Reklama

Grobowa cisza spowiła pokój

Obudził mnie paniczny lęk, wyrywając ze snu. Mogłabym przyrzec, że usłyszałam, jak mój małżonek oznajmia obojętnie: „Moje godziny są już dokładnie policzone”, niczym prognoza pogody zapowiadająca jutrzejszą ulewę. Nasłuchiwałam uważnie, próbując wychwycić każdy dźwięk. Oddech Radka był miarowy i opanowany. Wsłuchiwałam się uważnie, zastanawiając się, czy tylko udaje sen, jednak nic na to nie wskazywało. Minuty upływały, a sposób, w jaki oddychał, pozostawał niezmienny. Najwyraźniej mówił przez sen – to mu się przytrafia, choć zdarza się to sporadycznie.

Reklama

Jakiś okropny koszmar, zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby go z niego wyrwać, energicznie szarpiąc za bark, zmusić do przebudzenia. Jednak spoczywał w tak wielkim spokoju, bez najmniejszego szmeru, że zabrakło mi śmiałości. Kompletnie nic nie zdradzało, by dręczyły go jakieś koszmary.

Kiedy spojrzałam przez okno, zobaczyłam nieprzeniknioną zasłonę mgły, która tak mocno przylgnęła do szyb, że poczułam napływającą falę dyskomfortu. Mgła od zawsze budziła we mnie strach i niechęć, wpędzała mnie w stan silnego zdenerwowania, a nawet wręcz panicznego lęku, zwłaszcza odkąd zmagam się z astmą.

Cholera, już sama nie wiem, czy ten mroczny tekst mi się przyśnił, czy może obudził mnie nagle swoją upiorną treścią. Chwila moment, czy ja na sto procent usłyszałam „moje dni”, a nie „twoje dni”? Nie dałabym sobie ręki uciąć. Czyżby ktoś mówił do mnie przez sen?

Tak naprawdę miałam wątpliwości, czy to rzeczywiście był głos Radosława. Jeśli nie jego, to kogo? Może samego Stwórcy? Albo jakiejś mistycznej, męskiej wyroczni? Nie jestem osobą wierzącą, ani w Boga, ani w przepowiednie nie wierzę, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie w obliczu faktu, że ten głos do mnie dotarł? Usłyszałam go przecież wyraźnie, z absolutną pewnością i klarownością!

Nie dawało mi to spokoju

Niestety, kontynuowanie snu nie wchodziło w grę. Podniosłam się z łóżka i na paluszkach opuściłam sypialnię. Udałam się do kuchni, gdzie zaparzyłam sobie herbatę. Pomyślałam, że to dobry moment, by trochę poczytać. Koniecznie potrzebowałam odciągnąć swoje myśli od tego przygnębiającego przeczucia, czy też czegokolwiek innego, co to mogło być.

Potraktujmy to jako kolejny, nic nieznaczący zły sen – im szybciej przestanę o nim myśleć, tym korzystniej dla mnie – przeszło mi przez myśl, gdy chwyciłam przypadkową pozycję z kupki książek, które wczoraj przyniosłam z wypożyczalni. Pożyczyłam parę tytułów, ale były to wyłącznie kryminały, no cóż, jakoś to będzie. Ta, którą trzymałam w ręku, rozpoczynała się dość optymistycznie, a przynajmniej nie raziła od razu mrokiem i grozą.

Początkująca reporterka, znudzona podczas przymusowego urlopu macierzyńskiego, marzy o powrocie do redakcji. Opieka nad dzieckiem nie daje jej pełnej satysfakcji, brakuje ekscytacji związanej z zawodem. Książka napisana lekkim, kobiecym językiem – idealna lektura na nieprzespaną noc. Jednak nawet wciągająca fabuła nie pozwoliła mi zapomnieć o tym, co zaszło między mną a mężem w naszej sypialni.

No dobra, a co jeśli tak naprawdę Radek wcale nie spał, tylko udawał? Przecież ja też niejednokrotnie robiłam to samo przy nim i wiem, że to wcale nie jest takie skomplikowane. A jeżeli faktycznie powiedział „moje dni”, tak jak początkowo mi się zdawało, to może to oznaczać, że usłyszał jakąś przerażającą wiadomość o swojej kondycji fizycznej i w ten nietypowy sposób chciał mi to zakomunikować. To by nawet do niego pasowało – mojemu małżonkowi można wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że jest hipochondrykiem albo że się nad sobą użala.

Możę faktycznie coś jest nie tak?

Zawsze sprawiał wrażenie twardego faceta. Nieustraszonego, cieszącego się dobrym samopoczuciem. W ostatnim czasie wydawał się trochę przygaszony, myślałam, że to przez kiepską pogodę, ale czy słusznie? Przekazując mi tę mroczną nowinę pod osłoną nocy, wykręciłby się jakoś – niby coś wspomniał, a jednocześnie nic konkretnego nie zakomunikował, dał mi znać, a tak naprawdę nie dał.

Nonsens – skarciłam się w duchu – to byłaby kompletna bzdura, a Radek nie jest taki. Zresztą skąd miałby wiedzieć, że się obudzę? Niekiedy zasypiam tak twardo, że nawet nie zauważam, kiedy wychodzi, idzie gdzieś i wraca. Dlaczego miałby sądzić, że usłyszę te spokojne i niezbyt głośne słowa? I chyba nie odwiedził ostatnio żadnego doktora? No, tego to akurat mogłabym nie być świadoma, gdyby przyjąć teorię nocnych wybryków. Ale to przecież kompletnie niedorzeczne.

„Daj spokój, ty głupia” – skarciłam się w myślach stanowczo i na powrót skupiłam się na czytaniu. Książka miała naprawdę interesującą fabułę i gdybym tylko przestała zadręczać się tymi nocnymi majakami, to na bank dałabym się porwać wartkim strumieniom akcji, dobrze wiem, jaka jestem. Ale gdzie tam, nici z tego.

Ponownie rzuciłam okiem przez szybę, niczym niezasłoniętą, gdyż w kuchni rezygnujemy z rolet czy firanek. Należałoby zasunąć zasłonę... Ten nieprzenikniony, śnieżnobiały widok wydał mi się teraz nie do wytrzymania. Zerwałam się z fotela tak raptownie, że lektura runęła na ziemię, miała sztywną, twardą oprawę i w tym nocnym milczeniu rozszedł się donośny łomot. Złowrogi. Moment później w drzwiach kuchni stanął Radek.

Czułam duży niepokój

Spojrzał wymownie na zegarek, który pokazywał kwadrans po czwartej nad ranem.

– Co ty robisz o tej porze? Czemu nie leżysz w łóżku? Czy to pora skazańców?

Przez chwilę rozważałam, czy nie powiedzieć mu o rzeczywistym powodzie. Wyznać całą prawdę. Jeśli nie jemu, to komu innemu? W końcu to najbliższy mi człowiek.

– Jakoś nie mogę zasnąć, więc sobie czytam, ot co. Wracaj już do sypialni, Radeczku. Przyszłam tutaj, bo nie chciałam ci zakłócać snu.

– Ja też nie mam ochoty na spanie – oznajmił markotnym głosem.

Zaczęłam odczuwać narastające zdenerwowanie.

– Miałeś problemy z zaśnięciem?

– Drzemałem, ale kiepsko, ciągle się wybudzałem. Ten dźwięk od razu zerwał mnie na równe nogi. Co to mogło być?

– Zwykły upadek książki. Miałeś jakieś sny?

– Nie mam pojęcia, nic nie kojarzę.

– Jesteś tego pewien?

– A dlaczego pytasz?

– Przez sen coś tam mamrotałeś.

– Serio? A co takiego wygadywałem? Oby to nie były jakieś sprośności? – na jego twarzy pojawił się charakterystyczny, łobuzerski uśmieszek.

Poczułam, jak kamień spada mi z serca.

– Nic konkretnego, jakieś bzdety ci się śniły, zupełnie od czapy.

– Uff, no to dobrze.

Po naszym powrocie do sypialni, odczułam pełne wyciszenie. „Moje dni są już policzone”. Bez względu na to czy jego, czy moje – te słowa na pewno nie padły z rozmysłem. A może w ogóle ich nie wypowiedział? Pewnie miał jakiś koszmar, albo to ja go miałam. Zresztą nieistotne, sny to tylko złudzenia... Przytuliłam się do ukochanego, rozgrzanego ciała mojego mężczyzny.

Dlaczego mnie to dręczy?

