„Śledziłam teściową, bo czułam, że wiedzie podwójne życie. Miała swoje potrzeby i bezwstydnie zaspokajała je na boku”
„Ruszyłam za nią. Wsiadła do autobusu. Ja za nią. Przez całą drogę siedziałam trzy rzędy dalej, z kapturem na głowie, bijącym sercem i telefonem w kieszeni. Wysiadła przy parku, przeszła przez ulicę, po czym weszła do kamienicy. I już miałam odejść, kiedy zobaczyłam, coś dziwnego”.

- Redakcja
Zawsze mówiłam, że jestem wyczulona na szczegóły. Potrafię zauważyć nowe rzęsy u koleżanki z pracy, albo inny ton głosu u kuriera, gdy wyjątkowo się spieszy. Dlatego nie dziwne, że ten szalik od razu rzucił mi się w oczy. Wisiał na wieszaku w przedpokoju, jakby był u siebie w domu. Gruby, wełniany, męski. Pachniał obcym zapachem – nuty drzewa sandałowego i tytoniu. A może tylko mi się wydawało? Nie rozpoznawałam go. I byłam pewna, że nie należał ani do mojego męża, ani do żadnego z naszych znajomych. Poza tym… był zbyt zadbany, zbyt osobisty. Nie pasował tu. I właśnie dlatego nie potrafiłam przestać o nim myśleć.
– Mamo, czyj to szalik? – zapytałam mimochodem, udając, że poprawiam płaszcz synka.
– A ten? – teściowa nawet nie drgnęła. – Pamiątka po sąsiedzie. Zmarł niedawno, zostawił kilka rzeczy. Wiesz, nie miał rodziny. Szkoda wyrzucać, prawda?
Skinęłam głową, ale coś mnie nadal męczyło. Nie pasowało mi to. Może to ta obojętność w jej głosie? Albo fakt, że chwilę później zdjęła szalik i wsunęła go do swojej szafy, jakby jednak nie chciała, żeby ktoś go oglądał. A może po prostu czułam, że w tym domu ktoś coś przede mną ukrywał? I ja zamierzałam się tego dowiedzieć.
Coś mnie od razu tknęło
Zaczęło się zupełnie zwyczajnie. Właściwie mogłam to zignorować – ot, stary szalik na wieszaku, jakiś sentymentalny gest wobec sąsiada, z którym teściowa grywała w szachy. Ale coś mnie tknęło. Może to, że zawsze starannie układała rzeczy na swoim miejscu, a ten szalik leżał tam, jakby dopiero co ktoś go odwiesił. A może to, że miała dziwnie zaróżowione policzki, gdy o nim wspomniała. Wróciłam do kuchni i nalałam sobie herbaty. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy.
– I co to za sąsiad był? – zapytałam od niechcenia, patrząc w okno.
– Pan Janek. Mieszkał sam, w tym bloku obok. Taki starszy pan, bardzo kulturalny – odpowiedziała teściowa, zbyt szybko, zbyt gładko.
– Hmm. Nie kojarzę go. Mówiłaś, że zmarł?
– Tak, jakieś trzy tygodnie temu. Miał zawał, biedak.
Zatrzymałam łyżeczkę w połowie mieszania.
– Aha… A skąd miałaś jego rzeczy?
– Od jego kuzynki. Oddała, co zostało. Wiedziała, że czasem mu gotowałam, sprzątałam… Miałam z nim kontakt.
– I dlatego dała ci jego szalik? – uniosłam brew.
– Kaja… przecież to tylko szalik – prychnęła i wstała od stołu. – Nie wiem, czemu się tak tym interesujesz. Nie masz większych zmartwień?
– Nie, po prostu… ciekawa jestem – uśmiechnęłam się. – Bo wiesz, wygląda zupełnie jak nowy. A mówisz, że był starszy.
Nie odpowiedziała. Zajęła się przestawianiem talerzy, jakby temat był zamknięty. Ale dla mnie dopiero się zaczynał.
Musiałam to sprawdzić
Długo nie dawało mi to spokoju. Nie chodziło tylko o szalik. Od jakiegoś czasu teściowa dziwnie się zachowywała. Znikała na całe popołudnia, choć wcześniej nigdzie się nie ruszała bez dokładnego planu. Mówiła, że idzie do biblioteki, albo na zakupy, ale wracała bez książek i bez siatek. Postanowiłam to sprawdzić.
– Mamo, jutro zabiorę małego na basen – rzuciłam pewnego wieczoru, gdy skończyliśmy kolację. – Odpoczniesz trochę. Mówiłaś, że chcesz zrobić porządki.
