Reklama

„Nie zapomnij, że będę na ciebie czekać po kres moich dni” – te piękne słowa Sławek skierował do mnie po raz pierwszy ponad dekadę temu. Do teraz trudno mi uwierzyć, że jego miłość przetrwała te wszystkie lata. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie dałam mu choćby cienia nadziei na wspólną przyszłość.

Reklama

Poznaliśmy się całkiem zwyczajnie

Na domówce zorganizowanej przez naszych wspólnych znajomych. Goście tłoczyli się w trzech niewielkich pomieszczeniach, powoli tworząc grupki konwersujące na różne tematy. Ja zaś nie potrafiłam się odnaleźć w żadnej z nich. To wrażenie odrzucenia szybko jednak ustąpiło, gdy moja kumpela Ewa zapoznała mnie ze Sławkiem.

– To mój kolega z ogólniaka, super gość, naprawdę w porządku facet. Coś czuję, że będziesz się przy nim świetnie czuła – wyszeptała, nachylając się do mnie.

Przyznam, że jak zobaczyłam tego kolesia, którego przyprowadziła moja przyjaciółka, trochę się zdziwiłam. Mówiąc delikatnie, nie był w moim typie. Fryzurę miał jakąś taką staromodną, z tyłu za długie kosmyki jak na obecne trendy. A do tego jeszcze ta kamizelka z dziwnego materiału, chyba sztruksu. Taką nosił mój dziadek, ale on był po osiemdziesiątce, a nie koło trzydziestki.

Niedługo po rozpoczęciu rozmowy wygląd Sławka zupełnie przestał mi przeszkadzać. Ewka trafiła w punkt – jego błyskotliwość, celne spostrzeżenia i interesujące opinie sprawiły, że nawet nie spostrzegłam, jak szybko zleciał mi wieczór.

Zobacz także

– Liczę na to, że jeszcze będziemy mieli okazję pogadać... – rzucił Sławek, gdy zbierałam się do wyjścia.

Posłałam mu uśmiech, ale jakoś nie wpadłam na to, żeby dać mu mój numer. Niby po co miałabym to robić?

Prawie rok minął, odkąd widziałam go pierwszy raz. Znów spotkaliśmy się na imprezie u Ewy. Muszę przyznać, że zupełnie wyleciał mi z głowy, ale przywitał mnie, mówiąc:

– Często o tobie myślałem.

Gdy skończyliśmy rozmawiać, co robiliśmy prawie do samego rana, tym razem dałam mu mój numer. Od tamtej pory stał się dla mnie takim... chłopakiem na czarną godzinę. Chyba każdy wie, co to takiego „sklep na czarną godzinę”. To taki blisko domu, do którego wpadasz tylko, gdy nagle przed kolacją przypomni ci się: „O kurczę, zapomniałam masła”. A zazwyczaj zakupy robisz w zupełnie innym miejscu. Taki „sklep na czarną godzinę” nie jest zbyt ciekawy, ma mało towaru i w sumie staje się potrzebny tylko wtedy, gdy akurat nie masz pod drodze innego. Na chwilę.

Zawsze był na zawołanie

Niezależnie od sytuacji Sławek pojawiał się u mego boku z tą swoją staromodną czupryną i śmiesznymi ciuchami, chętny służyć mi radą, wsparciem albo chociaż po prostu pobyć ze mną. Mimo wszystko raczej nie nadużywałam jednak tej jego gotowości, bo, prawdę mówiąc, moje myśli zaprzątali zupełnie inni faceci i to na nich skupiałam swoją uwagę.

Sławek za to wciąż mi powtarzał, że będzie cierpliwie czekał i że zawsze mogę na niego liczyć. Nie był przy tym natrętny. Nie zamęczał mnie ciągłymi telefonami ani nie przysyłał co chwilę kwiatów, co zapewne szybko by mnie zdenerwowało. Potrafił w jakiś magiczny, sobie tylko znany sposób, okazywać mi zainteresowanie tak umiejętnie, że faktycznie czułam jego obecność, ale mi to nie przeszkadzało.

Bywało, że sama siebie łapałam na myśli: „No tym razem to na sto procent da sobie spokój”. Te słowa pojawiały się choćby wtedy, kiedy stanęłam na ślubnym kobiercu z Jackiem. Chociaż w sumie określenie „stanęłam” to lekka przesada – bardziej pasowałoby „przeszłam się”, w jedną stronę i z powrotem. Nasze małżeństwo bowiem od samego początku było nieudanym pomysłem.

Jacek zrobił na mnie ogromne wrażenie swoim zdecydowaniem i umiejętnością zdobywania tego, na czym mu zależało. Był w stanie ekspresowo, bo zaledwie w jeden dzień, pozałatwiać wszystkie formalności w urzędzie, na które inni potrzebowali całego tygodnia. Kiedy robił zakupy, sprzedawcy oferowali mu spore upusty, mimo że decydował się na towary z najnowszych dostaw. Ale tak oczarowywał obsługę, że kasjerki przyznawały mu rabaty zarezerwowane dla pracowników.

Sposób, w jaki potrafił zawsze postawić na swoim, robił na mnie wielkie wrażenie, zwłaszcza gdy dzięki swoim zdolnościom często załatwiał dla mnie różne sprawy. To sprawiało, że czułam się wyjątkowa i chyba nawet po cichu patrzyłam z wyższością na te wszystkie panie za biurkiem czy ladą sklepową, które tak łatwo ulegały jego urokowi. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że sama również wpadłam w sidła zastawione przez Jacka i dałam się owinąć wokół palca. Z uśmiechem przyzwalałam na wszystkie jego wybryki, zupełnie nieświadoma, że on mnie oszukuje, zdradza i zręcznie mną steruje.

Bywały momenty, że gdzieś tam w głębi duszy miałam poczucie, że nie jestem doceniana i kochana. Wtedy sięgałam po telefon i dzwoniłam do Sławka, umawiając się na pogaduchy przy kawie. Zupełnie jak z dobrym kumplem. Żaliłam się przed nim, płacząc w jego rękaw, a on cierpliwie mnie słuchał, pocieszał, stawiał do pionu i sprawiał, że znów czułam się jak prawdziwa kobieta dzięki jego słowom.

Po tych naszych spotkaniach czułam się wyluzowana i pełna wiary w siebie, ale wciąż jakoś nie przyszło mi do głowy, że mnie i Sławka może łączyć coś więcej niż zwykła koleżeńska relacja. Nawet kiedy zawiózł mnie na izbę przyjęć, bo spuchło mi dziąsło przez partacką robotę dentysty. Ani w momencie, gdy z trudem sadziliśmy na mojej rekreacyjnej działce tuje, bo wpadłam na pomysł, że od razu musi na niej wyrosnąć zielone ogrodzenie, oddzielające mnie od wścibskich nowych sąsiadów z okolicy.

Sławek cierpliwie trwał w oczekiwaniu

Nie miałam odwagi, by zapytać go, czemu od lat pozostaje samotny. Wiedziałam, jaka byłaby jego odpowiedź – w końcu niejednokrotnie mówił mi, że czeka właśnie na mnie. Wolałam jednak traktować te słowa jako niewinne żarty, bo przecież nie chciałam czuć się winna jego samotności. Każde z nas miało własne życie i mógł robić ze swoim to, na co tylko miał ochotę.

Dopiero teraz dotarło do mnie, jak naprawdę wyglądała moja relacja małżeńska. Otworzyła mi oczy pewna zamożna dama, która niedawno straciła męża. Mój ślubny zaczął się nią interesować i zabiegać o jej względy. Cóż, związanie się z nią oznaczało dla niego zdobycie pozycji i majątku, a ja nie mogłam mu tego zapewnić. Nic dziwnego, że postanowił ją omotać…

Porzucona i zapomniana, pojęłam, że jego uczucie do mnie nigdy nie było szczere. Dałam mu szansę na zameldowanie w Krakowie, bo dysponowałam sporym, ślicznym mieszkaniem odziedziczonym po dziadkach. Później, przez swoje kontakty, pomogłam mu znaleźć dobrą posadę. I to wszystko. A teraz on chciał czegoś więcej.

Decyzja o zakończeniu małżeństwa należała do mnie

Postępowanie sądowe nie trwało długo, bo nasza sytuacja była dość klarowna – nie doczekaliśmy się potomstwa, a i dorobiliśmy się niewiele jako para. Złożyliśmy zgodny wniosek o odstąpienie od skierowania nas na terapię dla par, gdyż byłoby to zupełnie bezcelowe – od przeszło roku nie prowadzimy już wspólnego pożycia, a łączące nas niegdyś uczucie całkowicie wygasło.

Po powrocie z sądu do swojego mieszkania nic nie czułam. Żadnej pustki w otaczającym mnie świecie. Jedyne, o czym rozmyślałam, to jak mogłam być aż tak łatwowierna, żeby zmarnować cztery lata życia u boku człowieka, którego interesowało tylko moje mieszkanie i pozycja. Faceta, dla którego byłam jedynie środkiem do osiągnięcia celu.

Niespodziewanie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Okazało się, że to Sławek. Od wspólnych znajomych dowiedział się przed chwilą, że tego dnia byłam na rozprawie, gdzie sąd orzekł o rozwodzie.

– Może masz ochotę, żebym wpadł do ciebie z jakąś fajną komedią i bąbelkami? – zaproponował.

W pierwszej chwili chciałam mu odmówić, tłumacząc, że wszystko u mnie w porządku. Mam się wyśmienicie i wcale nie zamierzam użalać się nad sobą z powodu zaprzepaszczonych możliwości czy zrujnowanego życia. Ale pomyślałam sobie nagle: a czemu by nie? W końcu zasługuję na odrobinę rozrywki!

– Przyjeżdżaj! – postanowiłam.

W niecałe piętnaście minut był już u mnie w domu. Jak zawsze niezwykle sympatyczny, przyniósł ze sobą jakiś genialny francuski film, którego jeszcze nie miałam okazji oglądać oraz wyśmienity trunek, już odpowiednio schłodzony. Co więcej, nie zapomniał nawet o przepięknych kieliszkach z kryształu, twierdząc, że wyjątkowe okoliczności zasługują na wyjątkową oprawę.

Podczas gdy zanosiłam się śmiechem do łez, oglądając film, który dla nas wybrał i popijając znakomitego szampana, powoli zaczynałam zapominać o swojej niezbyt udanej sytuacji małżeńskiej. I chyba właśnie wtedy, gdy byłam podekscytowana musującym napojem, po raz pierwszy przyszło mi do głowy: „Ten Sławek to w sumie całkiem spoko gość. Szkoda tylko, że jest taki…”.

– Jaki konkretnie? – dopytywała moja kumpela Ewa parę dni później, gdy próbowałam podzielić się z nią swoimi rozmyślaniami i jakoś zdefiniować targające mną emocje.

Nieznacznie uniosłam ramiona, a potem chciałam jej subtelnie (w końcu to jej dobry znajomy) dać do zrozumienia, że nie podoba mi się jego staromodna fryzura i te dziwne, sztruksowe kamizelki.

– Ale czy ty nie widzisz, że on od dawna już tak nie wygląda? – spytała wtedy Ewa, mocno unosząc brwi.

Przeanalizowałam dogłębnie jej słowa i niespodziewanie zobaczyłam Sławka z jej perspektywy. Rzeczywiście. Odkąd nawiązałam z nim znajomość, uznałam go za nieszkodliwego, sprytnego odludka. Interesowało mnie w nim wyłącznie to, na ile mogłam go wykorzystać. Okazjonalnie, gdy akurat mi to odpowiadało.

Sławek przez te wszystkie lata przeszedł prawdziwą metamorfozę. W pewnym momencie zdecydował się pożegnać ze swoim niemodnym ubiorem i przestarzałą fryzurą. Aktualnie jego włosy są świetnie wystylizowane, a strój składa się z modnych spodni i młodzieżowych bluz z interesującymi nadrukami. Pochodzą one od jakiejś mało znanej marki, która chyba jeszcze nie zawitała do Polski. Sławek przywozi je ze swoich zagranicznych podróży służbowych, w które udaje się bardzo często jako wysoko ceniony ekspert w swojej dziedzinie.

Silne i wyrzeźbione ciało, nad którym z zapałem pracował na pływalni – bo kochał wodę tak samo mocno, jak ja. A ja byłam ślepa na to, gdy z mozołem wkopywał u mnie na podwórku te przeklęte tuje! Babki nie mogły oderwać od niego maślanego wzroku, kiedy razem popijaliśmy kawę w knajpce. Jak to możliwe, że wcześniej nie zajarzyłam, że on je wszystkie kręci?

Skupiałam się wyłącznie na własnej osobie

Przebywając ze Sławkiem, gdzieś w głębi duszy zakładałam, że liczy się jedynie moje zdanie, a jego potrzeby schodzą na dalszy plan. I nagle w tym momencie ogarnęła mnie wewnętrzna panika. To uczucie pojawiło się tak znienacka, że niemal zwaliło mnie z nóg. „A co, jeśli on już nie czeka na mój powrót? Jeśli los się ode mnie odwrócił i akurat teraz poznaje inną kobietę, z którą zwiąże swoje życie? Co wtedy pocznę? Już zawsze będę opłakiwać własną głupotę” – przemknęło mi przez myśl.

Pożegnałam koleżankę i szybko przekroczyłam próg jej mieszkania. Na zewnątrz trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam do swojej torby, aby wygrzebać z niej komórkę. Bez wahania wystukałam numer do Sławka. Od lat jego numer mam ustawiony pod jedynką na szybkim wybieraniu. Chyba gdzieś w głębi duszy od dawna wiedziałam, jak wiele dla mnie znaczy. Mój umysł po prostu potrzebował trochę czasu, żeby dotarło do niego to, co moje serce już od dawna wiedziało...

Nie minęła sekunda od wybrania numeru, a on już był na linii.

Wpadniesz do mnie? – przeszłam od razu do rzeczy.

– Jasne, że tak! Mam coś ze sobą zabrać? – w jego głosie wyczułam troskę.

– Wystarczy, że ty się pojawisz! – odpowiedziałam bez wahania.

Popędziłam w stronę mieszkania, jakbym miała skrzydła u ramion. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl, że czas nadrobić te 11 lat, które poszły na marne, gdy tymczasem facet moich marzeń był tuż obok, na wyciągnięcie dłoni. Jak mogłam być tak ślepa?

Reklama

Justyna, 34 lata

Reklama
Reklama
Reklama