Reklama

Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia ani w wielkie, romantyczne uczucia. Od zawsze natomiast ceniłam sobie w życiu stabilizację. Poczucie bezpieczeństwa było dla mnie ważniejsze od jakichś tam porywów serca czy innych uniesień. Nie sądziłam, że takie podejście do życia zmusi mnie do trudnych wyborów życiowych.

Reklama

Urzekł mnie

Moi rodzice byli dla siebie partnerami – tak mogłabym najkrócej przedstawić sytuację w moim rodzinnym domu. Dzielili się obowiązkami, wspólnie ponosili koszty życia. Nigdy nie widziałam jednak, by okazywali sobie płomienne uczucia – szacunek jak najbardziej, ale porywów miłości czy nawet drobnych czułości jakoś nigdy nie dostrzegałam. Zapewne nie pozostało to bez wpływu na moje późniejsze relacje z mężczyznami.

Stanisława poznałam na studiach. Był fajnym kumplem, z którym mogłam pogadać na każdy temat. Lubiłam spędzać z nim czas, on ze mną też. Ludzie zaczęli uważać nas za parę zanim jeszcze sami zdecydowaliśmy się na rozmowę o łączącej nas relacji. Cóż, inni zawsze wszystko wiedzą lepiej, ale stwierdziliśmy, że coś jednak musi być na rzeczy.

W końcu postanowiliśmy się ze sobą związać. Stanisław z pewnością nie był Casanovą, jednakże sroce spod ogona nie wypadł. Całkiem przystojny, inteligentny, wygadany, stanowił niezły materiał na chłopaka, partnera czy też potencjalnego męża. Ja także byłam całkiem atrakcyjna, może nie zdobyłabym tytułu miss i nie miałam nóg do samej ziemi, ale podobałam się facetom, więc chyba nie byłam znów taką najgorszą partią.

Zamieszkaliśmy razem

Jeszcze pod koniec studiów wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. Był to kolejny etap naszej znajomości – chcieliśmy sprawdzić się we wspólnym życiu, radzeniu sobie z problemami dnia codziennego. Szło nam całkiem nieźle: nie wchodziliśmy sobie w drogę, nie blokowaliśmy nawzajem dostępu do łazienki, bez większych dyskusji podzieliliśmy się również domowymi obowiązkami.

Siedziałam właśnie nad pracą magisterską, gdy Stanisław wpadł do domu podekscytowany.

– Karo, mam świetne wieści! – wykrzyknął, zdejmując buty.

– Co się stało? – zapytałam, zaintrygowana jego entuzjazmem. Rzadko okazywał emocje.

– Dostałem pracę w tej firmie konsultingowej, do której aplikowałem miesiąc temu!

– Naprawdę? Jak to się stało? Przecież mówiłeś, że nie masz szans na zatrudnienie!

– No właśnie, sam jestem w szoku. Od początku mówili, że mam najmniejsze szanse. Po czym nagle dziś zaprosili mnie na kolejny etap rozmów. Okazało się, że uczestniczył w nich główny prezes zarządu i zdecydowanie wskazał na mnie.

– No to gratuluję! Musimy to uczcić!

Poślubiłam pracoholika

Parę miesięcy później obroniłam tytuł magistra i fuksem dostałam stanowisko, o jakim marzyłam. Co prawda na początku miałam umowę na okres próbny, ale wiele wskazywało na to, że zwiążę się z nimi na dłużej. Mogliśmy więc zacząć planować założenie rodziny.

Zdecydowaliśmy się na ślub cywilny i skromną uroczystość dla najbliższych. Tak naprawdę była to tylko formalność, bo żyło nam się ze sobą dobrze, jednak na pewno dawało nam to większe poczucie stabilizacji. A poza tym chcieliśmy się starać o dziecko i uważaliśmy, że lepiej będzie, jeśli zostaniemy małżeństwem.

Stanisław był bardzo oddany swojej pracy. Nie dziwiło mnie to, musiał się przecież starać, żeby główny prezes zarządu nie pożałował, że właśnie jego wskazał jako najlepszego kandydata na pracownika. Mój mąż faktycznie świetnie odnalazł się w zespole, dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, a praca sprawiała mu przyjemność. Choć, oczywiście, wracał do domu często mocno zmęczony.

Harował jak wół

– Jak tam w pracy? – pytałam, podając jego ulubione danie.

– Dobrze – odpowiadał zdawkowo.

– A coś więcej?

– Zmęczony jestem.

– To może wyjechalibyśmy dokądś na weekend?

– Nie… Nie mam sił.

– No ale właśnie o to chodzi: odpocząłbyś, naładował akumulatory…

– Nie, Karo, mam jeszcze coś do zrobienia w weekend, odpada.

I tak nasze życie coraz bardziej kręciło się wokół pracy Stanisława. Wracał z niej coraz później, a i w weekendy siadał nad jakimiś papierami i traciłam z nim jakikolwiek kontakt.

