dyżur. Żonie powiedziałem, że może wrócę późno. Monice – że zostanę do rana. A sobie? Sobie nie powiedziałem nic. Tylko wsiadłem w samochód i pojechałem do jej kawalerki.
„Albo jesteś, albo cię nie ma”
W mieszkaniu Moniki było ciepło i pachniało mocno waniliową świecą, którą zapaliła przed moim przyjazdem. W tle grało radio – jakiś świąteczny program, który bardziej przypominał hałaśliwe tło niż prawdziwą atmosferę sylwestra. Monika wyjęła z zamrażarki pierogi i wrzuciła je do garnka. Siedziałem przy stole i patrzyłem, jak obraca się do mnie bokiem, poprawia włosy, jakby chciała, żebym na nią patrzył. Wiedziała, że to robię. Wiedziała, że za każdym razem nie mogę się powstrzymać.
– Zostajesz naprawdę do rana? – zapytała, nie odwracając się.
Kiwnąłem głową. Wstałem, podszedłem do niej i pocałowałem w szyję. Widziałem, że zamknęła oczy, jakby to miało ją ukoić. Ale nie powiedziała nic więcej. Wróciłem na krzesło i sięgnąłem po telefon. Ekran był ciemny. Żadnych powiadomień. Odłożyłem go ekranem do dołu, jakbym tym gestem mógł odciąć się od tamtego życia.
– Myślisz, że jak raz do roku cię mam na wyłączność, to wszystko się wyrównuje? – rzuciła spokojnie, jakby mówiła o pogodzie. Nie patrzyła na mnie.
– Chcę z tobą być. Przecież tu jestem.
– Ale nie cały. Nigdy cały.
Zrobiło się cicho. Nawet radio, które jeszcze chwilę temu grało w tle, wydało się bardziej obce niż zwykle. Patrzyłem na jej plecy, na sposób, w jaki trzyma łyżkę, jakby cała była spięta. Może była. Ja też byłem. Wszystko w tej sytuacji było napięte. Każdy ruch, każde słowo.
– Wiem, że to nie fair – powiedziałem w końcu. – Ale ja naprawdę próbuję.
Odwróciła się. Miała smutne oczy, ale nie płakała.
– Nie próbuj. Albo jesteś, albo cię nie ma.
Wziąłem głęboki oddech i znowu spojrzałem na telefon. Nadal milczał. Zacząłem czuć, że sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Nie miałem już siły na kolejne tłumaczenia, a jednocześnie czułem, że nie mogę zamilknąć. Nie dzisiaj. Nie w ten wieczór.
– Myślałem, że dziś... jakoś nam się to ułoży – rzuciłem cicho.
– Ty zawsze coś myślisz. Ale nigdy nie robisz.
Znowu odwróciła się do kuchenki. Stałem za nią przez chwilę i czułem, jak narasta we mnie niepokój. Miałem być z nią. Miałem nie myśleć o tamtym domu, o dzieciach, o zapachu choinki i śmiechu żony, którego nie słyszałem od miesięcy. A jednak każde milczenie przypominało mi o tym, gdzie powinienem być. I dlaczego nie umiem tam wrócić.
Musiałem zadzwonić
Dochodziła prawie północ, gdy powiedziałem, że muszę zadzwonić do dzieci. Monika nie odpowiedziała nic, tylko skinęła głową. Nawet nie odwróciła się w moją stronę. Wyszedłem do przedpokoju, jakby ta cienka ściana mogła stworzyć bezpieczny dystans między tym, co było tu, a tamtym światem, od którego tak bardzo chciałem uciec, a jednocześnie nie potrafiłem się odciąć.
Zadzwoniłem. Odebrała żona. Jej głos był zmęczony, jakby ten dzień był dla niej kolejnym obowiązkiem, który musiała odhaczyć. Ale gdy podała telefon dzieciom, zrobiło mi się ciepło. Młodszy spytał, kiedy wrócę, starsza mówiła coś o fajerwerkach i piernikach. Śmiali się, a ja uśmiechałem się do słuchawki, choć w gardle miałem coś ciężkiego. Przez chwilę czułem się znowu częścią tego świata, tej codzienności, którą sam porzuciłem. Zakończyłem rozmowę z poczuciem winy, które jeszcze długo nie chciało mnie opuścić.
Wróciłem do salonu. Radio milczało. Światło było zgaszone. Monika siedziała w fotelu pod kocem, z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyła na mnie bez słowa, jakby ten telefon coś we mnie zmienił. Może rzeczywiście zmienił.
– Wiesz, co boli? – zapytała cicho.
– Nie dramatyzuj... – rzuciłem odruchowo, choć od razu pożałowałem tych słów.
– Boli to, że nawet ze mną nie potrafisz być naprawdę. Tylko się przeciskasz między jednym życiem a drugim.
Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Usiadłem na skraju łóżka i przez chwilę gapiłem się w ciemność za oknem, jakby odpowiedź mogła tam na mnie czekać. Nie czekała. W głowie miałem pustkę. Nie wiedziałem już, kim jestem. W domu byłem ojcem, który potrafił odczytać dzieciom bajkę, ale nie umiał spojrzeć żonie w oczy.
Tutaj byłem kochankiem, który miał dawać bliskość, ale zamiast niej przynosił tylko niepewność. Żadna z tych ról już mnie nie określała. Stałem się człowiekiem, który żyje w zawieszeniu. Bez decyzji. Bez planu. Bez odwagi. Cisza ciążyła nam obojgu. Monika nie patrzyła już na mnie. Ja nie patrzyłem na nią. Siedzieliśmy w jednym pokoju, w dwóch różnych światach. Wtedy pierwszy raz naprawdę poczułem, że nie mam już dokąd iść.
Może to w ogóle nie była miłość
Monika wstała z fotela i podeszła do okna. Z boku widziałem jej profil, odbity w szybie – nieruchomy, zamyślony. Jakby nie czekała już na nic. Przez chwilę myślałem, że coś powie, ale tylko westchnęła i poszła na balkon. Zostawiła drzwi lekko uchylone. Chłodne powietrze wślizgnęło się do środka i przeszył mnie dreszcz, choć nie ruszyłem się z miejsca. Nie miałem siły.
Zgasiłem lampkę. Radio znowu zaczęło coś grać – starą piosenkę, której nie znałem, a może znałem, tylko nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ją ostatnio słyszałem. Położyłem się na kanapie. Obok był jeszcze jej zapach. Pachniała czymś słodkim, znajomym. Przymknąłem oczy.
– Co dalej? – usłyszałem jej głos. Wróciła z balkonu. Mówiła cicho, ale wyraźnie.
Nie otworzyłem oczu. Wstrzymałem oddech, jakby odpowiedź mogła wszystko zmienić.
– Czy kiedyś mnie wybierzesz?
Nie wiedziałem, jak kłamać. I nie miałem już siły mówić prawdy.
– Nie wiem – powiedziałem w końcu.
Usiadła obok. Przez chwilę myślałem, że się rozpłacze, ale tylko przez moment było słychać jej oddech, cięższy niż zwykle. Wstała, założyła płaszcz i wyszła znowu na balkon. Tym razem zamknęła za sobą drzwi. Wciągnąłem koc po szyję i pozwoliłem sobie zasnąć, chociaż nie spałem tak naprawdę.
– Może miłością nie da się ludzi uratować – powiedziała w pewnym momencie. Stała z powrotem w pokoju, bez płaszcza, bez nadziei.
– Może… może to w ogóle nie była miłość – odpowiedziałem półsennie.
Nie zareagowała. Nawet nie wiem, czy usłyszała. A może po prostu nie chciała już słuchać.
Zostałem sam
Obudziłem się nad ranem. W kawalerce było chłodno, powietrze miało w sobie ten specyficzny zapach styczniowego poranka – cichy, pusty, bez nadziei. Przez chwilę myślałem, że Monika jeszcze śpi, ale łóżko było puste. Koc złożony. Zostawiła tylko kartkę na stole. „Chciałam w tym roku zacząć od nowa. Ale nie dam rady, jeśli ty nie skończysz tamtego życia”.
Czytałem te słowa kilka razy, jakby miały mi się same przetłumaczyć na coś prostszego, coś, co łatwiej przyjąć. Ale nie. Wszystko było w nich jasne. Wyszedłem na ulicę. Chodziłem bez celu. Patrzyłem na nielicznych ludzi, na życie, które toczyło się, jakby nic się nie wydarzyło. Czułem się przezroczysty.
Wyciągnąłem telefon. Zadzwoniłem najpierw do żony – cisza. Potem do Moniki – też nic. Usiadłem na ławce i wpatrywałem się w niebo. Chciałem być z kimś. Ale chyba najbardziej chciałem uciec od siebie.
Chciałbym cofnąć czas
Wróciłem do domu tego samego ranka. Otworzyłem drzwi cicho, jakbym był intruzem. W mieszkaniu panował ten sam porządek, który znałem na pamięć, ale tym razem wszystko wydawało się obce. Zdjąłem buty, kurtkę, przeszedłem do sypialni. Położyłem się obok żony. Odwrócona plecami oddychała równo. Nie wiedziałem, czy spała naprawdę, czy tylko udawała. Ja nie potrafiłem ani jednego, ani drugiego.
Patrzyłem w sufit. Myślałem o dzieciach, o tym, że za kilka godzin wstaną i zapytają, czy zjemy razem śniadanie. Myślałem o Monice i o jej kartce, o tym, że zamknęła za sobą drzwi nie robiąc hałasu, dokładnie tak, jak ja teraz.
Chciałem cofnąć czas. Ale nie wiedziałem do którego momentu. Do chwili, gdy poznałem Monikę? A może jeszcze wcześniej, do dnia, w którym pierwszy raz zamiast rozmawiać, wybrałem milczenie. Do momentu, gdy przestałem być obecny, choć wciąż byłem fizycznie obok. Leżałem nieruchomo, zmęczony, z poczuciem, że ten sylwester minął dokładnie tak, jak całe moje życie w ostatnich latach. Cicho. Beze mnie naprawdę.
Marcin, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zawsze czułem, że mogę przepisać rodzinny biznes synowi. Ufałem mu, a on pierwszego dnia wszystko sprzedał”
- „Mąż powiedział, że nie chce świątecznej szopki, ani żadnych prezentów. A potem zrobił mi awanturę, że nic nie dostał”
- „Przez mój romans z szefem wszyscy w pracy wytykali mnie palcami. Nie sądziłam, że za amory przyjdzie mi słono zapłacić”