– Och… naprawdę? – wyraźnie była zaskoczona, jakby ta propozycja pokrzyżowała jej plany.
– Jasne. Dawno nie pływał.
– Dobrze, dobrze – odpowiedziała z opóźnieniem. – W sumie… przyda mi się trochę ciszy.
Wiedziałam, że nie będzie siedzieć w domu. I nie myliłam się. Następnego dnia zostawiłam małego u sąsiadki z naprzeciwka, po czym wróciłam pod blok. Zaparkowałam pod oknem i czekałam. Po czterdziestu minutach zobaczyłam, jak wychodzi. Miała na sobie lekki płaszcz, usta pomalowane – rzadko się malowała – i… miała ten cholerny szalik owinięty wokół szyi.
Ruszyłam za nią. Wsiadła do autobusu. Ja za nią. Przez całą drogę siedziałam trzy rzędy dalej, z kapturem na głowie, bijącym sercem i telefonem w kieszeni. Wysiadła przy parku, przeszła przez ulicę, po czym… weszła do kamienicy. I już miałam odejść, kiedy zobaczyłam, że w oknie na pierwszym piętrze zapala się światło. I ktoś ją przytula. Mężczyzna.
Udawała niewiniątko
Wracałam do domu z głową pełną myśli. Nie wiedziałam, co mnie bardziej uderzyło – fakt, że teściowa kłamała, czy to, z jaką czułością objął ją ten facet. To nie był kuzyn sąsiada, ani żaden wdowiec szukający wsparcia. On był młodszy od niej, może niewiele, ale jednak. I zdecydowanie objął ją tak, jak obejmuje się kogos bliskiego. Nawet bardzo bliskiego. Tego wieczoru próbowałam zachować spokój, choć wszystko mnie drażniło. Nawet sposób, w jaki mieszała herbatę.
– Było spokojnie dzisiaj? – zapytałam, udając obojętność.
– O tak, porządki, wiesz, przeglądałam dokumenty, rachunki, śmieci pełno. – Spojrzała na mnie, jakby badała, czy jej wierzę.
– I nic więcej? Nie wyszłaś na chwilę?
– Nie, a po co? Zresztą pogoda nie zachęca – wzruszyła ramionami.
Zacisnęłam zęby.
– Bo wiesz… widziałam cię. W parku. W tym szaliku.
Zamarła. Dosłownie na sekundę, ale widziałam. Ręka z łyżeczką zawisła w powietrzu, potem opadła.
– Kaja, ty mnie śledziłaś?
– Nie. Po prostu… miałam przeczucie. I tak, poszłam za tobą.
– Przecież to nie twoja sprawa – powiedziała cicho.
– A czyja, jak nie moja? Mieszkamy razem, codziennie opiekujesz się moim dzieckiem. A ty ukrywasz jakiś romans?
– To nie romans – powiedziała zbyt szybko.
– A co? Spacer terapeutyczny z obcym facetem, który cię przytula?
Milczała. Patrzyła na mnie uważnie, jakby coś ważyła w głowie.
– Kaja… to nie tak. Ale jeśli chcesz znać prawdę, to… musimy pogadać. Na poważnie.
Wyznała wreszcie prawdę
Usiadłyśmy w salonie. Teściowa nalała nam po kieliszku nalewki, jakby przygotowywała się na spowiedź. Usiadła naprzeciwko mnie, bez uśmiechu, bez masek. Pierwszy raz od dawna nie wyglądała na panią domu, tylko na kobietę, która coś ukrywa i właśnie przestała udawać, że wszystko jest w porządku.
– Zaczęło się rok temu – powiedziała spokojnie. – Przypadkiem. W warzywniaku.
Unoszę brew.
– Romans z działu „owoce i warzywa”? Brzmi... klasycznie.
– Nie drwij – upomniała mnie łagodnie. – To nie było coś, czego szukałam. Byłam po zakupach, on pomógł mi z torbą. Potem spotkaliśmy się jeszcze raz, już na ławce w parku. Rozmawialiśmy. I tak się zaczęło.
– Mamo, ale dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
– Bo to był mój kawałek życia. Mój jedyny, odkąd zmarł twój teść. Nie chciałam, żeby ktoś to oceniał. Zwłaszcza ty.
– Przecież nie jestem dzieckiem, potrafię zrozumieć...
– Zrozumieć? – parsknęła cicho. – Przez ostatnie miesiące tylko patrzyłaś na mnie z góry. Że za długo parzę herbatę, że mały za późno śpi. A teraz jeszcze to...
