„Spędziłam święta w sanatorium, bo miałam dość samotności. Nie sądziłam, że Zbyszek pokaże mi uroki życia na emeryturze”
„Spakowałam walizkę, zarezerwowałam pokój w ośrodku sanatoryjnym w Rabce i pojechałam. Nie liczyłam na cuda, chciałam po prostu zmienić widok z okna. Zamiast bloku — góry. Zamiast sąsiadek — może jakieś nowe twarze”.

- Redakcja
Wyjechałam do Rabki, bo miałam dość samotności. Nie tej filmowej, z dramatyczną muzyką w tle i łzami spływającymi po policzkach. Moja samotność była jak chłodna herbata — niby nic wielkiego, ale nie da się jej wypić z przyjemnością. Codziennie rano wstawałam, parzyłam tę herbatę, zjadałam ten sam chleb z twarogiem, potem czytałam gazetę, aż do znudzenia znałam rozkład wszystkich rubryk. I tak dzień za dniem. Sąsiadka powiedziała mi kiedyś, że „na emeryturze trzeba mieć hobby albo faceta, inaczej człowiek zgłupieje”. Hobby nigdy nie miałam. Faceta — miałam, ale odszedł siedem lat temu. Zostawił po sobie tylko swoje narzędzia w szafce i mnóstwo wspomnień, które przyklejały się do mnie, jak kurz do mebli. Niby niegroźne, ale z czasem zaczynały dusić.
Dlatego spakowałam walizkę, zarezerwowałam pokój w ośrodku sanatoryjnym w Rabce i pojechałam. Nie liczyłam na cuda, chciałam po prostu zmienić widok z okna. Zamiast bloku — góry. Zamiast sąsiadek — może jakieś nowe twarze. Nie sądziłam jednak, że właśnie tam spotkam Zbyszka. A już na pewno nie przypuszczałam, że ten człowiek pokaże mi, jak może smakować życie po sześćdziesiątce.
Popatrzyłam na niego jak na wariata
– Wolne? – zapytał mężczyzna z siwą czupryną i kraciastą koszulą, wskazując krzesło naprzeciwko mnie.
Podniosłam wzrok znad zupy jarzynowej. Nie wyglądał na typa, który się wprasza. Raczej z tych, co zawsze pytają dwa razy, zanim usiądą.
– Wolne – odparłam krótko, licząc, że zje i sobie pójdzie. Chciałam spokoju.
Usiadł. Wyjął z kieszeni mały notesik i długopis. Przesunął talerz do siebie i zaczął coś notować między jednym łykiem zupy a drugim.
– Pan pisze pamiętnik z Rabki? – zagadnęłam mimo woli, bo już mnie irytowało, że nie daje jeść po ludzku.
– Sudoku. Trzy szóstki mi się tu nie zgadzają – mruknął. – Ale spokojnie, rozgryzę. Zawsze rozgryzam.
– Ambitne wakacje – parsknęłam.
– A pani? Co pani tu robi? Kuracjuszka? Uciekinierka?
– A co za różnica?
– Żadna. Zbyszek jestem – powiedział, nie odrywając wzroku od swojego notesika.
– Maryla – burknęłam i wróciłam do zupy.
Zrobił kilka kresek, dopisał coś, potem się uśmiechnął i odłożył długopis.
– Gotowe. A teraz możemy normalnie pogadać. Ma pani ładne okulary. Takie… konkretne.
– To komplement czy diagnoza?
– I jedno, i drugie – zaśmiał się lekko. – Wie pani, nie lubię tracić czasu. Życie na emeryturze jest krótsze, ale jakieś takie intensywniejsze. A pani wygląda na kobietę, która jeszcze nie zdążyła się rozkręcić.
Popatrzyłam na niego jak na wariata. A potem pomyślałam, że może właśnie dlatego jeszcze tu siedziałam.
Zaciekawił mnie
Dwa dni później znów go spotkałam. Siedział na ławce przed ośrodkiem i machał do mnie sudoku jak wachlarzem.
– Dzień dobry, Marylo! – zawołał z uśmiechem.
Zatrzymałam się na chwilę. Chciałam iść na spacer w stronę parku, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, już poklepywał miejsce obok siebie.
– Mam termos z herbatą i za dużo cytryny. Możesz uratować sytuację.
Usiadłam. Nie z grzeczności – z ciekawości. Co za jeden, ten Zbyszek?
– A co? Polujesz tu na wdowy? – rzuciłam, zakładając nogę na nogę.
– Absolutnie nie. Tylko na te, co mają cięty język i ładne łydki.
– Jesteś bezczelny – powiedziałam, ale herbata była dobra. I w sumie – rozgrzewała.
– A ty się obrażasz czy uśmiechasz?
– Jeszcze nie wiem.
– Ja też nie wiem, po co tu przyjechałem. Mój syn z synową mnie wypchnęli. Mówią: „Tato, odpocznij, poznaj ludzi, pogadaj z kimś, a nie tylko te krzyżówki i telewizor”. No to pojechałem.
– I co, odpoczywasz?
– Jeszcze nie, ale będę. Dzięki tobie.
Patrzyłam, jak przechyla termos i nalewa herbaty do drugiego kubka.
– Wiesz, że nie wszyscy lubią, jak się ich zagaduje na siłę?
– Ale ty lubisz. Tylko jeszcze się do tego nie przyznałaś.
Wypiłam mały łyczek. Trochę za dużo cytryny. Trochę za dużo tego Zbyszka, ale nie wstałam. A to już coś.
Miło mnie zaskoczył
– A co robisz o siedemnastej? – zapytał Zbyszek przy śniadaniu, jakbyśmy byli w jakimś małżeństwie z trzydziestoletnim stażem.
– Nie wiem. Może sudoku? – prychnęłam.
– Ha! Już żartujesz z mojej pasji? A ja tu z zaproszeniem.
Spojrzałam podejrzliwie. Znowu coś knuł.
– Mów pan.
– Spacer. Szlak pod górkę, ale wejście jest łagodne.
– Nie wiem, czy chcę z tobą spacerować.
– Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz – puścił mi oczko.
O siedemnastej stał już przed wejściem. W jednej ręce kijki, w drugiej jabłka.
– Co to? – wskazałam na owoce.
– Na wypadek, gdybyśmy zgubili się w lesie i trzeba było wezwać pomoc. Jabłko dodaje sił. I działa na tremę.
– A ty się mnie boisz? – zapytałam z przekąsem.
– No pewnie. Wyglądasz, jakbyś jednym spojrzeniem potrafiła wygarnąć człowiekowi wszystko.
Szliśmy. Najpierw trochę sztywno. Potem zaczęliśmy gadać. O wszystkim i niczym.
– Miałem żonę. Dziesięć lat temu umarła. Zanim się obejrzałem, już jej nie było – powiedział nagle.
Zatrzymałam się.
– Przykro mi.
– Nie trzeba. Mieliśmy swoje dobre i złe lata.
– U mnie już siedem lat mija od śmierci męża. Siedziałam w domu i czekałam, tylko nie wiedziałam na co. Aż w końcu stwierdziłam, że już wystarczy. I przyjechałam.
Zbyszek podrapał się po głowie, spojrzał na mnie jakoś uważniej.
– No to może teraz zacznie się pani cieszyć życiem?
– Słucham?
– No jak już się naczekałaś na to szczęście, to czas się nacieszyć życiem. Dzień po dniu.
Zaśmiałam się. Pierwszy raz od miesięcy tak naprawdę.
Poczułam się zdradzona
– W sobotę jest bal. Organizują w tej sali za stołówką. Zatańczymy? – zapytał Zbyszek z taką miną, jakby proponował mi małżeństwo.
– Bal dla emerytów? – skrzywiłam się. – Będziemy tam skakać przy starych przebojach, aż protezy odlecą?
– A ty to wiecznie wszystko musisz zepsuć żartem?
– Bo to bezpieczniejsze niż dać się w coś wciągnąć.
– Ale nie zabawniejsze – odparł i dodał cicho: – Mnie by się podobało.
– No dobrze – uległam po chwili. – Ale bez żadnych szarż tanecznych. Mam kolano po kontuzji.
– Jakoś się zgramy.
W sobotę tuż przed dziewiętnastą włożyłam sukienkę. Taką, którą trzymałam na dnie szafy od lat „na okazję”. O dziwo, nadal na mnie dobrze leżała. Zeszłam na dół. Sala była udekorowana tandetnymi serpentynami, grał zespół, a Zbyszek… tańczył z jakąś rudą, która wyglądała, jak milion dolarów. Zatrzymałam się w progu.
– Maryla! – zauważył mnie w końcu i ruszył w moją stronę, ale ja odwróciłam się na pięcie.
– Nie trzeba było się fatygować. Widzę, że masz już inną partnerkę – rzuciłam chłodno.
– To Zosia z pokoju obok. Złapała mnie, żebym pokazał jej kroki. Tylko pokaz taneczny!
– Tylko pokaz… – mruknęłam i ruszyłam w stronę wyjścia. – A ja się głupia wystroiłam.
– Nie odchodź, proszę. Chciałem spędzić ten wieczór z tobą. Naprawdę.
Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam.
– Może następnym razem.
Zbyszek nic nie odpowiedział. A ja wróciłam do pokoju.
Zrobiło mi się ciepło
Nazajutrz wstałam wcześnie. Na śniadaniu Zbyszka nie było. I dobrze – pomyślałam – niech trochę pomyśli. Mnie się nie przeprasza między zupą a kompotem. Po śniadaniu poszłam w stronę parku zdrojowego. Pogoda była bajkowa, powietrze czyste jak łza. Na jednej z ławek, oczywiście, siedział on. Jakby wiedział, którędy pójdę.
– Dzień dobry... – wstał powoli. – Czy ja mogę złożyć samokrytykę?
– Nie wiem. Zależy, czy z sensem.
– Mam ciasto. Drożdżowe. Sam nie piekłem, ale wyciągnąłem z lodówki odpowiednio wcześniej, żeby nie było zimne.
– Oho. Przekupstwo przez żołądek?
– Raczej desperacja przez serce.
Usiadłam z westchnieniem. Zbyszek podał mi plastikowy pojemnik z ciastem i jednorazową łyżeczkę.
– Mówiłem, że nie jestem dobry w te całe emocjonalne sytuacje, ale jak wczoraj wyszłaś… Poczułem, że cię straciłem. Byłem głupi. Myślałem, że to tylko tańce. Dopiero gdy cię straciłem, zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
– Może. Dobrze, że chociaż ciasto jest pyszne.
– A więc? Bal przepadł, ale może spróbujemy raz jeszcze. Inaczej. Wolniej. Z pytaniami.
– Może. Następnym razem to ja wybiorę muzykę.
– I nie zatańczę z Zosią.
– Zbyszek?
– Tak?
– Wciąż się mnie trochę boisz, prawda?
– Trochę tak.
Uśmiechnęłam się. Nie odwróciłam wzroku. I tym razem nie wstałam.
Było mi z nim dobrze
Zbyszek wrócił ze mną do Warszawy. Nie od razu, oczywiście. Najpierw były rozmowy. Trochę nieporadne, trochę śmieszne. Wszystko to było… nowe. I nieprzewidywalne. A ja całe życie byłam przewidywalna aż do przesady.
– Maryla – powiedział któregoś dnia, krojąc pomidora z taką precyzją, jakby przygotowywał się do operacji – bo ja to tak sobie myślę…
– Oho, uważaj z tym „myśleniem”. Już raz skończyło się rudą Zosią.
– No właśnie. Teraz będzie inaczej. Będzie… plan.
– Plan? – uniosłam brew. – Ciekawe.
– Pojedziemy razem za rok do Rabki. Ten sam pokój. Może inny termos, ale ta sama ławka.
– A jeśli mnie szlag trafi do tego czasu?
– To pojadę sam, z twoim zdjęciem.
Zamilkliśmy. Cisza między nami była już inna.
– Dobrze ci ze mną? – zapytał cicho.
– Dobrze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– To może być najlepsze „dobrze” w moim życiu.
Nie odpowiedziałam. Nalałam mu herbaty. I już wiedział, że to znaczy „tak”.
Maryla, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zrobiłam dzieciom ciastka na święta, bo nie miałam kasy na prezenty. Ich reakcja przyprawiła mnie o płacz”
- „Teściowa skrytykowała moją sałatkę jarzynową, a potem wzięła dokładkę. Myślałam, że to świąteczny cud”
- „W Boże Narodzenie zdradziłam narzeczonego z jego bratem. Takiej świątecznej niespodzianki się nie spodziewał”