„Spadek po dziadku miał być błogosławieństwem, a okazał się piekłem. Dostałem dom z nieproszoną lokatorką”
„Nie byłbym taki wściekły, gdyby nie fakt, że ta... Renata postanowiła się wprowadzić. Tak po prostu. Z walizką, kotem i zapasem herbat ziołowych na pięć lat”.

- Redakcja
Gdy notariusz zakasłał i złożył ręce na dokumentach, myślałem, że zaraz ogłosi jakąś kosmiczną klauzulę, typu:
„Wnuk otrzyma wszystko, pod warunkiem że przejdzie boso przez Saharę i zatańczy kankana na grobie przodków”.
Zamiast tego padło jedno słowo, które mnie zamurowało.
– Współwłaścicielką nieruchomości zostaje również Renata C.
Przez większość życia znałem jedynie jako „ciocię Renię”, przemykającą gdzieś w tle przy rodzinnych uroczystościach. A teraz – współwłaścicielka domu mojego dziadka. Domu, który miał być moją nagrodą za lata grzecznego życia, odwiedzin i przymilnych telefonów do staruszka. Nie byłbym taki wściekły, gdyby nie fakt, że ta... Renata postanowiła się wprowadzić. Tak po prostu. Z walizką, kotem i zapasem herbat ziołowych na pięć lat.
I tak oto zaczęła się moja codzienność z kobietą, która była największą tajemnicą mojego dziadka. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to dopiero początek. A dom, który miał być spokojnym azylem, zamieni się w pole minowe.
Byłem na nią zły
– Tylko tyle masz tych rzeczy? – zapytałem z lekkim niedowierzaniem, patrząc na walizkę i wiklinowy kosz.
– A po co mi więcej? Nie zamierzam przecież urządzać się tu na wieki... – uśmiechnęła się słodko, wnosząc walizkę przez próg. – Chociaż... kto wie, może mi się spodoba.
Patrzyłem, jak krząta się po przedpokoju, jakby to ona odziedziczyła dom po dziadku, a nie ja.
– Salon i kuchnia są wspólne, ale ta sypialnia... – wskazałem na drzwi po lewej – to był pokój dziadka. Tam będę spał.
– Oczywiście – przytaknęła. – Nie śmiałabym. Zadowolę gościnnym. A ten kot... – rzuciła w stronę transportera – najlepiej, żeby nie miał kontaktu z moim Felusiem. On jest bardzo wrażliwy.
– Ty masz kota?
– A nie słyszałeś, jak miauczał? – zdziwiła się. – Będzie mieszkał ze mną. Lubi ciszę, więc proszę, nie puszczaj głośnej muzyki po dwudziestej.
Oparłem się o framugę i westchnąłem.
– Pani Renato...
– Mów mi ciociu, przecież tak mówiłeś zawsze, nie? – rzuciła lekko, jakby to miało rozładować sytuację.
– Dobrze. Tylko powiedz mi jedno... Co dziadek widział w tej całej... relacji?
Zamilkła na moment, a potem spojrzała mi prosto w oczy.
– Zobaczysz, może w końcu i ty się czegoś nauczysz o kobietach.
To był dopiero początek piekła.
Działała mi na nerwy
Już drugiego dnia zauważyłem, że ktoś przestawił mi słoik z kawą. Stał zawsze po lewej, obok czajnika. Teraz – centralnie na środku blatu.
– Co to ma być? – mruknąłem do siebie, przekładając go z powrotem na miejsce.
– Kawa? – odpowiedziała Aurelia zza moich pleców, jakby się zmaterializowała z powietrza. – Stała w złym polu feng shui.
– W czym?
– W przepływie energii. Tworzyła zator między czajnikiem a światłem poranka. Zły omen.
Odwróciłem się powoli.
– Światło poranka leci przez okno, a nie przez kawę.
– Bo ty tak myślisz. Jednak energia ma swoje ścieżki.
– A ty masz swoje klucze i przestawiasz mi rzeczy w kuchni.
– Naszej kuchni – poprawiła mnie z uśmiechem. – Ja też w niej gotuję. Właśnie piekę bezglutenowe ciasto z amarantusem. Chcesz kawałek?
– Wolę umrzeć z głodu.
– Oj, chłopcze. Jak ty chcesz kogoś znaleźć z takim podejściem? – pokiwała głową, nalewając sobie herbaty.
– A jak ty chcesz przetrwać ze mną pod jednym dachem, jeśli będziesz mi ruszać każdą rzecz?
– Ja? Mam cierpliwość buddyjskiego mnicha – oznajmiła z dumą. – Ale ty powinieneś popracować nad swoją uważnością. To też jest energia.
– Ja zaraz popracuję... nad drzwiami do mojej kuchni.
– Uważaj, bo karma wraca.
Wtedy pomyślałem, że nie wytrzymam tygodnia.
Miała dla mnie wiadomość
Kiedy wróciłem z pracy, w salonie unosił się zapach kadzidełek. Gdzieś w tle sączyła się muzyka z tybetańskimi dzwonkami.
– Co to za sekta?! – zawołałem, rzucając torbę na fotel.
– Relaksacja – odpowiedziała Renia, siedząc w pozycji lotosu na moim dywanie, otoczona świeczkami. – Oczyszczam przestrzeń z negatywnych wibracji. Twoja aura jest... ciężka.
– Moja aura chce obejrzeć mecz – burknąłem, sięgając po pilota.
– Nie dziś – powiedziała łagodnie, ale stanowczo. – Dziś jest pełnia. A pełnia to czas wyciszenia. Jeśli chcesz, mogę ci przeczytać afirmacje.
– A jeśli nie chcę?
– To będziesz się męczył z samym sobą. Tak działają nieprzepracowane emocje. Duszą człowieka od środka.
Usiadłem na kanapie, włączyłem telewizor. Pilotem przeskoczyłem na kanał sportowy.
– Emocje się wyciszą, jak zobaczę trzy bramki.
– I tak sobie to rekompensujesz? Agresją na ekranie?
– To jest mój dom. Mieszkam od trzech lat. Dziadek zostawił mi go w testamencie.
– Nam go zostawił – poprawiła znowu. – A jeśli już mówimy o spadku... Znalazłam coś dziś na strychu. Listy. Całe pudło listów.
– Jakie listy?
– Od dziadka. Do mnie.
Spojrzała na mnie poważnie.
– Może wreszcie zrozumiesz, dlaczego zostawił mi pół tego domu. I dlaczego ty nie jesteś jedynym „wybrańcem”.
Mecz nagle przestał mnie interesować.
Spojrzałem na nią podejrzliwie
Pudło było stare, pokryte kurzem i pajęczynami. Renia postawiła je na stole z teatralnym westchnieniem.
– Proszę. Dowód miłości twojego dziadka. W listach jest wszystko.
– Listy miłosne? – skrzywiłem się.
– Piękne. Poetyckie. Czasem trochę pikantne. – Uśmiechnęła się, jakby właśnie wróciła z randki. – Miał talent do pisania. Twój dziadek był romantykiem, nie jak niektórzy obecni panowie...
– O nie. Nie będę czytał erotycznych wspomnień dziadka. To moja granica.
– Ależ to tylko uczucia! – Otworzyła pierwszą kopertę i zaczęła czytać na głos: – „Moja Reniu, każda chwila bez ciebie to jak herbata bez cytryny...”
– Błagam – jęknąłem. – On tak serio pisał?
– A jakże.
Pokazała mi zdjęcie. Dziadek na nim trzymał w ramionach kobietę, która zdecydowanie nie była moją babcią.
– Spędzaliśmy razem wakacje w Kudowie. Gdy jeszcze twoja babcia nic nie podejrzewała.
– Przestań! Ja nie chcę wiedzieć, gdzie dziadek uprawiał zakazaną miłość.
– Ale musisz, jeśli chcesz mnie zrozumieć. I jego.
– Jedyne co chcę, to zrozumieć, jak cię stąd wyprowadzić bez użycia dźwigu.
– Oj – powiedziała przeciągle. – A może byśmy tak otworzyli butelkę czegoś mocniejszego i po prostu pogadali?
Spojrzałem na nią podejrzliwie.
– Masz coś konkretnego na myśli?
– Mam gruszkówkę. I kilka sekretów. Zainteresowany?
Tego było za wiele
Nalewka była mocna. Za mocna. Wypiliśmy po dwa kieliszki, zanim Renia naprawdę się rozgadała.
– On mnie kochał – powiedziała, patrząc mi w oczy. – Tak jak kocha się kogoś, kto nie powinien istnieć w twoim życiu, ale jednak istnieje. Byłam jego oddechem. A twoja babcia... jego obowiązkiem.
– Miło – mruknąłem. – W takim razie ja jestem wnukiem z obowiązku?
– Nie. Marcel wierzył, że to ty zrozumiesz. Że jako jedyny nie będziesz mnie traktował jak pasożyta.
– A co mam ci powiedzieć? Że fajnie, że mieszka tu kobieta, która miała romans z moim dziadkiem przez dwadzieścia lat?
– Dwadzieścia pięć – poprawiła. – I to nie był romans. To było życie, tylko nieformalne. Poza oficjalnym kadrem.
Zamilkłem.
– On planował to od dawna. Pisał do mnie, że dom powinien być dla nas. Dla mnie – bo byłam jego spokojem. Dla ciebie – bo byłeś jego dumą.
– A mama? Ona o tym wszystkim wiedziała?
Renia odchyliła się na krześle i spojrzała w sufit.
– Twoja matka była mądrą kobietą. Milczała, ale widziała wszystko. Czasem to, co niewypowiedziane, mówi najwięcej.
Wstałem i zgarnąłem kieliszki ze stołu.
– Mam dość burz na dziś.
– A jutro?
Nie odpowiedziałem. Ale nie powiedziałem też „nie”. Minął miesiąc. Z dziwną regularnością zaczęliśmy jeść razem śniadania. Pewnego ranka, przy kawie, powiedziała:
– Wiesz, Marcel by się ucieszył, widząc nas razem przy stole.
– Na pewno – mruknąłem tylko.
Zaśmiała się. I to był chyba pierwszy raz, gdy jej śmiech mnie nie irytował.
– Może i tak. Masz silną psychikę. Niewielu by mnie zniosło.
– A niewielu umiałoby tak skutecznie wywrócić komuś życie do góry nogami.
Spojrzała przez okno.
– Wiesz, czasem myślę, że on ten dom podzielił specjalnie. Żeby nas zmusić do rozmowy. Do życia obok siebie. Może chciał, żebyś... poznał mnie. Tak naprawdę.
Westchnąłem.
– No to gratuluję mu. Eksperyment się udał. Może nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, ale... – urwałem w połowie zdania.
Renata uśmiechnęła się łagodnie.
– A ja też już się nie modlę o to, żebyś się wyprowadził.
– Czyli to już coś.
Wstałem od stołu.
– A teraz wybacz. Idę ustawić kawę z powrotem tam, gdzie powinna stać.
– Tylko spróbuj – Renata zaśmiała się serdecznie.
I wiecie co? Chyba zaczynałem ją naprawdę... tolerować.
Tymon, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany z dumą rozpowiadał wszystkim, że zostanie ojcem. Szkoda, że biedak nie wie, że nie biologicznym”
- „Wyjechałam na emigrację, by zarobić na chleb dla rodziny. Dziś nie mam dokąd wracać, bo przestałam być im potrzebna”
- „Z siostrą byłyśmy jak 2 połówki jabłka, ale po kłótni nie rozmawiałyśmy przez 10 lat. Dopiero pogrzeb nas połączył”