– Ja po prostu się martwię. Nie wiedziałam, że masz kogoś... i że... że możesz mnie okłamywać.
Teściowa spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– A może po prostu nie chciałaś wiedzieć, że nie wszystko kręci się wokół ciebie i twojego świata?
Zamilkłam. Bo coś w tym było. I chyba pierwszy raz od dawna poczułam, że nie jestem jedyną kobietą w tym domu, która ma prawo do własnych emocji.
Miałam ochotę wybuchnąć
– I co teraz? – zapytałam, czując, że grunt zaczyna mi się usuwać spod nóg. – Spotykasz się z nim regularnie? Codziennie, kiedy myślałam, że siedzisz z małym?
– Nie codziennie – odpowiedziała teściowa. – Ale często. Kiedy mały idzie do przedszkola, albo kiedy ty masz dłuższy dzień w pracy.
– Czyli wtedy, gdy ufałam, że wszystko masz pod kontrolą… – westchnęłam. – A on? Kim on właściwie jest?
– Ma na imię Karol. Jest emerytowanym nauczycielem historii, wdowcem. Spokojnym, ciepłym człowiekiem. Lubi jazz i stare książki. I... lubi mnie.
Zaniemówiłam. Przez moment miałam ochotę wybuchnąć – z zazdrości, z frustracji, z bezradności. Bo oto kobieta, która codziennie pomagała mi przy dziecku, prowadziła swoje małe podwójne życie. A ja, dumna Kaja, nic nie zauważyłam.
– I co… chcecie być razem? Tak na poważnie?
– Nie wiem – przyznała. – Może. Na razie nie mamy żadnych wielkich planów. Po prostu dobrze nam ze sobą. On nie stawia mi warunków, nie ocenia. Nie jestem dla niego „czyjąś matką” ani „czyjąś teściową”.
– Mamo… – odezwałam się cicho – ja nie chcę ci zabraniać bycia szczęśliwą. Tylko… nie ukrywaj przede mną takich rzeczy. Jesteśmy rodziną.
– A rodzina to też ludzie, którzy czasem mają tajemnice – odpowiedziała, podając mi dłoń.
Ścisnęłam ją. Mocno. I może po raz pierwszy od dawna zrozumiałyśmy się naprawdę.
Coś się zmieniło
Od tamtego wieczoru coś się zmieniło. Może nie między nami — bo z mamą mojego męża i tak łączyła mnie dziwna mieszanka szacunku, irytacji i cichego uznania — ale we mnie. Przestałam patrzeć na nią jak na starszą panią, której świat się już skończył po śmierci męża. Zobaczyłam kobietę. Żywą, skomplikowaną, z potrzebami, które do tej pory ignorowałam. Nie mówiłam o Karolu mojemu mężowi. Jeszcze nie. To nie moja historia do opowiedzenia. Ale kiedy w kolejną sobotę teściowa oznajmiła:
– Kaju, nie będzie mnie po obiedzie. Idę na koncert do domu kultury, Karol załatwił bilety.
– Jasne – odpowiedziałam, pakując synka w kurtkę. – Baw się dobrze.
Uśmiechnęła się. Ten jej uśmiech – ciepły, z nieco złośliwym błyskiem w oku – mówił więcej niż słowa. Było w nim coś dziewczęcego, świeżego. Jakby na chwilę cofnęła się w czasie o trzydzieści lat.
– A ten szalik – dodałam z przekąsem, zakładając buty – zostaw w końcu na wieszaku. Przynajmniej wiem teraz, czyj jest.
Zaśmiała się.
– Też mi coś! I tak lepiej mu w moim szalu.
– O, to ty mu pożyczasz swój?
– Czasem. Jemu ciągle zimno. No i… chce wdychać mój zapach...
Westchnęłam. Pokręciłam głową.
– Byle się tylko nie okazało, że to jakiś oszust-szalikoholik.
– Oj, daj spokój – mrugnęła. – Ale jak coś, to ty go pierwsza przesłuchasz.
I wyszła. A ja zostałam z kubkiem kawy i jedną myślą, że czasem największe niespodzianki czają się w szafie. Dosłownie.
Kaja, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka z zięciem wydoili mnie z połowy moich oszczędności i było im mało. Nie usłyszałam za to nawet dziękuję”
- „Po śmierci żony czułem się samotny, a dla córki byłem tylko przykrym obowiązkiem. Nawet nie pytała, co u mnie słychać”
- „Byłam tak spragniona miłości i ślepa na sygnały, że dałam się wyrolować. Atrakcyjny Mareczek z apki miał swój sekrecik”