Reklama

Kiedy ludzie pytali mnie, jak to jest być trzynaście lat w małżeństwie, zawsze odpowiadałam z uśmiechem: spokojnie. Bez większych dramatów, ale też bez tej ekscytacji, która kiedyś powodowała, że na sam jego widok przyspieszało mi serce. Adam i ja byliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna. Mieliśmy swoje rytuały – poranna kawa, wspólne zakupy w sobotę, niedzielne obiady u jego mamy. Czasem śmiałam się, że nasze życie to jedna wielka powtarzalność, ale taka bezpieczna, znana.

Reklama

Zbliżała się nasza rocznica. Trzynasta. Zjedliśmy uroczystą kolację w restauracji przy rynku, tej samej co co roku. Adam zamówił polędwicę, ja risotto z grzybami. Rozmawialiśmy o planach na lato, o tym, że trzeba wreszcie naprawić kran w łazience. I wtedy mnie tknęło.

– Adam – zaczęłam, nieco niepewnie. – A gdybyśmy... pojechali na wakacje osobno? Tylko raz. Tydzień. Ty gdzieś, ja gdzieś. Żeby zatęsknić, oderwać się. Może to byłoby dobre dla naszego związku?

Zamarł z widelcem w powietrzu. Przez chwilę myślałam, że to był błąd. Ale potem uśmiechnął się lekko.

– Ciekawe. W sumie... czemu nie? – powiedział, jakby to był całkiem naturalny pomysł. – Może faktycznie dobrze nam to zrobi.

I w tej jednej chwili poczułam ulgę. I coś jeszcze – delikatny dreszcz ekscytacji. Jakbyśmy otwierali jakieś nowe drzwi. Nie miałam pojęcia, co się za nimi kryje.

Samotne spacery w słońcu Andaluzji

Zarezerwowałam tydzień w Andaluzji – w małym, białym miasteczku niedaleko Malagi. Bez kurortów, bez all-inclusive. Chciałam słońca, ciszy, gór i morza. Sama zaplanowałam każdy dzień. To miało być moje małe odrodzenie. Moje „ja” bez żony w tytule.

Pierwsze dni były piękne. Słońce aż bolało w oczy, ale to było dobre. Szłam wzdłuż plaży boso, z książką w jednej ręce, kapeluszem w drugiej. Czasem siadałam w barze na sangrię. Obserwowałam ludzi – całujących się, kłócących, milczących. Sama wybierałam, co i kiedy zjem. I choć na początku czułam się wolna, z każdą godziną coś we mnie się osuwało. Wieczorem usiadłam na hotelowym tarasie z telefonem w dłoni. Pisałam do Adama:

„Słońce aż parzy. Tęsknię trochę. Ty?”

Nie odpisał od razu. Dopiero nad ranem przeczytałam:

„Cieszę się, że odpoczywasz. U mnie ok.”

Nie wiem czemu, ale zabolało. „U mnie ok”? To miało być więcej. Głębiej. Może choć: „Też tęsknię”?

Trzeciego dnia usiadł obok mnie przy barze jakiś mężczyzna – Javier. Wysoki, z opaloną skórą, mówił po angielsku z uroczym akcentem. Zamówił mi drinka. Zaczęliśmy rozmawiać o flamenco i architekturze Granady.

– Jesteś tu sama? – zapytał, unosząc brwi z zaciekawieniem.

– Tak – przyznałam. – To znaczy… mam męża. Ale postanowiliśmy… tydzień osobno.

Uśmiechnął się porozumiewawczo. Jakby wiedział, co to znaczy. Potem pochylił się lekko, jakby chciał coś dodać, ale wtedy ja już płaciłam i wstawałam z krzesła.

– Dziękuję. Pójdę już.

Nie dlatego, że nie chciałam rozmawiać. Ale nie po to tu przyjechałam. Nie po to...Wieczorem znów napisałam do Adama. Długo pisałam, kasowałam. W końcu wysłałam tylko: „Myślę o nas”. Odpowiedzi nie było. Poszłam spać z dziwnym ciężarem w piersi. Może z tęsknoty. A może z przeczucia.

