„Śmiałam się, gdy wnuczka założyła mi konto randkowe. Śmiech zamarł mi na ustach, gdy odezwał się pewien mężczyzna”
„Jego wiadomość była inna. Nie było w niej nic krzykliwego, nic wulgarnego. Zamiast tego – ciepło i coś znajomego. Odpisałam. Najpierw krótko. Potem dłużej. Po tygodniu pisaliśmy codziennie. O książkach i o wspomnieniach. A ja? Złapałam się na tym, że czekam na jego wiadomość jak nastolatka”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że po sześćdziesiątce życie jeszcze potrafi zaskakiwać. Od siedmiu lat jestem wdową i — nie ukrywam — przyzwyczaiłam się do samotności. Mam swój ogródek, książki, seriale i wnuczkę Zuzę, która wpada do mnie co kilka dni, z miłością i... chaosem. To takie moje promyki wśród ciszy, która na początku bolała, a potem stała się codziennością. Zuzę kocham ponad życie, ale czasem myślę, że ona mnie traktuje jak materiał do eksperymentów na psychologii. Ostatnio przy herbacie patrzyła na mnie tak, jakby diagnozowała pacjenta.
– Babciu… a może spróbujemy czegoś nowego? – zapytała nagle. – Chodzi mi po głowie pewien pomysł.
Uniosłam brew.
– Mnie po głowie chodzi kawa z likierem, ale jak chcesz, to mów.
– Założymy ci konto randkowe! – wypaliła.
Parsknęłam śmiechem. Ja, randki? W tym wieku?
– Zuza, ty się lepiej ucz do egzaminów, a nie swataj własną babkę po internetach!
Ale ona już klikała coś w telefonie, chichocząc pod nosem. Mówiła, że to dla żartu. A ja się tylko śmiałam. Przynajmniej do czasu, gdy dostałam pierwszą wiadomość…
Jego wiadomość była inna
Z początku traktowałam to rzeczywiście jak żart. Konto randkowe zrobione przez wnuczkę? Dobre sobie. Zuzka powybierała mi zdjęcia – jedno z ogrodu, jedno z wakacji w Międzyzdrojach i to, które zrobiła mi znienacka, kiedy siedziałam w fotelu z herbatą i kotem na kolanach. Opis też dorzuciła, cytuję: „64-letnia dama z poczuciem humoru i duszą romantyczki. Lubi jazz, róże i czereśnie. Szuka towarzysza życia – albo chociaż do miłej wspólnej kawy”. Gdy to przeczytałam, parsknęłam.
– A to „romantyczka” to skąd ci się wzięła? – spytałam ją z przekąsem.
– Bo przecież ciągle oglądasz te tureckie seriale i płaczesz, jak on ją zostawia.
Pokręciłam głową. Ale konto zostało. Pierwsze wiadomości? Cóż… różne typy. Jeden pan, który od razu zapytał, czy mam mieszkanie na własność. Drugi, co wyglądał jak z reklamy witamin i pisał, że „pragnie kobiety, która go pokocha i nakarmi”. Trzeci miał zdjęcie z gołą klatą i podpis „Zawsze młody duchem”. No i był Henryk. Jego wiadomość była inna. Prosta, elegancka. „Dzień dobry, pani Hanno. Zatrzymałem się przy pani profilu i pomyślałem – to musi być interesująca kobieta. Jeśli pani pozwoli, chętnie porozmawiam”.
Nie było to nic krzykliwego, nic wulgarnego. Zamiast tego – ciepło i… coś znajomego. Odpisałam. Najpierw krótko. Potem dłużej. Po tygodniu pisaliśmy codziennie. O książkach, o śniadaniach, o wspomnieniach z młodości. A ja? Złapałam się na tym, że czekam na jego wiadomość jak nastolatka. Ale nie wszystkim ten pomysł się podobał.
– Mamo, ty naprawdę zamierzasz się z kimś spotkać przez internet? – zapytała Anna, gdy się wygadałam.
– A czemu nie? – wzruszyłam ramionami. – Przez internet też się ludzie poznają.
– Mamo, to niebezpieczne. I trochę… nie na miejscu.
Nie odpowiedziałam. Bo prawda była taka, że... już się zgodziłam na to spotkanie.
W środku cała się aż trzęsłam
Kiedy powiedziałam Zuzie, że spotykam się z Henrykiem, zapiszczała jak nastolatka przed koncertem idola.
– Babciu! Wiedziałam, że on ci się spodoba! To cudowne!
– Cudowne to jest to, że wciąż mam wszystkie zęby – burknęłam, ale serce już mi waliło.
Umówiliśmy się na kawę, niedzielne popołudnie, urocza kawiarenka w centrum. I nagle wszystko zaczęło mnie przerażać. W co się ubrać? Jak się zachować? Co, jeśli on zobaczy mnie i pomyśli: „O, starsza pani, wygląda na babcię”? Bo przecież jestem babcią. Ale przecież też kobietą, do diabła!
– Zakładamy niebieską sukienkę – oznajmiła Zuza, grzebiąc w mojej szafie. – Tę z dekoltem w łódkę. I delikatny makijaż. Tylko bez tych różowych cieni, bo wyglądasz wtedy jak wróżka Zębuszka.
– A może po prostu zostanę w podomce i odwołam wszystko?
– Nie ma mowy. Masz wyglądać jak milion dolarów. Albo przynajmniej pięćset plus.
Zaśmiałam się mimo stresu. W łazience, malując rzęsy, spojrzałam sobie w oczy. Zmarszczki, siwe włosy… ale też błysk. Taki, którego nie widziałam od lat. Kiedy ostatnio się tak starałam? Może przed jedną z rocznic z Andrzejem? I nagle przyszła ta myśl – czy Andrzej by to zaakceptował? Czy miałby mi to za złe? Nie wiem, ale wiem, że jego już nie ma. A ja wciąż jestem. I chyba, po raz pierwszy od dawna… chcę żyć.
– Gotowa? – zapytała Zuza, podając mi płaszcz.
– Gotowa – skłamałam.
Bo w środku cała się trzęsłam.
Poczułam coś dziwnego
Weszłam do kawiarni dziesięć minut za wcześnie. To był mój sposób na kontrolowanie sytuacji. Usiadłam przy stoliku w rogu, twarzą do drzwi. Z nerwów zamówiłam wodę gazowaną, zamiast zwykłej. Oczywiście – od razu się zakrztusiłam. Przez chwilę żałowałam, że w ogóle tu przyszłam. A potem zobaczyłam, jak wchodzi Henryk. Wysoki. W płaszczu w kratę. Z siwym zarostem, którego nie było na zdjęciach. Uśmiech. Taki ciepły, znajomy, a jednak niepokojący. Jakbym... już go kiedyś znała. Podszedł.
– Pani Hanno?
– Panie Henryku – odparłam, a głos mi zadrżał. Z niepewności? Z ekscytacji?
Usiedliśmy. Najpierw rozmawialiśmy o pogodzie, o wystroju lokalu, o tym, że ich sernik słynie w całym mieście. Potem zeszło na literaturę. Okazało się, że oboje uwielbiamy Herberta. Przypomniał mi jeden wiersz, którego już nie pamiętałam. Cytował z pamięci. I wtedy znów to poczułam – coś dziwnego. Sposób, w jaki akcentował niektóre słowa… znajomy.
– A wie pani, że kiedyś mieszkałem przy Parkowej? – rzucił nagle, jakby mimochodem.
Serce mi zabiło szybciej.
– Parkowa? – powtórzyłam. – Tam mieszkałam z mężem… Andrzejem, pod 67. Przez prawie dwadzieścia lat.
Henryk się uśmiechnął.
– Tak. Kojarzę tamten dom. Piękna hortensja rosła przy bramie. Pamiętam.
Zamilkłam. Tylko kilka osób wiedziało o tej hortensji. Patrzyłam na niego, a w środku zaczynało mnie ściskać. Przypadek? Czy może... coś więcej?
Nie wiedziałam, co myśleć
Spotkaliśmy się jeszcze raz. W tej samej kawiarni jakbyśmy bali się naruszyć rytuał. Przyszedł punktualnie, z książką pod pachą.
– Dla ciebie – powiedział, podając mi tomik Herberta. – Wiem, że pewnie nie masz go w domu. Wydanie z 1984 roku.
Dotknęłam okładki jak czegoś świętego.
– Skąd pan...?
– Hanna, już chyba możemy sobie mówić po imieniu.
Zgodziłam się skinieniem głowy. Ale coś we mnie się napinało. Wiedziałam, że dzisiaj powie więcej. I nie myliłam się.
– Muszę ci coś wyznać – zaczął spokojnie. – Nie przez przypadek do ciebie napisałem. Kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie... od razu cię poznałem.
Zamarłam.
– Poznałeś mnie?
– Znałem Andrzeja. Twojego męża. Byliśmy przyjaciółmi. Dawno temu. Jeszcze przed tym, jak się poznaliście. Studiowaliśmy razem, wynajmowaliśmy mieszkanie. A ja… chyba się w tobie później zakochałem. Właściwie w twoim zdjęciu, w tym jak o tobie opowiadał... A potem. Czasami widywałem was razem. Czasami spotykaliśmy się z Andrzejem, utrzymywaliśmy kontakt, choć już rzadszy. Ale ciebie nie było mi dane poznać bliżej. Choć może kiedyś na jakimś przyjęciu poznaliśmy się przelotnie, ale ty pewnie i tak tego nie pamiętasz...
Zamilkł. Potem dodał.
– Przepraszam. To było głupie. Wiem, że to cię może zszokować. Ale… nie mogłem tak po prostu przejść obok.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc, co czuję. Złość? Żal? Zaskoczenie? Wszystko naraz. Nie pamiętałam go zbyt dokładnie, a jednak wydawał mi się dziwnie znajomy.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu?
– Bo nie miałem odwagi. A teraz… nie mam już nic do stracenia.
Serce tłukło mi się w piersi. Przed oczami mignęły mi obrazy sprzed lat: Andrzej, stare mieszkanie, wino pite z kubków, nocne rozmowy. I może… Henryk? Czy był wtedy obok, cicho obecny?
– I co teraz? – spytałam, cicho.
– Nie wiem. Ale chciałem, żebyś wiedziała. Że to nie był przypadek. Że czekałem… może zbyt długo.
Spojrzałam mu w oczy. Nie miałam gotowej odpowiedzi.
Nie chcę siedzieć i czekać na śmierć
– Co ty mówisz? – Anna aż odstawiła kubek z herbatą, jakby nagle sparzył jej palce. – Henryk był przyjacielem taty?
Siedziałyśmy w mojej kuchni. Zuza udawała, że coś przegląda w telefonie, ale co chwilę zerkała spod rzęs.
– Tak. Przyjacielem. Z dawnych lat. I teraz się… odnalazł.
– Mamo, ja nie rozumiem – Anna zniżyła głos, jakby w obawie, że ktoś podsłucha. – Ty naprawdę chcesz się z nim spotykać? Przecież to... to nie jest normalne. On był częścią waszej przeszłości. A ty… chcesz teraz budować z nim jakąś przyszłość?
– Aniu – westchnęłam. – Ja nie wiem, czego chcę. Ale wiem jedno, że jestem sama. Od lat. I to, że nagle ktoś mnie widzi, słucha, pamięta, to dla mnie... więcej niż myślisz.
– A tata? – zapytała twardo.
– Tata nie wróci – odparłam spokojnie. – Ale nie jestem tylko jego wdową. Jestem też kobietą. I człowiekiem. I nie mam już dwudziestu lat, żeby czekać wiecznie. Nie wiem na co miałabym czekać, na śmierć?
Zapadła cisza. Zuza odezwała się pierwsza.
– Babciu… a może po prostu... los wie, co robi? Może tak miało być.
Anna podniosła wzrok.
– A jeśli to wszystko zburzy wszystkie wspomnienia?
– To niech zburzy. Może coś nowego też zasługuje na miejsce. Nawet jeśli tylko na chwilę.
Popatrzyła na mnie. W końcu tylko skinęła głową.
– Rób, jak uważasz. Ale nie każ mi od razu nazywać go tatą.
Zaśmiałam się cicho.
– Spokojnie, córeczko. Jeszcze się do niczego nie szykujemy. To tylko znajomość.
Nie wiem, co z tego będzie
Spotkaliśmy się w parku. Jesień już malowała liście, a ja miałam w kieszeni rękawiczki, choć jeszcze ich nie potrzebowałam. Henryk siedział na ławce, trzymając termos z kawą.
– Pomyślałem, że przyniosę to, co lubisz – uśmiechnął się. – Z odrobiną cynamonu.
Usiadłam obok. Nie potrzebowaliśmy wielu słów.
– Nie wiem, co z tego będzie – powiedziałam po chwili. – Ale chciałabym spróbować. Po nowemu. Po swojemu.
Skinął głową. Cisza była dobra. Dojrzała. Patrzyłam, jak wiatr tańczy z liśćmi i pomyślałam, że nie jestem już tamtą młodą dziewczyną. Nie jestem tylko wdową. Może jestem kimś, kto jeszcze potrafi się zakochać. Może nie będzie łatwo. Ale będzie… inaczej. I chyba właśnie tego mi trzeba. Nie wiek decyduje, czy możemy zacząć od nowa. Tylko serce. A moje właśnie – znów – zaczęło bić.
Hanna, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Oddałam oszczędności życia kochankowi. Obiecywał mi lukratywny biznes, a zostawił mnie z długami i połamanym sercem”
- „To ja płacę za randki i romantyczne kolacje, bo ukochany umywa rączki. Już ja mu wystawię paragon za tę zniewagę”
- „Gdy po godzinach sprzątałam cudze domy, trafiłam na byłego szefa. Ten stary grzyb nie pamiętał, co mi kiedyś zrobił”