„Cóż w takim razie powiedzieć o mnie? Chyba lepiej go uprzedzić i zniknąć” – przemknęło mi przez myśl, tuż przed tym jak na dobre zapadłam w głęboki sen. Przez kolejne kilka dni snułam się bez celu po domu, nie potrafiąc odnaleźć swojego miejsca. Słowa „twoje dni są już policzone” rozbrzmiewały mi w głowie niczym echo. Teraz byłam już stuprocentowo przekonana, że usłyszałam wtedy właśnie „twoje”. Kto wypowiedział te słowa i jaki miał w tym cel? Czy chodziło tylko o to, by zatruwać mi życie przez resztę moich dni?

Szkoda, że teraz nie jest ciepło – mogłabym wtedy zabrać się za przesadzanie roślin. Grzebanie w ziemi zawsze wpływa na mnie kojąco. Albo wybrałabym się na długi spacer, gdyby tylko na zewnątrz nie było tak szaro i ponuro. Ruch na świeżym powietrzu na bank pomógłby mi zapomnieć o tym okropnym koszmarze.

A zamiast tego… Siedziałam w mieszkaniu, wierząc, że konfrontacja z nocnym koszmarem okaże się mniej skomplikowana od walki z tą mglistą pogodą na zewnątrz. Przyglądałam się uważnie mężowi, ale nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego w jego zachowaniu. Typowe, jesienno–zimowe pogorszenie samopoczucia. A co w takim razie można rzec o mnie samej?

Nie potrafiłam się skoncentrować na żadnej lekturze, zarówno tej, którą zaczęłam czytać w nocy, jak i na jakiejkolwiek innej pozycji. Wszystkie filmy zaczynały mnie nudzić już po trzech, dwóch, a nawet jednej minucie oglądania. Miałam poczucie, że powolutku odchodzę od zmysłów. „Twoje dni są już dokładnie policzone”.

Kiedyś wrócą lepsze dni

Nadszedł w końcu lśniący ranek. Kiedy tylko uniosłam powieki, do pokoju wpadły promienie słońca, a ja posłałam im uśmiech. Natychmiast jednak poczułam, jak przygniata mnie myśl: „Twoje dni są już dokładnie policzone".

„Nic nadzwyczajnego" – ta myśl nagle zaświtała mi w głowie, gdy gwałtownie wstałam. Poczułam, jakby mój umysł nagle się rozjaśnił, jakbym zrzuciła z niego jakiś ogromny balast. Naszła mnie ochota... by zatańczyć. „Ciekawe, jak dokładnie to określić?” – dumałam, zakładając pończochy.

– W każdym razie chodzi raczej o dni, a nie godziny – uspokajałam samą siebie, nakładając szminkę.

– Agata?

Radosław spojrzał na mnie zaskoczony, jakby ujrzał kogoś zupełnie nowego.

– Agata! – odparłam rozbawiona.

Mocno go objęłam, cmoknęłam przelotnie w wargi, starłam szminkowy ślad i już mnie nie było. Pędziłam w stronę biblioteki, niosąc ciężką torbę wypchaną książkami. Promienie słoneczne oświetlały gołe wierzchołki drzew. Wkrótce pokryją się zielenią i znowu będzie cudownie. A właściwie to już jest cudnie! No popatrzcie, tu sikorki, o tam, wróble. No i niebo jak trzeba – błękitne.

No dobra, starczy już tych durnych powieści kryminalnych, chyba wybiorę coś z dzieł Dostojewskiego albo może Prousta. Zresztą poproszę panie bibliotekarki o radę, one mają sporą wiedzę w temacie. Wpadłam też na pomysł, żeby zainwestować w zestaw do malowania akwarelami wraz z porządnym blokiem. Od zawsze o tym śniłam, żeby móc malować, chyba nadszedł odpowiedni moment. W sieci jest mnóstwo kursów, z których mogę skorzystać. A może by tak przygarnąć pieska ze schroniska? Byłby idealnym kompanem podczas leśnych wędrówek?

Od dziś obiecuję sobie, że każdy kolejny dzień będzie wartościowy i w pełni wykorzystany. „Agata, Twoje dni są już dokładnie policzone!” – tym razem jestem pewna, że to moje własne słowa skierowane do siebie. I wreszcie zrozumiałam, dlaczego.

Reklama

Agata, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama