„Spełniłem ostatnie życzenie dziadka. Dzięki mnie odszedł naprawdę szczęśliwy”
„Ryby jakby chciały zrobić dziadkowy przyjemność i brały znakomicie. Dzięki temu dziadek Marian wprost promieniał, a pozytywna energia wydawała się go rozsadzać od środka. Łowiliśmy przez trzy godziny, potem jak zwykle na brzegu obraliśmy ryby. Do domu wróciliśmy, podśpiewując”.

- Jerzy, 31 lat
Pamiętam to przykre uczucie, kiedy dowiedziałem się że mój ukochany dziadek Marian jest umierający. Właściwie nie powinno mnie to dziwić, miał już przecież ponad 85 lat. Wychował troje dzieci, dochował się pięciorga wnucząt i trzech prawnuczków. Dożył dostojnego wieku, czego nie można powiedzieć o wielu jego rówieśnikach.
Musiałem do niego pojechać
A jednak gdy mój tata oznajmił mi, jak wygląda sytuacja, byłem w szoku. Zawsze wydawało mi się, że dziadek Marian jest wieczny, bo był ze mną, odkąd pamiętam i nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Zaraz potem pomyślałem, że muszę jak najszybciej pojechać do niego, żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu. Wziąłem w pracy tydzień urlopu, pożegnałem się z synem. Żonie zapowiedziałem, że wszystko wskazuje na to, że za kilka dni będzie musiała dojechać do mnie na pogrzeb. Spakowałem się i z samego rana wyruszyłem w trasę.
Na miejscu spotkałem ciocię Halinkę, starszą siostrę mojego taty, która przywitała mnie smutnym westchnieniem. Za to gdy wszedłem do dziadka Mariana, ten uśmiechnął się wesoło.
– Co, Jerzyku, przyszedłeś zobaczyć jak dziadziuś umiera? – spytał.
– Ależ co dziadek mówi! – obruszyłem się, ale nie wypadło to naturalnie.
– Wiem, wiem. Wszyscy tylko czekają, aż ja umrę. Myślą sobie, osiemdziesiąt pięć lat, to już pewnie czas na niego. A ja tylko parę dni słaby byłem, a teraz już się czuję lepiej. I cieszę się, że przyjechałeś, bo już mam dość tej wiecznie płaczącej Halinki. Już nawet miałem zamiar umrzeć, żeby tylko jej nie oglądać – dziadek Marian znany był ze swojego specyficznego poczucia humoru.
– Powiedz jej, żeby poszła do domu.
Chciał mieć spokój
Ciocia Halinka mieszkała z mężem ledwie kilka kilometrów dalej, lecz w pierwszej chwili nie chciała słyszeć o zostawieniu ojca, bo „może będzie potrzebna”. Ale dziadek Marian na nią huknął, a potem obiecał, że nie umrze bez niej. Cioci to nie przekonało, jednak nie chciała dłużej złościć ojca, żeby mu ciśnienie nie podskoczyło. Dlatego poszła, przykazując mi po cichu, że „jakby co” to mam dzwonić.
Kiedy ciocia poszła, dziadek Marian postanowił się ubrać i wyjść do ogrodu, bo było ciepłe majowe popołudnie. Usiedliśmy razem pod jedną z jabłonek, z której zrywałem jeszcze jabłka w dzieciństwie. I przez moment wydawało mi się, że czas się cofnął. Dziadek Marian od tamtych chwil niewiele się zmienił. Owszem, ruchy miał mniej pewne, był lekko przygarbiony. Ale już wtedy był prawie zupełnie siwy, a jego twarz pokrywały zmarszczki. Pewnie ja sam zmieniłem się dużo bardziej przez te lata.
– A co byś powiedział, Jerzyku, jakbyśmy na rybki poszli? – zaproponował w pewnej chwili staruszek.
– No nie wiem, dziadku… Podobno od miesiąca nie wstawałeś z łóżka…
– Przecież mówię, że się lepiej czuję!
– No tak… ale czy to nie za dużo jak na początek? – nie byłem pewien.
– Nie ty mi będziesz mówił, co powinienem robić! Chcę iść na ryby.
Ostatnia wyprawa na ryby
Przez chwilę pomyślałem, że może lepiej zadzwonić do cioci Halinki. Chociaż znałem z góry jej zdanie i wiedziałem, że nie pozwoli ojcu pójść na ryby. Zresztą gdyby dowiedziała się, że dziadek Marian w ogóle wyszedł na dwór, dostałaby zawału. Ale on wydawał się energiczny, wieczór zaś był wyjątkowo ciepły. No i wspólne wyjścia na ryby były naszym rytuałem. Dlatego nie przekonywałem go już dłużej, wyciągnąłem ze stryszku dwie wędki, nakopałem szybko robaków i poszliśmy na „nasz” pomost, oddalony od domu ledwie kilkaset metrów.
Ryby jakby chciały zrobić dziadkowy przyjemność i brały znakomicie. Dzięki temu dziadek Marian wprost promieniał, a pozytywna energia wydawała się go rozsadzać od środka. Łowiliśmy przez trzy godziny, potem jak zwykle na brzegu obraliśmy ryby. Do domu wróciliśmy, podśpiewując. Dziadek wziął się od razu za smażenie naszego połowu, który zjedliśmy z wielkim apetytem. A potem jeszcze gadaliśmy bardzo długo.
W końcu dziadek Marian powiedział, że jest już trochę zmęczony. Pocałował mnie jak za dawnych lat w czoło i życzył dobrych snów. Zasypiałem szczęśliwy, że mogłem dać tyle przyjemności temu wspaniałemu człowiekowi, dzięki któremu spędziłem cudowne dzieciństwo.
Odszedł we śnie
Gdy obudziłem się rano – dziadek Marian już nie żył. Umarł we śnie, z uśmiechem na twarzy. W pierwszej chwili sądziłem, że to moja wina. Że to moja lekkomyślność i chęć sprawienia mu przyjemności przyczyniły się do jego śmierci. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że to nie miało żadnego wpływu.
Dziadek Marian przeczuwał nadchodzący koniec, zebrał w sobie resztki sił i chciał pod koniec życia mieć odrobinę przyjemności. Być może, gdyby nie wypad na ryby pożyłby jeszcze ze dwa tygodnie. Ale nie umarłby tak szczęśliwy. Dlatego nie żałuję, że zgodziłem się na jego kaprys. Chociaż nikomu się do tego nie przyznałem.