Powrót do domu

Wróciłam dzień wcześniej niż Adam. Nie mogłam się doczekać. Przez ostatnie dwa dni w Hiszpanii myślałam tylko o nim – jak się ucieszy, jak się przytuli, jak się uśmiechnie tym swoim lekkim półuśmiechem. Kupiłam mu wino, oliwki i tę szarą koszulę, której zawsze zapominał sobie kupić. W mieszkaniu pachniało kurzem i pustką. Włączyłam muzykę, otworzyłam okna, przygotowałam jego ulubione danie – makaron z pieczonym czosnkiem i krewetkami. Nakryłam do stołu. Byłam gotowa. Otworzył drzwi po 18. Wniósł torbę, jakby wracał z delegacji, nie z „eksperymentu”, który miał odnowić nasze małżeństwo.

– Cześć – powiedział tylko. – Ale pachnie.

Podszedł, pocałował mnie w policzek. Lekko. Bez emocji.

– I jak było? – zapytałam, wpatrując się w niego, jakby jego oczy mogły powiedzieć mi więcej niż słowa.

– W porządku. Dużo zwiedzałem.

– To dobrze. Ja… tęskniłam.

Adam nie odpowiedział. Usiadł do stołu. Jadł wolno, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie było tygodnia osobno, jakby nie czekałam z bijącym sercem. Po kolacji posprzątałam po cichu. Kiedy usiedliśmy na kanapie, próbowałam jeszcze raz.

– Adam… Ja dużo myślałam. O nas. O tym, co dalej.

Patrzył na ekran telewizora, choć był wyłączony.

– Ja też. I… muszę ci coś powiedzieć – powiedział cicho, prawie szeptem.

Spojrzałam na niego. Miał spuszczony wzrok. Gdy w końcu spojrzał mi w oczy, poczułam, jak coś we mnie drga.

– Tam… w Chorwacji… wydarzyło się coś. Coś, o czym powinnaś wiedzieć.

Zamarłam.

– Co się wydarzyło? – zapytałam, choć odpowiedź już gdzieś w środku mnie pulsowała jak rana.

– Spotkałem kogoś. To nie miało się wydarzyć. To był przypadek… jeden wieczór…

Patrzyłam na niego. Mój mąż. Moja codzienność. Moja przewidywalność. A jednak – nie znałam go w tej chwili wcale.

– Przypadek? – wyszeptałam. – Jeden wieczór?

– Przepraszam. Nie wiem, co mam ci powiedzieć.

Wstałam. Powoli. Jakby ciało poruszało się osobno ode mnie.

– Nie mów nic. Naprawdę… nie wiem, czy jestem gotowa słuchać.

Zamknęłam się w sypialni. Długo patrzyłam w sufit. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się tak… obca.

To był jednorazowy błąd

Nie spałam ani minuty. Leżałam w ciemności, słysząc, jak Adam krząta się po mieszkaniu, jak w końcu cicho zamyka drzwi sypialni gościnnej. Myśli wirowały mi w głowie jak oszalałe. Widziałam jego twarz, jak mówi „to był przypadek”. Jak spuszcza wzrok. Jak nie potrafi powiedzieć, kim ona była. Rano wstałam wcześniej. Zaparzyłam kawę, ale nie wypiłam ani łyka. Kiedy Adam wszedł do kuchni, już czekałam. Usiadł naprzeciwko mnie, z kubkiem w dłoni. Nie powiedział nic. Więc zaczęłam ja.

– Kim była?

Podniósł głowę. Milczał.

– Kim była, Adam? – powtórzyłam ostrzej. – Z baru? Z plaży? Z jakiegoś hostelu? Powiedz mi, bo chcę przynajmniej wiedzieć, z kim przegrałam.

– To nie tak… To była kobieta, którą poznałem podczas wycieczki. Rozmawialiśmy, piliśmy wino… i po prostu... się wydarzyło. Nie planowałem tego. To nie miało znaczenia.

– „Nie miało znaczenia”? – parsknęłam. – To pocieszające. Więc zdradziłeś mnie z kimś bez znaczenia. Przez tydzień wolności poczułeś, że możesz wszystko?

Adam wstał od stołu, jakby nie mógł znieść moich słów.

– Daria, błagam. To był błąd. Głupi, jednorazowy błąd. Ja... ja nie wiem, co mi odbiło. Czułem się wolny, samotny, pijany...

– I wystarczyło ci to, żeby rzucić wszystko, co budowaliśmy przez trzynaście lat? – głos mi się załamał.

Zaczął chodzić po kuchni, jakby szukał drogi ucieczki.

– Myślałem, że ten tydzień pomoże mi coś zrozumieć… Ale ja sam się w tym pogubiłem.

– Ja też, Adam. Bo to miał być tydzień, żeby zatęsknić. Żeby przypomnieć sobie, że się kochamy. A ty co zrobiłeś? Wystarczyło parę drinków i obca kobieta?

– Daria…

– Nie. Nie mów już „Daria”. Nie znoszę, jak wymawiasz moje imię, a w oczach masz pustkę.

Wyszłam z kuchni i trzasnęłam drzwiami. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na łzy. Nie z bólu. Z gniewu. I z tego przerażającego uczucia, że może wszystko się właśnie kończy.

Cisza i niepewność

Spakowałam się w godzinę. Rzucałam rzeczy do torby bez ładu, z jedną myślą: wyjechać. Uciec. Gdziekolwiek, byle nie siedzieć z nim w czterech ścianach. Zadzwoniłam do Ani.

– Mogę się u ciebie zatrzymać na kilka dni?

Nie pytała, dlaczego. Usłyszała to w moim głosie.

– Przyjedź. Mam czerwone wino i nową pościel. I jedno łóżko wolne. Tylko przytulne, nie licz na Hiltona.

Wzięłam kluczyki i wyszłam bez słowa. Adam stał w przedpokoju, nie miał odwagi mnie zatrzymać. I dobrze. U Ani było cicho. Bezpiecznie. Leżałam na kanapie, w dresie, z kocem pod brodą i kubkiem herbaty, a ona siedziała obok, nie mówiąc nic. Tylko była. Dopiero po godzinie ciszy zapytała:

– Co się stało?

Nie wytrzymałam. Powiedziałam wszystko. Że zdradził. Że to był tylko jeden tydzień. Że miał być dla nas. A był... końcem.

– Czy to ja zrobiłam coś źle, Anka? – zapytałam, patrząc w sufit. – Czy to był błąd, że zaproponowałam te wakacje?

– Nie. – pokręciła głową. – On zrobił coś źle. Nie ty.

Milczałyśmy. Ja gryzłam wargę do krwi, ona bawiła się bransoletką.

– Myślisz, że da się wybaczyć coś takiego? – zapytałam cicho. – Że można jeszcze z kimś być po czymś takim?

– Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Ale jeśli tak, to tylko wtedy, kiedy on naprawdę będzie walczył. A nie stał jak słup soli.

Adam pisał. Wiadomości przychodziły wieczorem, długie, zagubione. Czytałam je i nie odpisywałam. Każde „przepraszam” brzmiało pusto. Każde „nie wiem, co mnie podkusiło” brzmiało jak wymówka. Trzeciego dnia wróciłam do mieszkania tylko po rzeczy. Nie mówiłam, że przyjadę. Drzwi były zamknięte, cisza. Wzięłam sweter, kosmetyczkę, zdjęcie z naszej podróży do Rzymu. To jedno, na którym się śmiejemy tak szczerze. Może po to, żeby pamiętać, że naprawdę kiedyś byliśmy szczęśliwi. A może po to, żeby wiedzieć, że nie chcę wracać do udawania.

Próba ratunku

Spotkaliśmy się w parku, na jego prośbę. Napisał, że musi porozmawiać. Że nie potrafi tak tego zostawić. Że chce się wytłumaczyć. Odpisałam tylko: „O 18, koło fontanny”. Siedział już na ławce, kiedy przyszłam. W dłoniach trzymał kubek z kawą, drugą postawił obok – dla mnie. Nie sięgnęłam po nią.

– Dzięki, ale nie jestem spragniona – powiedziałam, siadając na samym brzegu ławki.

Milczeliśmy chwilę. W końcu odezwał się on.

– Nie wiem, co mam powiedzieć, żebyś mi uwierzyła, że żałuję. Że naprawdę… nie chciałem tego. To nie była jakaś historia z romansem, z zakochaniem. To był moment słabości. Głupota.

– Moment słabości? – powtórzyłam. – Adam, ty nie upuściłeś szklanki z roztrzęsienia. Ty poszedłeś z kimś do łóżka.

– Wiem – skinął głową. – I nienawidzę siebie za to. Każdego dnia od tamtej nocy. Ale ja… ja cię kocham, Daria. To ty jesteś moim domem.

Odwróciłam wzrok. Drzewa szumiały spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby to był zwykły dzień.

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zapytałam. – Że ja naprawdę wtedy, w Hiszpanii… tęskniłam. Myślałam o tobie. Pisałam do ciebie, bo chciałam być blisko. A ty?

– Przez pierwsze ni było tak, jak mówisz. Tęskniłem. Ale potem… – spuścił głowę. – Potem coś we mnie pękło. Sam nie wiem dlaczego. Może… może nie umiem być sam. Może po prostu jestem słaby.

Pokiwałam głową.

– To dobrze, że to mówisz. Bo ja chciałam ci zadać jedno pytanie. Jedno.

Podniósł wzrok.

– Co by było, gdybyś miał jeszcze jeden tydzień?

Zamarł.

– Gdybyś miał jeszcze tydzień wolności. Jeszcze jedną samotną plażę. Zrobiłbyś to znowu?

Milczenie. To wystarczyło. W ciszy była cała odpowiedź. Wstałam powoli. Adam też się podniósł, ale nie zrobił kroku w moją stronę.

– Nie wiem jeszcze, co zrobię, Adam. Ale wiem jedno. Coś we mnie pękło. I chyba nie wiem, czy da się to skleić.

Odwróciłam się i odeszłam. Zostawiłam go tam – z kubkiem kawy i winą, której nie umiał unieść.

Wszystko było tylko iluzją

Minęły dwa tygodnie. Nie wróciłam do Adama. Jeszcze nie. Może wcale nie wrócę. Czasami łapię się na tym, że wciąż czekam na wiadomość od niego – taką, która nie będzie tylko przeprosinami, ale próbą zrozumienia. Ale może to już nie ma znaczenia. W pracy jestem skupiona. Perfekcyjnie. Tylko wieczorami czuję, jak w sercu rozlewa się ta znajoma pustka. Jakby ktoś wyjął ze mnie kawałek i nie włożył nic w zamian.

Czasem przeglądam nasze zdjęcia. Uśmiechy. Trzymanie się za ręce. Te wspólne chwile, które teraz wydają się takie… nieczytelne. Jakby to był inny świat, inna ja, inny on. Czy mogłam coś przewidzieć? Może. Ale zaufałam. Uwierzyłam, że nasza stabilność to fundament. A to była iluzja – cienka tafla lodu, która pękła od jednego kroku w bok.

Wciąż nie wiem, czy mogę mu wybaczyć. Nie wiem, czy w ogóle chcę. Ale wiem jedno – ten tydzień pokazał nam, kim jesteśmy, kiedy nikt nie patrzy. I może właśnie o to chodziło. Może te wakacje miały być próbą. Testem. Tylko że nikt nas nie przygotował na to, że wyniki będą aż tak brutalnie prawdziwe.

– Może właśnie po to były te wakacje. Żeby sprawdzić, kto kim naprawdę jest, gdy nikt nie patrzy.

Daria, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama