Reklama

Marek zawsze mówił, że lubi spokój. „Cisza to mój luksus” - powtarzał, gdy dzieci jeszcze mieszkały z nami i codziennie w domu wybuchały jakieś dramaty o bałagan w łazience, zagubione klucze, nieodrobione lekcje. Teraz gdy nasze dzieci wyfrunęły z gniazda, rzeczywiście mieliśmy ciszy aż nadto. I spokoju też. Codzienne rytuały – wspólne picie kawy rano, spacer z psem wieczorem, oglądanie teleturnieju po wiadomościach – budowały moją pewność, że jesteśmy parą na dobre i na złe. Po tylu latach, po tylu kryzysach, naprawdę myślałam, że nic nas już nie zaskoczy. Złudzenie stabilności prysło pewnego wieczoru, jak bańka mydlana.

Reklama

– Marek, kolacja stygnie! – zawołałam z kuchni, odstawiając miskę z sałatką na stół.

Cisza. Nie pierwszy raz się spóźniał. Ale tym razem nie odbierał też telefonu. Drugi raz, trzeci, piąty – w końcu wysłałam mu wiadomość.

– „Pracuję dłużej”. Nie czekaj – odpisał po godzinie.

Zaniepokoiło mnie to. Nigdy nie pisał aż tak zdawkowo. Zawsze był dokładny: „Jeszcze raport, potem wracam. Będę około ósmej. Kocham cię”. A tu – krótko, sucho. I coś jeszcze – zapomniał, że mieliśmy dziś kolację z Magdą i jej nowym facetem.

– Może wpadł w jakiś dół – mruknęła Magda, gdy sama rozlewała wino do kieliszków. – Tylko niech ci nie zrobi numeru z jakąś sekretarką, bo się wścieknę. Po 25 latach to już by było przegięcie!

Zaśmiałam się nerwowo. Marek? Z kimś innym? Nierealne. Ale coś mnie jednak ścisnęło w środku.

Powiedział, że to nie moja wina

– Muszę odpocząć. Potrzebuję przestrzeni – powiedział, patrząc gdzieś za moje ramię, jakby nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.

Stałam w przedpokoju, trzymając jego pospiesznie spakowaną torbę, z której wystawała ulubiona bluza i ładowarka do telefonu. Wszystko działo się zbyt szybko.

– Jak to – przestrzeni? – spytałam cicho, jakby zbyt głośne słowa miały rozerwać ten dziwny kokon, w którym się nagle znaleźliśmy.

To nie twoja wina. Ja po prostu… muszę coś przemyśleć – rzucił, jakby to było wyjaśnienie, a nie unikanie.

– Ktoś cię skrzywdził? To przez pracę? To przez nas?

Wzruszył ramionami. Jego usta zacisnęły się w cienką linię. Milczał.

– Marek, nie rób mi tego – wyszeptałam. – Powiedz, co się dzieje. Przecież zawsze rozmawialiśmy. Mamy dzieci, mamy dom…

– Właśnie dlatego – przerwał. – Tyle razem przeszliśmy. Muszę… się zdystansować.

Trzasnęły drzwi. Zostałam sama. Z psem, który patrzył na mnie, jakby też nie rozumiał, czemu jego pan zniknął bez słowa. Tę noc spędziłam na kanapie, gapiąc się w ciemność. Telefon milczał. Rano zadzwoniłam do Magdy.

– Coooo? On się wyprowadził? Tak po prostu?! – krzyknęła. – Joanna, coś tu śmierdzi.

– Mówił, że to nie moja wina – wyszeptałam. – Ale jeśli nie moja, to czyja?

W głowie kłębiły mi się pytania. Co zrobiłam źle? Czy go przytłoczyłam? Może za bardzo wszystko kontrolowałam? A może… po prostu ktoś się pojawił?

Grzebałam w jego rzeczach jak idiotka

– Zobacz to – powiedziała Magda, podsuwając mi telefon. – Znam ten lokal. Tam nie idzie się na „przemyślenia”, tylko na wino i całusy.

Patrzyłam na paragon. Restauracja w centrum. Kolacja dla dwojga, butelka drogiego wina. Data – dwa dni przed wyprowadzką Marka. Nogi się pode mną ugięły.

– Myślisz, że to... z kimś…?

– Nie wiem – powiedziała ostro. – Ale mam złe przeczucia. I ty też je masz.

Przez resztę dnia przekopywałam jego szuflady. Znalazłam kilka dziwnych wiadomości na jego starym telefonie, który czasem zostawiał w domu – SMS-y od „Anety”. Niby służbowe. Ale żadna „służbowa” nie pisze „miło było wczoraj zobaczyć cię poza biurem” z emotką z mrugającym oczkiem. Zadzwoniłam do niego z drżącymi rękami. Odpowiedział po długim sygnale.

– Marek… kim jest Aneta?

Cisza.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać – powiedział w końcu cicho.

– Więc kiedy? Bo ja wariuję. Siedzisz gdzieś z kobietą, a ja grzebię w twoich rzeczach jak jakaś idiotka.

Nie rób sobie tego – powiedział, i się rozłączył.

Zaczęłam płakać. Głośno, rozpaczliwie. Po chwili znowu zadzwoniłam – nie odebrał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Nic. Wieczorem przyszła Magda z winem.

– Nie jesteś idiotką – powiedziała, obejmując mnie. – Tylko kobietą, która myślała, że ma męża.

Wypiłyśmy razem całą butelkę. A ja wciąż nie wiedziałam, co bardziej boli – cisza Marka czy fakt, że naprawdę mogłam go stracić.

Mówił jej, że to już koniec

– Joasia, ja ich widziałam – powiedziała cicho Basia, znajoma z sąsiedniego osiedla, kiedy wpadłam do sklepu po chleb. – Marek i jakaś młoda blondynka. Trzymali się za ręce. Na rynku, w niedzielę.

Prawie upuściłam portfel.

– Jesteś pewna?

– Tak. Rozpoznałam go od razu. I ona… Taka, no wiesz, wyrazista. Sukienka mini w kwiaty, czerwone usta. Od razu wiesz, że to nie jest tylko „koleżanka z pracy”.

Zaparło mi dech. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Serce waliło mi jak młotem. Z drżeniem rąk usiadłam przy laptopie, wpisałam od razu i... znalazłam. W mediach społecznościowych, zdjęcia z jakiegoś pikniku firmowego. Ona – uśmiechnięta, obok niej Marek. Ramieniem musnął jej plecy. Nie mogłam złapać tchu. Kiedy przewinęłam dalej – wspólne zdjęcie z wyjazdu do Kazimierza. Zrobione w weekend, w którym Marek rzekomo „miał dyżur i nie mógł przyjechać do Karoliny”. Zamarłam. Następnego dnia pojechałam do jego pracy. Wpadłam tam jak burza.

– Dzień dobry. Szukam Marka Sławińskiego – powiedziałam recepcjonistce.

– Jest na spotkaniu. A pani to…?

– Żona – odpowiedziałam twardo. – Czekam.

Po kilku minutach z windy wyszła kobieta. Blond, sukienka w kwiaty. Wiedziałam, że to na.

– Aneta? – spytałam ostro.

Zatrzymała się. Spojrzała na mnie zaskoczona. Może trochę przerażona.

– Wiesz, że ma żonę?

– Wiem... Ale mówił, że to już koniec – odpowiedziała cicho.

– Nie miał odwagi mi tego powiedzieć.

Obróciłam się na pięcie i wyszłam. Cały budynek wirował mi przed oczami.

Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja

Dom był cichy. Zbyt cichy. Nawet zegar w kuchni tykał dziś głośniej niż zwykle. Usiadłam na łóżku w naszej – mojej – sypialni i spojrzałam na pustą stronę po jego stronie. Zostawił wszystko – koszule, książki, nawet kubek z napisem „Najlepszy mąż świata”. Zostawił też mnie. Zadzwoniła Karolina. Odebrałam jak we mgle.

– Mamo? Wszystko w porządku? – spytała, a ja usłyszałam w jej głosie niepokój.

– Twój ojciec... wyprowadził się – powiedziałam cicho.

– Co?! Dlaczego?

– Nie wiem. Mówił, że musi coś przemyśleć. Ale myślę, że... jest ktoś inny.

Cisza.

– Mamo, to nie twoja wina. On się zmienił, nie ty – powiedziała w końcu. – I choć cię kocham, nie jestem zaskoczona.

Zamrugałam zupełnie zaskoczona.

– Jak to?

– Widziałam go kiedyś z nią. Chciałam ci powiedzieć, ale... nie miałam serca. Myślałam, że może się opamięta.

Poczułam się, jakby ktoś zrzucił mi cegłę na klatkę piersiową. Wszyscy coś wiedzieli, tylko nie ja. Głupia stara Joanna. Wieczorem wyciągnęłam stare zdjęcia. Nasze wspólne wakacje w Bieszczadach. Chrzest Karoliny. Marek, trzymający Bartka na ramionach. Wszędzie uśmiechy. I ja – młodsza, z nadzieją w oczach. Zasnęłam wyczerpana dopiero nad ranem z głową na poduszce Marka. Pachniała jeszcze jego wodą po goleniu.

Nigdy mu nie wybaczę

Spotkaliśmy się w parku. On zadzwonił. Powiedział tylko: „Musimy pogadać”. Zgodziłam się – nie dla niego. Dla siebie. Chciałam zamknąć drzwi, które od tygodni skrzypiały w mojej głowie. Usiadł na ławce. Ten sam płaszcz, co zawsze. Twarz zacięta, ale oczy nie uciekały już przed moimi.

– Czyli to wszystko prawda, tak? – zapytałam bez zbędnych wstępów.

– Tak – odpowiedział. – Jestem z Anetą.

Poczułam, jak moje serce robi jeden, potężny skurcz. Ale nie płakałam. Już nie miałam czym.

– Dlaczego? Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy?

Bałem się cię zranić. Ale wiem, że już to zrobiłem – powiedział cicho.

– Zraniłeś mnie wtedy, gdy przestałeś do mnie się odzywać. Gdy zaczęłam rozmawiać ze ścianą.

– To się po prostu wydarzyło – zaczął.

– Nie, Marek. Nic się nie „wydarza”. To się wybiera. Ty to wybrałeś.

Milczał. Widziałam, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie miał już nic, co mogłoby mnie obchodzić.

– Wybaczysz mi kiedyś?

– Nie. Ale nauczę się z tym żyć.

Wstałam i odeszłam. Nie odwróciłam się. Za mną został tylko człowiek, którego już nie znałam. W domu spakowałam karton z jego książkami i zdjęciami. A potem wyniosłam do piwnicy. Tym razem to ja powiedziałam: koniec.

Joanna, 58 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama