„Spędziłam godzinę, uwięziona w windzie z sąsiadem z 8. piętra. To, co się stało potem, zupełnie odmieniło moje życie”
„Przez chwilę oboje milczeliśmy, czekając, aż winda jednak ruszy dalej. Ale nic. Tylko lekkie buczenie, jakby urządzenie próbowało się zastanowić, czy ma jeszcze siłę nas unieść. Spojrzałam na niego. Miał uśmiech, który trudno było rozgryźć”.

- Redakcja
Cisza. Tylko stuk obcasów na klatce schodowej i moje zirytowane westchnienie. Dźwigałam siaty z marketu, które wżynały mi się w palce. W jednej karton mleka, w drugiej słoik ogórków, który w każdej chwili mógł eksplodować. Typowy poniedziałek.
Wszystko, czego pragnęłam, to gorąca herbata i serial, przy którym mogłabym się znieczulić emocjonalnie. Bez ludzi. Bez rozmów o pogodzie. Winda otworzyła się z cichym jękiem. W środku stał sąsiad. Kojarzyłam go tylko z tego, że nie mówi „dzień dobry”. Teraz pierwszy raz spojrzał na mnie dłużej niż pół sekundy.
– Pomóc? – zapytał, pokazując na moje siatki.
Zamrugałam. Czy on mówi do mnie?
– Dam radę – odpowiedziałam oschle.
– Które piętro?
– trzecie – odparłam.
I zanim zdążyłam się zastanowić, czy to flirt czy tylko uprzejmość, winda szarpnęła i… stanęła. Zamarliśmy.
– No i masz – powiedział z rozbawieniem. – Zawsze marzyłem o randce w windzie, ale może bez siatek z Biedronki.
– Z całym szacunkiem, to moje ulubione torby – odpowiedziałam.
Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – awaria windy czy to, że rozmawiam z obcym facetem z takim luzem.
Zostaliśmy sami
Przez chwilę oboje milczeliśmy, czekając, aż winda jednak ruszy dalej. Ale nic. Tylko lekkie buczenie, jakby urządzenie próbowało się zastanowić, czy ma jeszcze siłę nas unieść. Spojrzałam na niego. Miał uśmiech, który trudno było rozgryźć – ani złośliwy, ani ironiczny, raczej jakby całkiem go bawiła ta sytuacja.
– To może… zadzwonię po pomoc – zaproponował, wyciągając telefon.
– Jasne, dzwoń, zanim zacznę panikować – odpowiedziałam z wymuszonym spokojem, choć już czułam, jak serce zaczyna mi łomotać. Nie tyle ze strachu przed utkwieniem, co z faktu, że byłam zamknięta w tej małej puszce z mężczyzną, z którym w normalnych warunkach nie zamieniłabym nawet „cześć”.
– Powiedzieli, że ktoś przyjedzie za pół godziny. Maksymalnie.
– Cudownie. To może zdążę opowiedzieć ci całe swoje życie – rzuciłam ironicznie.
Zaśmiał się. Potem zaczął opowiadać, że pracuje jako grafik, że nienawidzi spotkań w sprawie „pomysłów z niczego”, co bardzo mnie rozbawiło, choć nie dałam tego po sobie poznać.
Nie był nachalny
Mówił jakby do siebie, a ja coraz częściej się odzywałam, komentowałam, śmiałam się. W pewnym momencie złapałam się na tym, że zupełnie zapomniałam, gdzie jestem. I że przecież go nie znam.
– A ty? – zapytał nagle. – Czym się zajmujesz?
– Agencja kreatywna. Zajmuję się treściami, które udawają, że marki mają duszę.
– Czyli też sprzedajesz złudzenia?
– W najlepszym razie. W najgorszym nudy w ładnym opakowaniu.
– Brzmisz jak ktoś, kto ma dość wszystkiego.
– Aż tak widać?
– Widać, ale to nie wada.
Patrzyłam na niego przez chwilę, próbując rozgryźć, czy właśnie mnie podrywa, czy po prostu jest dobry w rozmowie. Nie byłam przyzwyczajona do takiej lekkości. Do tego, że ktoś słucha. I że chce mówić więcej.
Zostaliśmy uwolnieni
Po dwudziestu minutach winda drgnęła i znowu ruszyła. W ciszy jechaliśmy na ósme. Stałam z tymi siatkami, teraz już znacznie lżejszymi, jakby ta rozmowa zdjęła mi coś z ramion. Kiedy drzwi się otworzyły, spojrzał na mnie i powiedział:
– Zdecydowanie zasłużyliśmy na kawę po tej traumie.
– Może. Ale tylko jeśli nie zabierzesz mnie znów windą.
– Obiecuję. Tylko schody.
Nie wiedziałam, co mnie bardziej zaskoczyło – to, że powiedziałam „tak”, czy to, że naprawdę miałam ochotę na tę kawę.
Nie planowałam tej kawy. Myślałam, że po całej tej windowej farsie po prostu pójdę do siebie, zjem coś na szybko, odpalę serial i zapomnę o tym wszystkim. Ale kiedy zaproponował spacer do kawiarni, w dodatku z taką lekkością, jakbyśmy się znali od lat, odpowiedziałam:
– Czemu nie?
Zanim dotarliśmy do najbliższej kawiarni, zdążyliśmy omówić nasze ulubione przekąski z dzieciństwa, traumatyczne wspomnienia z liceum i to, jak bardzo oboje nienawidzimy niedziel wieczorem.
Miał coś w sobie
Nie mówił o sobie za dużo, ale to, co mówił, było trafne. Czułam, że nie gra, nie udaje, nie próbuje niczego na siłę. To było dziwne. Zaskakująco kojące.
W kawiarni usiedliśmy przy małym stoliku przy oknie. Zaczęło kropić. Ludzie biegli z parasolami, samochody pryskały wodą z kałuż. A ja siedziałam naprzeciwko faceta, którego znałam ledwie od godziny, i czułam się bardziej obecna niż przez ostatnich kilka miesięcy.
– Wiesz – powiedział w pewnym momencie, patrząc przez okno – dziwnie to zabrzmi, ale pierwszy raz od dawna nie czuję potrzeby, żeby udawać, że mnie coś bawi. Po prostu dobrze się czuję.
– Chcesz powiedzieć, że jestem aż tak zabawna? – próbowałam obrócić to w żart, ale ucieszyło mnie to bardziej, niż chciałam przyznać.
– Chcę powiedzieć, że jesteś inna. I to bardzo na plus.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko i upiłam łyk kawy. I pomyślałam: może to wszystko nie jest jeszcze powód do euforii, ale na pewno warto to sprawdzić.
Zaczęliśmy nowy etap
Kiedy wyszliśmy, deszcz już nie padał. Odprowadził mnie pod klatkę. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach, gdzie zwykle kończyły się moje interakcje z sąsiadami. Ale on nie wyglądał, jakby chciał iść.
– Chciałabyś może pójść kiedyś do kina? – zapytał.
– Z tobą? – uniosłam brew.
– No… z kimś, kto wygląda jak ja. I mówi te same głupoty.
Zgodziłam się. I już kilka dni później siedzieliśmy obok siebie w sali kinowej, dzieląc popcorn i śmiejąc się z kiepskiego filmu. Potem przyszły kolejne spotkania. Długie spacery, śniadania w niedzielne poranki, rozmowy o rzeczach ważnych i zupełnie nieistotnych.
Po trzech miesiącach zaproponował weekend nad morzem. Pojechaliśmy bez planu, bez rezerwacji. Spacerowaliśmy po mokrym piasku i śmialiśmy się z własnych fryzur rozwianych przez wiatr.
– Gdybyś mi powiedział dwa lata temu, że zakocham się w sąsiedzie z windy… – zaczęłam.
– To co? Wzięła byś schody?
– Albo przeprowadziła się – zaśmiałam się.
Nie odpowiedział, tylko złapał mnie za rękę. I wtedy zrozumiałam, że to nie był już flirt. To było coś, co mogło potrwać.
Byłam szczęśliwa
Wróciliśmy z nadmorskiego weekendu, opaleni, rozluźnieni i trochę bardziej związani. Minęły dwa lata od tamtej awarii, od tamtej kawy, od tamtej decyzji, żeby jednak spróbować.
Wyszliśmy właśnie z sali weselnej. Naszej. W ręku trzymałam walizkę, buty na zmianę i bukiet, który zdążył już trochę zwiędnąć. Szymon szedł obok, rozpięta marynarka, uśmiech jak wtedy, gdy pierwszy raz mnie rozśmieszył w windzie.
Pod naszym blokiem zatrzymaliśmy się na chwilę. Zmęczeni, ale spokojni. Czekaliśmy na windę, jak zawsze. Gdy się otworzyła, spojrzałam na niego i powiedziałam:
– Oby nie zacięła się jak ostatnio.
– Jeśli tak, to już wiemy, że warto – odpowiedział.
Wjechaliśmy na ósme. Bez słów. Tylko jego dłoń w mojej.
Julia, 30 lat
Czytaj także:
- „Żona nagle chciała wrócić do panieńskiego nazwiska. Od razu wiedziałem, że to zły znak dla naszego małżeństwa”
- „Młodzież jest niewdzięczna, ale ja mam na to sposób. Gdy córka prosi o kasę, jednym słowem sprowadzam ją do parteru”
- „Gdy patrzę na dzieciate koleżanki, to robi mi się słabo. Jak można dać się uwiązać na całe życie?”