„Snuliśmy się przy dziecku jak duchy, a teściowa robiła nam inspekcje. Miałem dość, więc wyrzuciłem wiedźmę za drzwi”
„Pierwsze dni po powrocie do domu były jak jazda bez trzymanki. Mała spała, kiedy nie trzeba było, a budziła się wtedy, gdy marzyliśmy o chwili ciszy. Ale robiłem wszystko – przewijałem, kąpałem, tuliłem. Gubiłem się, ale byłem. Na pełen etat. Moja żona, Asia, była wykończona. Starałem się pomóc”.

- Redakcja
Zawsze myślałem, że bycie rodzicem to trudna sprawa. Dopóki sam nie zostałem ojcem. Gdy na świecie pojawiła się nasza mała Zośka, czułem dumę, miłość i... strach. Ale z każdym dniem było łatwiej – przynajmniej do momentu, gdy w naszym domu coraz częściej zaczęła się pojawiać moja teściowa. Kobieta z doświadczeniem, ale i z talentem do podważania wszystkiego, co robiłem. Niby z troski, niby „dla dobra dziecka”. Patrzyła na mnie, jakbym nie umiał odróżnić pieluchy od śliniaka. A ja tylko chciałem być dobrym ojcem. Nie tylko „pomagać”. Po prostu – być tatą.
Wszystko się zmieniło
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Stałem przy łóżku mojej żony, a ręce mi się trzęsły jak u nastolatka na pierwszej randce. I nie z powodu braku snu czy nadmiaru emocji. Po prostu bałem się, że coś pójdzie nie tak. Ale nie poszło. W końcu, po tych wszystkich godzinach, kiedy zaczęła płakać – a zaraz po niej żona – wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo. Zostałem ojcem.
– Panie Marcinie, chce pan przeciąć pępowinę? – zapytała położna.
Ręka mi zadrżała, ale skinąłem głową. Przeciąłem. I wtedy to do mnie dotarło – nie jestem już tylko facetem z pracy, kolegą, mężem. Jestem czyimś ojcem. Tatą Zośki. Pierwsze dni po powrocie do domu były jak jazda bez trzymanki. Mała spała, kiedy nie trzeba było, a budziła się wtedy, gdy marzyliśmy o chwili ciszy. Ale robiłem wszystko – przewijałem, kąpałem, tuliłem. Gubiłem się w tych wszystkich szumisiach i pieluchach, ale byłem. Na pełen etat. Moja żona, Asia, była wykończona. Zrozumiałem wtedy, jak niewiele trzeba, żeby stać się dla niej oparciem. Wystarczyło nie pytać: „W czym pomóc?”, tylko działać. Zanim się zorientowała, nauczyłem się nawet, jak usypiać małą, kiedy ona nie miała siły podnieść powiek. Było trudno, ale byliśmy razem. Tylko że wtedy zaczęły się te niespodziewane wizyty. I zaczęła się ona – teściowa. Pani idealna.
Teściowa wpadła na inspekcję
Pierwszy tydzień był testem wszystkiego – cierpliwości, snu, logistyki. I związku też. Kiedy myślałem, że mam pod kontrolą przewijanie i nawet zacząłem odróżniać płacz głodowy od płaczu „bo mi nudno”, okazało się, że niczego nie wiem. Zośka dostała kolki. I tak oto nastały noce z krzykiem. Ale nie tylko jej.
– Marcin, ja już nie mogę… – jęknęła Asia któregoś wieczora, kiedy po raz kolejny próbowała nakarmić małą, a ta tylko się wyginała i płakała.
– Daj ją, spróbuję – powiedziałem. Bez chwili zawahania.
Wziąłem Zośkę na ręce, lekko ją bujałem, chodziłem z nią po całym mieszkaniu, opowiadałem jej, co widzę przez okno. W końcu zasnęła. Na chwilę. Ale to wystarczyło, żeby Asia mogła zamknąć oczy i złapać oddech. Pomyślałem wtedy, że dam radę. Że skoro przez pierwsze dni nie uciekłem z domu, nie rzuciłem wszystkiego i nie wywiesiłem białej flagi, to już będzie tylko lepiej. Naiwniak. Właśnie wtedy zadzwonił domofon. Godzina 7:25 rano. My pół nocy wstawaliśmy do małej. Ledwo kontaktowaliśmy. A tu:
– To ja, mama. Pomyślałam, że wam coś ugotuję i przy okazji sprawdzę, czy wszystko dobrze robicie z Zośką – powiedział głos w słuchawce, jakby przychodziła na inspekcję.
Asia podniosła się z kanapy, spojrzała na mnie zrezygnowana.
– Otwórz – westchnęła.
I tak się zaczęło. Rano. Z zupą. I z krytyką.
Wiedziałem, że nie ma szans
Weszła jak generał do koszar. Torebka w jednej ręce, garnek w drugiej, mina poważna jakby przyszła ratować kraj, nie tylko swoją córkę i wnuczkę. Zośka spała. My też prawie. Ale teściowa już była w trybie „działanie”.
– Ojej, znowu w tej samej piżamie? – rzuciła do Asi.
– Dopiero co ją założyłam – wymamrotała żona.
– A ty, Marcin… Co to za sposób trzymania dziecka? Główkę trzymaj, bo jej zaszkodzisz! – podbiegła, jakby miała mnie aresztować.
Wziąłem głęboki wdech i oddałem jej Zośkę. Nie dlatego, że nie wiedziałem, jak ją trzymać, tylko wiedziałem, że nie mam szans. Przez całą wizytę komentowała wszystko. Od temperatury w pokoju, przez to, ile Zośka je, do tego, że niby „fajnie, że się starasz, ale…”.
– Ja to z trójką dzieci ogarniałam bez termometru, laktatora i elektronicznej niani – rzuciła, siadając z herbatą, którą sama sobie zrobiła.
Miałem ochotę powiedzieć, że też kiedyś ludzie żyli bez pralki i zmywarki, ale to nie znaczy, że dziś mamy walić garami nad miednicą. Kiedy po trzech godzinach wyszła, zostawiła po sobie rosół, uwagi i zdanie, które utkwiło mi w głowie:
– Córkę mieć to nie wyczyn, ale opiekować się nią trzeba umieć.
Spojrzałem na Asię, która rzuciła tylko:
– Wiem, że jest trudna. Ale pomyśl, że to szybko minie.
Wróciła następnego dnia. A ja już wiedziałem, że to nie będzie chwilowy epizod. Teściowa uznała, że musi nas wszystkiego „nauczyć”.
Czara goryczy się przelała
To był wtorek. Niby zwykły dzień. Ja z Zośką na rękach, Asia próbowała ugotować coś, co nie było kanapką i wyglądało na to, że nawet zaczynamy panować nad rzeczywistością. Aż tu znów domofon.
– To ja. Przyniosłam wam nowe body dla małej. Tamte, które miała wczoraj, były trochę za cienkie – powiedziała teściowa swoim tonem „wiem lepiej”.
Drzwi się jeszcze dobrze nie zamknęły, a już zaczęło się, że w domu za cicho – czyli pewnie dziecko nie ma bodźców; że my za spokojni – czyli coś na pewno ukrywamy; że Zośka za długo śpi – pewnie ją przekarmiamy.
– Widzisz, jak jej główka leży? Tak się nie kładzie niemowlaka! – rzuciła, podchodząc i poprawiając dziecko na moim ramieniu.
Tego już było za wiele.
– Mamo – powiedziałem stanowczo, choć głos mi lekko zadrżał. – Czy ty naprawdę myślisz, że nie potrafię zająć się własnym dzieckiem?
Zamarła. Spojrzała na mnie zaskoczona. Asia spojrzała z jeszcze większym zdumieniem.
– Ja… ja tylko chcę pomóc – odpowiedziała teściowa.
– Wiesz, co by naprawdę pomogło? – zapytałem. – Gdybyś raz po prostu powiedziała: „Dobrze sobie radzicie”. Albo nie mówiła nic, tylko podała herbatę.
Asia milczała, a ja pierwszy raz od tygodni poczułem, że mówię za nas oboje. Bo ile razy można tłumaczyć się z tego, że robimy coś po swojemu? Teściowa zebrała swoje rzeczy bez słowa. Wyszła. Nie trzasnęła drzwiami, ale zostawiła za sobą echo ciężkie jak głaz.
Czułem ulgę i trochę strach
Następnego dnia teściowa nie przyszła. Ani tego, ani kolejnego. W domu zrobiło się… dziwnie spokojnie. Asia chodziła zamyślona, jakby nie wiedziała, czy bardziej się cieszyć, czy martwić. A ja? Czułem ulgę. I trochę strach, że może teraz to ja będę musiał przejąć wszystko. Ale to właśnie wtedy okazało się coś, czego sam się po sobie nie spodziewałem – naprawdę dawałem radę. Zośka zaczęła się częściej uśmiechać. Wieczorami tuliła się do mnie, zasypiała na mojej piersi. A Asia w końcu mogła spokojnie zjeść obiad, wziąć prysznic bez pospiechu. I kiedy któregoś dnia podałem jej dziecko po kąpieli, powiedziała:
– Wiesz… Ty jesteś naprawdę dobrym ojcem.
Usiadłem obok niej na kanapie, Zośka spała w naszych objęciach, a ja tylko skinąłem głową. Bo to był moment, którego nikt nie musiał nagłaśniać. Po prostu – byliśmy rodziną. Naszą. Nie idealną. Nie książkową. Ale naszą. Po tygodniu teściowa zadzwoniła. Głos miała stonowany.
– Chciałam przeprosić, Marcin. Może za bardzo się wtrącałam.
Nie powiedziałem od razu, że wszystko w porządku. Ale zaprosiłem ją na kawę. Bo choć miałem ochotę wiele powiedzieć, wiedziałem, że czasem lepiej dać ludziom szansę zrozumieć, niż ich uciszać. Tym razem, gdy przyszła, nie zabrała mi dziecka z rąk. Usiedliśmy razem. Ona patrzyła na mnie inaczej. Może po raz pierwszy naprawdę zobaczyła ojca, a nie chłopca z pieluchą w ręce.
Nie jestem tylko pomocą
Dziś, kiedy widzę Zośkę, jak raczkuje po dywanie, a potem przykleja się do mojej nogi, czuję coś, czego nie da się wytłumaczyć żadnym poradnikiem ani mądrym cytatem. To nie jest tylko bycie „obecnym”. To odpowiedzialność. Bliskość. Rytuał wieczornego usypiania, śpiewanie piosenek, które sam wymyślam. Śmiech, gdy próbuję ją nakarmić i kończy się to marchewką w moim uchu.
Na początku byłem tylko „tym, który pomaga”. Teściowa, znajomi, czasem nawet Asia nieświadomie mówili: „Fajnie, że pomagasz”. Ale przecież ja nie jestem opiekunką na dyżurze. Nie „pomagam”. Ja jestem ojcem. Nie chcę braw, nie potrzebuję orderu. Chcę tylko, żeby nie patrzono na mnie jak na kogoś, kto trzyma dziecko „z łaski”, a nie z miłości. Bo skoro byłem wystarczająco dorosły, by wziąć odpowiedzialność za stworzenie życia, to mam prawo i obowiązek się nim zajmować. Z teściową relacje się poprawiły. Trochę się wycofała, trochę zrozumiała, że jej córka ma męża, któremu może zaufać. A Asia? Czasem siada obok mnie wieczorem, gdy Zośka już śpi, i mówi:
– Gdybym miała drugi raz wybierać ojca dla mojej córki, wybrałabym tak samo.
I wtedy wiem, że wszystko, co zrobiłem – każda nieprzespana noc, każdy płacz, każda konfrontacja z teściową – było warte tej jednej chwili. Bo ja nie jestem dodatkiem do rodziny. Ja jestem jej częścią. Głosem. Obecnością. Ojcem.
Marcin, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż marudził, że plastikowa wiązanka na grób to wiocha. Zamiast pogrążyć się w zadumie, martwi się, co ludzie powiedzą”
- „Teściowa w dzień zgrywała świętą, a nocami grzeszyła, ile wlezie. Gdy odkryłem, co wyrabia, ręce mi opadły”
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”