Reklama

Wbijałam szpilki w posadzkę, idąc do ołtarza. Miałam je na nogach tylko raz wcześniej, żeby rozchodzić. I tak nie pomogło. Były niewygodne, ale wyglądały pięknie, a to się liczyło. Sukienka sunęła tuż nad ziemią, fryzjerka od rana poprawiała mi loki, a makijażystka próbowała ukryć moje drgające powieki pod warstwą cieni i tuszu. Byłam spięta, ale chyba każda panna młoda jest.

Reklama

Było pięknie

Po przysiędze, gdy ksiądz zaprosił nas do złożenia podpisów, spojrzałam na Bartka i uderzyło mnie, że unika wzroku gości. Patrzył w bok, zaciskał usta. Pomyślałam, że może się wzruszył, że to dla niego za dużo.

Wesele zaczęło się jak każde inne. Kwiaty, kieliszki, pierwszy toast. Wszyscy klaskali, a ja uśmiechałam się do nich, poprawiając sukienkę i zerkając ukradkiem na Bartka. Chciałam, żeby złapał mnie za rękę. Nie zrobił tego.

Kelner przyniósł zupę. Ktoś zaprosił mnie do tańca. Goście śmiali się, komentowali dekoracje, a ja coraz częściej słyszałam pytania: „Wszystko w porządku?”, „Twój mąż taki zamyślony”. Uśmiechałam się tylko, kiwałam głową, mówiłam, że jest szczęśliwy, tylko zestresowany.

Siedzieliśmy przy stole, przed nami niedokończona przystawka. Bartek wzrok miał wbity gdzieś między obrus a podłogę.

– Powinniśmy teraz iść do gości – powiedziałam, łapiąc go za rękę.

– Zaraz – mruknął. – Jeszcze chwilę.

– Coś się stało?

Nie miał nastroju

Wzruszył ramionami. W tym geście było coś tak bezradnego, że poczułam ukłucie niepokoju. Patrzyłam na niego i nie poznawałam. Siedział, jakby był gościem, a nie panem młodym.

– Bartek, co się dzieje?

– Sylwia, daj mi chwilę, proszę – powiedział cicho, ale nie spojrzał mi w oczy. – To nic takiego.

– Nie wygląda jak nic takiego.

Chciałam powiedzieć więcej, ale zobaczyłam kątem oka Kasię, moją druhnę, która wracała właśnie z sali tanecznej. Jej mina była dziwna. Stanęła za moimi plecami i się nachyliła.

– Możemy na chwilę?

Skinęłam głową. Wyszłyśmy razem na korytarz, gdzie było ciszej.

– Ty też coś zauważyłaś?

– Sylwia… nie wiem, czy to w ogóle mówić, ale… Bartek był dziwny jeszcze zanim zaczęła się ceremonia. Gdy czekał w zakrystii, rozmawiał z kimś przez telefon. Potem wyszedł, długo nie wracał. Kiedy wrócił, wyglądał, jakby się czegoś przestraszył.

Zacisnęłam dłonie.

– Rozmawiał z kimś? Z kim?

– Nie wiem, ale był blady jak ściana. Myślałam, że się rozmyślił. A potem nagle stanął przy ołtarzu, jakby nic się nie stało.

Nic nie rozumiałam

Zostawiłam Kasię w korytarzu i wróciłam na salę, ale już nie potrafiłam udawać, że wszystko gra. Rozmawiałam z gośćmi, odpowiadałam na pytania, śmiałam się, ale cały czas kątem oka obserwowałam Bartka.

Jakiś czas później znalazł mnie na korytarzu. Przez chwilę myślałam, że chce zatańczyć, że może zrozumiał, jak dziwnie się zachowuje. Ale nie. Przysiadł obok mnie na ławeczce pod oknem, jakbyśmy byli na szkolnej przerwie.

– Muszę ci coś powiedzieć – odezwał się w końcu. – Wiem, że to nie moment. Ale nie dam rady udawać do rana.

Patrzyłam na niego. Usta miał suche, oczy rozbiegane. Nie wyglądał na człowieka, który ma zamiar wyznać miłość żonie w dniu ślubu.

– Marta… napisała dzisiaj rano – powiedział. – Przysłała zdjęcie i wiadomość, że urodziła. I że to moje.

W pierwszej chwili nie zrozumiałam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mówi o swojej byłej.

– Dziecko? – zapytałam cicho.

Skinął głową.

– Nie wiedziałem. Przysięgam. Zerwaliśmy, zanim zaszła w ciążę. Albo przynajmniej tak myślałem.

To był szok

Siedzieliśmy w milczeniu. Chciałam go zapytać, czy zamierza się z nią skontaktować, czy będzie się tym dzieckiem zajmował, ale nie potrafiłam wykrztusić słowa. W głowie dudniło mi tylko jedno: dlaczego dzisiaj?

– Dlaczego nie powiedziałeś od razu?

– Bo nie wiedziałem, co robić. Próbowałem cię ochronić, chciałem, żeby ten dzień był normalny.

– To nie miał być normalny dzień. To miał być nasz dzień.

Wstałam bez słowa i odeszłam, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Nie miałam planu, kiedy ruszyłam przez salę. Mijałam stoliki, słyszałam urwane rozmowy, spojrzenia wbijały się we mnie jak drobne ukłucia.

Poszłam do szatni i podeszłam do lustra. Odpięłam welon i przez moment po prostu patrzyłam na siebie. Panna młoda z rozsypanym spojrzeniem. Młoda żona, która już nie wiedziała, czy powinna nią być.

Welon zwinęłam powoli, starannie, jakby od tego zależało, czy świat się nie rozpadnie. Potem wrzuciłam go do kosza obok drzwi. Tak po prostu.

Nie wiedziałam, co dalej

Wróciłam na salę, chociaż chciałam iść gdzieś dokądkolwiek. Ale nie mogłam. Goście siedzieli, ktoś patrzył na mnie z politowaniem, ktoś udawał, że akurat rozmawia przez telefon. Muzyka przycichła, jakby nawet zespół nie wiedział, co dalej.

Bartek stał przy stole z pustym talerzem, jakby czekał, aż ktoś powie, co teraz. Nie spojrzałam na niego. Usiadłam obok Kasi, która natychmiast wstała i objęła mnie ramieniem.

– Jeśli chcesz, jedziemy. Teraz.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły ruszyć się z miejsca. Przez głowę przechodziły mi urywki przysięgi, której jeszcze kilka godzin temu byłam pewna.

Pokój hotelowy był duszny. Okna wychodziły na parking, na którym ktoś właśnie odpalał silnik. Kasia siedziała przy stoliku, ja leżałam na łóżku, wciąż w sukni. Nawet nie próbowałam się rozebrać.

– Powiesz coś? – zapytała cicho.

– Nie wiem, co czuję – odpowiedziałam. – Jeszcze przed chwilą byłam jego żoną. A teraz nie wiem, kim jestem.

– Może to się jeszcze ułoży.

– Nie chcę, żeby się układało z kimś, kto mnie nie uprzedził, że jego życie właśnie się zmieniło. W dodatku dzisiaj.

To był koniec

Kasia przysunęła się bliżej.

– Myślisz, że to zrobił celowo?

– Nie. Ale nie próbował tego zatrzymać. Nie powiedział mi, nie uprzedził, nie wybrał innego dnia, choć miał czas. To znaczy, że liczył, że się nie dowiem.

Wstałam, zdjęłam buty i rzuciłam je pod ścianę. Nie miałam siły płakać. Czułam tylko coś w rodzaju pustki, jakby wszystko, co miało się wydarzyć – wesele, tańce, ślubna noc – zostało wyrwane z kalendarza.

– Najgorsze jest to – powiedziałam po chwili – że mnie zostawił z tą wiadomością samą. I dalej myśli, że może tak po prostu przejść z tym do porządku dziennego.

Kasia milczała. Wiedziała, że nie chciałam słów otuchy. Chciałam tylko żeby ktoś był. I była.

Miał wyrzuty sumienia

Zapukał po północy. Nie otworzyłam od razu. Kasia spojrzała na mnie pytająco, ale tylko skinęłam głową i podeszłam do drzwi. Stał tam, oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. Wyglądał, jakby nie spał od tygodnia. Wcale mnie to nie obchodziło.

– Możemy porozmawiać? – zapytał.

Weszliśmy do środka. Kasia wstała bez słowa i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Usiadł na skraju łóżka, jakby bał się poruszyć.

– Marta napisała mi rano i wysłała zdjęcie. Nie wiedziałem, co mam z tym zrobić.

Patrzyłam na niego i nie rozumiałam.

– Nie chodzi o to, że ma dziecko, ale o to, że ty nic nie zrobiłeś. Ani słowa. Stałam obok ciebie, mówiłam przysięgę, a ty miałeś w głowie zupełnie inne życie.

– Bałem się, Sylwia.

– To zrobiłeś z naszego ślubu mój pogrzeb – powiedziałam cicho.

Wstałam i odwróciłam się plecami. Nie wyszedł od razu. Siedział jeszcze chwilę, jakby czekał na coś, co już nie miało nadejść. Potem usłyszałam trzask zamykanych drzwi.

Sylwia, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama