„Skończyłam już czterdziestkę, a w moim łóżku nic się nie dzieje. Wciąż szukałam swojego wyśnionego, boskiego kochanka”
„Wstawałam przed świtem, pełna energii na spełnienie mojego najskrytszego pragnienia. Bez względu na zmęczenie, poświęcałam czas na dbanie o wygląd, poddając się rytuałom pielęgnacyjnym. Było we mnie tyle nadziei, że wreszcie spotkam miłość życia”.
- Listy do redakcji
Instalując nowe oświetlenie nad lustrem w łazience, uczyniłam z niej miejsce, gdzie każdy detal mojego wyglądu stał się widoczny. Widziałam każdy niepotrzebny włosek, każdy ślad na skórze. Dostrzegałam również zmarszczki, które, choć na razie ledwie widoczne, nie zniknęły nawet po spokojnym i długim śnie. Choć nadal mogłam cieszyć się atrakcyjnym wyglądem, to jednak czas nieubłaganie płynął...
Moje włosy były czarne i naturalnie kręcone, a oczy przybierały odcień burgundu, czasem wydawały się nawet zielone. Co do zainteresowań, można powiedzieć, że interesowało mnie wszystko – życie jako całość oraz ludzie. Wybraną profesją był zawód pielęgniarki. Postanowiłam przedstawić się w taki sposób na portalach randkowych i w biurze matrymonialnym, gdzie trafiłam w poszukiwaniu wielkiej miłości.
Wciąż wypatruję tego jedynego
Wkrótce przekroczę czterdziestkę, a wciąż jestem samotną, z nikim niezwiązaną kobietą. Moje życie intymne jest nudne i przykre. Od dłuższego czasu, muszę przyznać, że jestem zakochana. Niestety, to uczucie jest nieszczęśliwe, nieodwzajemnione i pozbawione nadziei na zmianę. Prawie każdego dnia samochód mojego ukochanego zatrzymuje się na światłach obok przystanku autobusowego, na którym pojawiam się o 6:27, przechodząc z jednego autobusu na drugi. Zawsze wyczekuję, aż on odjedzie, nawet kosztem spóźnienia do pracy. Z trudem tłumię bicie serca, patrząc w jego kierunku, sprawdzając, czy nie ma tam żadnej kobiety. Na szczęście zawsze jest sam. Ma okulary, włosy takie jak Johnny Depp w filmie „Czekolada”, jest opalony, szczupły i przystojny.
Gdy światła zmieniają się na zielone, następuje koniec moich marzeń. Dzięki moim koleżankom, które również mają znajome w różnych miejscach, trochę o nim wiem. Mając numer rejestracyjny samochodu, można dowiedzieć się różnych rzeczy. Znam jego imię i nazwisko, wiem, że jest nieco starszy ode mnie i że jest wolny. Jednak nawet gdybym znała numer jego buta i rozmiar kołnierzyka, nie pomogłoby mi to.
Koleżanki śmieją się i sugerują, żebym rzuciła się pod koła jego samochodu – to typowe dla nich, bo większość z nich jest szalona i ich rady są nierealne. Inne sugerują, żebym stale wyobrażała sobie scenę, w której mój ukochany trafia na izbę przyjęć w momencie, gdy mam dyżur. Miałby jakieś błahe dolegliwości, ale byłby zaniepokojony i przerażony, jak każdy normalny pacjent u lekarza. Wtedy właśnie ja wcielam się w rolę zbawczyni. Zanim lekarz postawiłby diagnozę, pacjent byłby już we mnie zakochany i nie mógłby sobie wyobrazić życia beze mnie.
Dziewczyny twierdzą, że taka wizualizacja przynosi świetne rezultaty, że to, co sobie wymarzysz, sprawdza się prawie w stu procentach... No właśnie. Bo niestety, to „prawie” robi wielką różnicę. Szpital, w którym pracuję, jest otoczony ogromnym parkiem, w którym rosną stare drzewa. Jest tam mnóstwo kawek, gawronów, srok i wróbli. Czasami krzyczą tak głośno, że nie można usłyszeć własnych myśli. Przy głównym budynku znajduje się apteka, która jest tak dobrze zaopatrzona, że ludzie z całego miasta przyjeżdżają tam na zakupy. Okazało się, że i mój książę robił tam jakieś zakupy. Najpierw zauważyłam jego samochód na parkingu, a potem zobaczyłam go, mijał mnie szybkim krokiem, zupełnie nie zwracając uwagi na pielęgniarkę w ciemnej pelerynie. Właśnie niosłam do apteki listę zamówionych przez siostrę oddziałową leków...
Moje marzenie się spełniło?
Był już o dwa, może trzy kroki ode mnie, gdy nagle stracił równowagę na dużej białej plamie na chodniku (ptaki brudzą wszystko jak szalone). Zamachał szaleńczo rękami i łup! Upadł tuż przede mną. Usłyszałam, jak przeklinał ciężkim słowem, potem zarejestrowałam chrupnięcie pękającej kości... Pomyślałam, że to chyba moja wizja zaczynała się spełniać, ponieważ biedak jęczał z bólu i potrzebował pomocy. Natychmiast zadzwoniłam do koleżanek na oddział ortopedyczny, żeby przysłały wózek. Szybko zareagowały i już taszczyłam swojego księcia do windy, ponownie telefonicznie prosząc, żeby został natychmiast przyjęty. Cały czas uspokajałam go.
– Niech się pan nie niepokoi, zaraz poczuje się pan lepiej, jest pan w dobrych rękach... – uspokajałam go łagodnie, ale on tylko pojękiwał, spoglądając na mnie z wyraźną niechęcią. Wydawało mi się, że to był szok. Mimo to z mojej twarzy nie znikał dobrotliwy uśmiech, gdy przeprowadzali mu badania, a potem zakładali gipsowy opatrunek.
Dwa razy dzwonili do mnie z oddziału, ale przecież nie mogłam zostawić mojego pacjenta, nawet gdy wokół panował ogromny ruch. Z takim podejściem weszłam później do kawiarni... Dokładnie wiedziałam, że muszę być na miejscu, gdy tylko jego kolega przyjedzie, by go zabrać do domu. Zadbałam o wiele rzeczy: zaparkowanie auta na szpitalnym placu, zaświadczenie o złamaniu i udzielonej pomocy. Naprawdę się postarałam! On przyjął to jak coś zupełnie naturalnego, jakby mu się po prostu należało. Na koniec zapytał, jak się nazywam i gdzie można mnie znaleźć. „Udało się!” – pomyślałem.
Potem nadeszło długie oczekiwanie. Każdy dzwoniący telefon w dyżurce sprawiał, że skakałam z radości. Wszystkie dziewczyny wiedziały, że w razie potrzeby mogą mnie wyciągnąć nawet spod ziemi. Wstawałam przed piątą i zaczynałam pracę nad sobą. Nie czułam zmęczenia ani głodu. Nakręcała mnie myśl, że dzisiaj na pewno wreszcie spełni się marzenie o mojej miłości.
W końcu nadszedł ten moment
Kiedy zadzwonił i zaproponował spotkanie w popularnej kawiarni, moje serce biło z radości. Ledwo zdołałam wykrztusić:
– Jasne, oczywiście, na pewno będę.
Byłam w euforii. Przyjaciółka pomogła mi z makijażem. Inna pożyczyła mi bluzkę, a jeszcze inna – torebkę. Uszykowana i przekonana, że tym razem miłość czeka naprawdę, weszłam do lokalu. Na razie go tam nie było, mimo że zgodnie z sugestią koleżanek byłam nieco spóźniona. Ale przy stoliku siedział jego kolega, który pomagał mu z powrotem ze szpitala. Gdy mnie zauważył, lekko się uniósł i zaprosił gestem ręki.
– Pan w zastępstwie? – zażartowałem, ale nawet nie zmrużył oka. Wyjaśnił, że jest adwokatem i ta sprawa nie wymaga obecności klienta, szczególnie że poruszanie się sprawia mu trudność.
– Naszym zamiarem jest wytoczenie szpitalowi sprawy sądowej o odszkodowanie – oznajmił mi obojętnym tonem. – Pani była bezpośrednim świadkiem incydentu, więc chcemy, żeby pani zeznawała w tej sprawie. Zamarłam.
– Ale co szpital ma wspólnego z tym wypadkiem? – zapytałem zdumiony.
– Bardzo wiele – wyjaśniał. – Sprzątanie terenu przed szpitalem to ich obowiązek. Tam było brudno i bardzo ślisko, co było źródłem zagrożenia. Ja sam widziałem, a ponadto mamy zeznania wielu osób, które były tam wtedy. Do dzisiaj nikt nie zajął się likwidacją tego bałaganu.
Cała radość wyparowała
Musiałam przyznać, że miał rację. Sytuacja rzeczywiście wyglądała tak, jak opisał, ale jak można kontrolować rzesze ptaków lub wytłumaczyć im, że chodnik nie jest miejscem do paskudzenia? Byłaby potrzebna cała ekipa do sprzątania tego miejsca przez całą dobę!
– Ale dlaczego potrzebujecie mnie, skoro macie tylu innych świadków? – próbowałam się bronić.
– Przecież to wydarzyło się w pani obecności! Pani udzielała pierwszej pomocy, wezwała personel, przez cały czas była przy moim kliencie. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni. Na pewno podkreślimy pani pozytywną postawę w naszym pozwie, więc proszę się nie martwić.
– Ale czy to oznacza, że szpital będzie miał problemy? – dopytywałam. – Chcecie, żebym stanęła przeciwko mojemu pracodawcy?
– Nie ma pani wyjścia. Chodzi o prawdę. Mój klient doznał wielu strat, zarówno finansowych, jak i moralnych, z powodu tego zaniedbania. Ma prawo domagać się sprawiedliwości.
– Ale co z moją sytuacją? Proszę, wyłączcie mnie z tej sprawy.
– Przykro nam, ale nie możemy się zgodzić. Musimy postępować uczciwie i zgodnie z prawem. Nie ma pani wyjścia...
Co będzie, jeśli moje przełożone zobaczą mnie jako świadka oskarżenia? Czy stracę pracę? Jest to możliwe! Albo może postarają się „ułatwić” mi życie tak, że sama zrezygnuję.
Oczywiście, oni mają rację. Był bałagan przed szpitalem, co stanowiło zagrożenie dla wielu osób. Nieszczęśliwy wypadek przydarzył się akurat jemu, ale mógł zdarzyć się każdemu; dziecku, kobiecie w ciąży, starszej osobie. Trzeba byłoby zadbać o porządek albo ponieść konsekwencje za zaniedbanie. Ale dlaczego to ja muszę być w centrum uwagi? Czy źle wyobrażałam sobie tę całą sytuację? A może mam po prostu pecha?
Kalina, 40 lat