Nic dziwnego, że przy takim trybie życia mojego męża nasze starania o dziecko miały mizerny skutek. Późne powroty i zmęczenie sprawiały, że wykazywał coraz mniejsze zainteresowanie mną jako kobietą. W tygodniu, gdy tylko przykładał głowę do poduszki, natychmiast zasypiał. W weekendy czasem udawało mi się go odciągnąć od papierzysk, ale zdarzało się to coraz rzadziej.

Pokochałam siebie

Skoncentrowałam się zatem bardziej na sobie. W pracy wiodło mi się coraz lepiej, a po pracy, zamiast gnać do domu i szykować wymyślne dania dla męża, i czekać potem z nimi do późnych godzin, aż wróci łaskawie do domu, zaczęłam spotykać się ze znajomymi, chodzić na basen i siłownię, zakupy czy do salonu urody.

Postanowiłam pokochać siebie – i w pełni mi się to udało. W ten sposób przestałam czuć się samotna w związku. Kiedy jednak zbliżały się wakacje, postanowiłam namówić Stanisława na wspólny wyjazd dokądkolwiek.

– Kochanie, na kiedy planujesz urlop? – zapytałam.

– Urlop? Nie wiem, czy w ogóle będę brał urlop – odpowiedział zaskoczony moim pytaniem.

– Oszalałeś? Czasem trzeba wypoczywać! Wakacje się zbliżają, chciałam gdzieś z tobą pojechać. Marzą mi się Bałkany…

– Karo, mamy kilka poważnych projektów na tapecie. Nie sądzę by mój urlop był teraz możliwy. Jak chcesz to jedź sama.

– Sama? – byłam zdruzgotana.

– No to może zaproś jakąś koleżankę. Pojedźcie sobie razem gdzie tam sobie chcesz.

Zostałam sama

Dwa dni później, wracając z zakupów, spotkałam sąsiada. Przytrzymał mi drzwi do klatki i pomógł wnieść sprawunki. Czasem rozmawiałam z nim niezobowiązująco. Teraz też wymieniliśmy parę zdań i od słowa do słowa ani się nie obejrzałam, jak opowiedziałam mu o tym, że nie mam z kim jechać na wakacje.

– Świetnie się składa! – wykrzyknął. – To znaczy nie cieszę się, że mąż nie chce z tobą jechać, chociaż właściwie może to i dobrze.

– Coś kręcisz! – roześmiałam się.

– Ech, bo za dużo na raz chcę powiedzieć. Mam zaplanowany wyjazd do Chorwacji na dwa tygodnie. Miałem jechać z kumplem, ale w ostatniej chwili przesunęli mu urlop. Może masz ochotę go zastąpić?

– Zastąpić twojego kumpla? Ciekawa propozycja…

– Przemyśl to. Wyjazd we wtorek za trzy tygodnie. Koszt całkiem przyzwoity…

– Wiesz co? – przerwałam mu. – Już się zdecydowałam. Wchodzę w to!

Kolejne trzy tygodnie spędziłam na przygotowaniach do wyjazdu. Mojemu mężowi oczywiście nie wspomniałam, że jadę z Krzyśkiem z trzeciego piętra. Zresztą nawet mnie nie pytał.

Podjęłam decyzję

Te dwa tygodnie w Chorwacji to była najpiękniejsza przygoda mojego życia. Przemierzaliśmy kraj wzdłuż i wszerz, odwiedzaliśmy parki krajobrazowe i plaże, zwiedzaliśmy i wypoczywaliśmy. Krzysiek okazał się świetnym kompanem i … całkiem niezłym kochankiem. Nie spodziewałam się, że wyląduję z nim w łóżku i że będzie to takie fajne przeżycie.

Niedługo po powrocie z wakacji kontakt z Krzysztofem się urwał: zaproponowali mu w pracy od zaraz przeniesienie do innego miasta wraz z lepszymi warunkami finansowymi. Gdy tylko wyjechał, ze zdziwieniem odkryłam, że okres mi się spóźnia. Zrobiłam test ciążowy. Był pozytywny. Oznaczało to, że z Chorwacji przywiozłam o jedną pamiątkę więcej, niż mi się zdawało…

Nie wpadłam w panikę. Gdyby mąż dowiedział się, że miałam przelotny romans i dziecko nie jest jego, rozwiódłby się ze mną. Ale skoro Krzysztof wyjechał… Postanowiłam, że mój mąż się o niczym nie dowie. Nie chcę rozwodu, jest mi dobrze w moim małżeństwie. A teraz, gdy będę miała córkę lub syna, z całą pewnością nie będę samotna.

Nie jestem do końca uczciwa wobec Stanisława, ale zrobię wszystko, by zapewnić sobie i swojemu dziecku poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. Ten jeden mały sekret zachowam tylko dla siebie.

Karolina, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama