Reklama

Urodziny naszej mamy zawsze są wielkim wydarzeniem. Zjeżdża się na nie cała rodzina. A że moje dwie siostry los rzucił w odległe części kraju, więc jest okazja, żeby wreszcie się nagadać, powspominać, opowiedzieć o najróżniejszych nowinkach. No i nie zapomnieć o rodzinnych ploteczkach, a także pochwaleniu się sukcesami swoich bliskich.

Reklama

Obie moje siostry, Jola i Krysia, wyszły za mąż za, jak to się u nas w rodzinie mówi, panów magistrów, czyli mężczyzn wykształconych (jeden z nich to nawet się będzie doktoryzował na uniwersytecie). Szwagrowie wspinali się po szczeblach kariery i, szczerze mówiąc, zarówno oni, jak i ich małżonki, trochę z góry traktowali mojego Mariusza. Mąż skończył tylko zawodówkę, ma w miasteczku dobrze prosperujący biznes i, jak twierdzi, praca oraz kochająca żona w pełni mu do szczęścia wystarczają.

Bardzo chciałam czymś zaimponować siostrom

Cieszyłam się na to rodzinne spotkanie. Gdy skończyło się już oficjalne przyjęcie przy wielkim stole, zasiadłyśmy z siostrami we trzy przy kawie, w kąciku na kanapie. Po obgadaniu najbardziej interesujących rodzinnych spraw, temat rozmowy zszedł na wakacje.

Zaczęłam pierwsza, bo znów wybieraliśmy się z mężem do Włoch, do maleńkiej nadmorskiej wioski, gdzie w zeszłym roku spędziliśmy dwa tygodnie. Z zachwytem mówiłam o cudownej plaży, ciepłym morzu, darmowych hotelowych drinkach... Wiedziałam, że tylko tym będę mogła siostrom zaimponować, bo chociaż na te wakacje oszczędzaliśmy, jak na wiele innych rzeczy, one nie musiały o tym wiedzieć. Niech myślą, że ten robiony przez Mariusza, wyśmiewany przez nie szajs, pozwala nam co roku na wygrzewanie się we włoskim raju.

– Mówię wam, po prostu bosko było – pokręciłam głową z zachwytem. – I wcale nie kosztowało nas drogo, bo skorzystaliśmy z oferty last minute. Wiecie, jaki Mariusz jest oszczędny... W tym roku też zamierzamy się tam wybrać, tylko może na inną wysepkę.

Zobacz także

– No, jak się ma z czego oszczędzać – uśmiechnęła się z przekąsem Jola. – My w tym roku wysyłamy chłopców na obóz, a sami… – westchnęła. – Jurek na jesieni broni doktorat, całe dnie spędza na uczelni, poza tym korepetycje daje, żeby jakoś podreperować finanse – uśmiechnęła się. – Ale jak już się obroni, to ma obiecany etat na wydziale i może zacznie habilitację – powiedziała z dumą.

– Mąż z tytułem naukowym, hm, niejedna ci pozazdrości – nie wiem, czy mi się zdawało, czy Krysia rzuciła mi wymowne spojrzenie. – My też w tym roku nigdzie się nie wybieramy, może najwyżej na tydzień do rodziców Sławka, nad morze. A to dlatego, że jesienią wreszcie zdecydowaliśmy się otworzyć biuro nieruchomości, a na to trzeba sporo kasy. Więc oszczędzamy na czym się da, na wakacjach też.

Głupio mi się zrobiło, bo wychodziło na to, że tylko moją rodzinę stać na letni wypoczynek. I to jeszcze gdzie, nad Morzem Adriatyckim! Poczułam narastające poczucie winy, jakbym robiła coś złego, więc usiłowałam się jakoś usprawiedliwić przed siostrami.

– Mariusz tak ciężko pracuje całymi dniami, nawet noce zarywa, należy mu się godziwy wypoczynek – powiedziałam niepewnie. – Wiecie, jak to jest, jak się ma własny biznes, trzeba nadążać ze zleceniami, dopóki są, żeby nie wypaść z obiegu. Poza tym to ciężka fizyczna praca, prawie wciąż na kolanach.

– Przecież ma swoich pomagierów – wzruszyła ramionami Kryśka.

– Ale po każdym trzeba sprawdzić, poprawić, formy muszą być dokładnie ubite – tłumaczyłam. – A na ciepłej plaży mu się chociaż kręgosłup wygrzeje, to najlepsza dla niego rehabilitacja – roześmiałam się.

– Wy to chyba w ogóle nie musicie się martwić wydatkami na zdrowie – prychnęła Jola pogardliwie. – Taki szajs, jak te medaliki czy figurki różnych świętych, ludzie będą kupować zawsze, aż do końca świata.

– I o jeden dzień dłużej – dodała Krysia i obie roześmiały się, patrząc na siebie porozumiewawczo.

– Nie rozumiem, o co wam chodzi? – zdenerwowałam się. – Mariusz ciężko pracuje w swojej odlewni, namęczy się fizycznie, wdycha toksyczne powietrze... A że robi takie rzeczy?

Takie ma zamówienia od hurtowników, bo właśnie medaliony i figurki z metalu najlepiej się sprzedają w tych wszystkich sklepikach przy kościołach, sanktuariach i innych świętych miejscach, a takich to u nas nie brakuje, no nie? I pielgrzymów też – dodałam nieco zgryźliwie.

– No fakt, jest na to wszystko popyt, ale tak dla własnej satysfakcji, dla ludzkiego poważania, to nie mógłby kiedy odlać jakiejś artystycznej rzeczy, na przykład pomnika, figury do parku czy postaci świętego Franciszka do waszego kościoła parafialnego? – spytała Jola.

– No właśnie, od mamy słyszałam, że proboszcz mówił coś o przetargu, że do bocznej nawy patron by się zdał – wtrąciła się Kryśka. – A twój Mariusz taki zdolny, na pewno by wygrał z innymi, jakby jeszcze tak z ceny trochę zszedł.

Będziesz miał szacunek i ludzkie poważanie

Posiedziałyśmy jeszcze trochę, ale rozmowa nam się już nie kleiła. W mojej głowie wciąż odbijały się echem słowa sióstr, że Mariusz nie robi w swojej odlewni nic ambitnego, tylko szajs. No ale przecież takie było zapotrzebowanie na rynku, właśnie na różne medale, figurki świętych i inne drobiazgi. Telefony z zamówieniami nieraz wprost się urywały. A że potem te rzeczy sprzedawano na jarmarkach i odpustach w całym kraju, w sklepach z pamiątkami, to przecież chyba nie urągało jego zawodowej godności. Zwłaszcza że dawało spore pieniądze i mogliśmy spokojnie żyć, na dość przyzwoitym poziomie, chociaż do luksusu było nam jeszcze daleko.

No tak, ale mąż Joli obroni doktorat, potem się habilituje, zrobi karierę na uczelni. Zdobędzie tym samym społeczny prestiż i ludzkie poważanie. Podobnie mąż Kryśki – biuro nieruchomości, to nie byle co. A Mariusz? Wciąż będzie robił te jarmarczne dewocjonalia! Wiedziałam, że taka praca nie jest przez ludzi szanowana. Co innego, gdyby zajął się sztuką...

Gnębiło mnie to jeszcze długo po wyjeździe sióstr i któregoś wieczoru nie wytrzymałam, powiedziałam o tym mężowi.

– Wera, czy ty słyszysz sama siebie? – obruszył się. – Twoim siostrom na mózg padło jakieś wymyślone przez nie same ludzkie poważanie i szacunek, bo ich mężowie są magistrami, ale ty się nie daj zwariować. To już nie te czasy, kiedy tytuł magistra coś znaczył. U mnie w odlewni mam dwóch chłopaków po magisterce i tak samo na klęczkach uklepują glinę na formy, jak ci po zawodówkach – Mariusz porządnie się wkurzył. – I cóż w tym takiego złego, że robię pamiątki?

– Bo to jest takie byle co – nie ustępowałam. – Nie daje ci prestiżu.

– To jest uczciwe i daje pieniądze – odparł. – Brakowało ci kiedyś na życie?

Musiałam mu przyznać rację, że finansowo wiedzie nam się dobrze, ale wciąż mnie korciło to poważanie ludzi.

– Pieniądze to jeszcze nie wszystko, liczy się też społeczny prestiż – powiedziałam. – Mąż Joli robi doktorat, a Sławek otwiera własne biuro nieruchomości.

– I dobrze! – Mariusz machnął ręką.

– A ja tam jestem zadowolony z tego, co robię. Na szczęście te rodzinne zjazdy odbywają się rzadko, bo inaczej siostrzyczki jeszcze by cię całkiem ogłupiły swoimi ambicjami – wyszedł z kuchni, uznając dyskusję za zakończoną.

Ale ja nie dawałam mu spokoju. Wciąż wierciłam mu dziurę w brzuchu, żeby zaczął robić coś ambitniejszego. Sama nawet weszłam na strony z przetargami i, ku swojemu wielkiemu zadowoleniu, znalazłam rozpisany przetarg na odlew rzeźby świętego Franciszka do bocznej nawy naszego parafialnego kościoła.

– Spójrz tylko, autorem projektu jest wykładowca akademicki, nawet mnie się obiło to nazwisko o uszy – niemal siłą zmusiłam męża, żeby usiadł przed komputerem. – Gdybyś tak wygrał ten przetarg... – westchnęłam.

Mariusz przed dłuższą chwilę studiował warunki przetargu, oglądał strony z projektem, ale po jego minie widziałam, że nie za bardzo mu się to podobało. W końcu pokręcił głową.

– To jest robota na kilka miesięcy, tyle drobnych detali, do każdej części trzeba odrębną formę, potem to spawać... – powiedział. – Musiałbym zawalić dotychczasowe zobowiązania, żeby zdążyć z terminem na październik, na uroczystości, albo przyjąć nowego pracownika.

– No to przyjmiesz – wzruszyłam ramionami. – W czym problem, ludzie szukają roboty.

– Zanim się przyuczy, minie mnóstwo czasu – pokręcił głową i znowu uważnie przyjrzał się warunkom przetargu. – Zobacz sama, pieniądze z tego będą niewielkie, a roboty, i to cholernie ciężkiej i odpowiedzialnej, na całe miesiące.

– Poradzimy sobie, na wakacje nie musimy jechać, na jedzeniu też oszczędzimy, pierogi mogę robić – odparłam. – Pieniądze to nie wszystko, a będziesz miał szacunek i prestiż. Może nawet twoje zdjęcie będzie w lokalnej prasie – oczami wyobraźni już widziałam miny moich sióstr i ich mężów. – No i twój święty Franciszek będzie stał w naszym kościele, co z tego, że w bocznej nawie, ale zawsze…

– Widzę, że sobie z tobą nie poradzę. Dobrze, wezmę udział w tym przetargu – Mariusz ciężko westchnął. – Tylko żebyś potem nie narzekała.

Codziennie się modliłam (całą dziesiątkę różańca odmawiałam), aby mąż wygrał ten przetarg. I dobry Bóg wysłuchał moich próśb. Dla mnie nieważne było, że Mariusz tak zaniżył cenowo swoją ofertę, że jak sam mi to powiedział, poszedł właściwie po kosztach. Miałam wreszcie czym się pochwalić przed siostrami, przed całą rodziną. Mój mąż w swojej pracowni będzie odlewał figurę naszego świętego, projekt znanego artysty, profesora, a nie jakieś figurki i medaliki. Usłyszałam nuty zazdrości w głosach sióstr, gdy im o tym powiedziałam przez telefon. Jaka ja byłam dumna…

Wystarczy mi już tego ludzkiego poważania!

– Słuchaj, Wera – powiedział któregoś wieczoru Mariusz. – W tym miesiącu jeszcze jakoś będzie, bo wpłyną pieniądze od kontrahentów za wykonane zlecenia, ale w następnych musimy ograniczyć nasze wydatki na dom i to sporo.

– To znaczy? – spytałam ostrożnie.

– Nawet o połowę – powiedział stanowczo. – Tylko opłaty, żywność, najpotrzebniejsze rzeczy, żadnych większych zakupów.

– Ale ja miałam w planie… – zaczęłam, zapominając o zadeklarowanych oszczędnościach.

Mąż jednak pokręcił głową.

– To zmienisz plany, bo przez najbliższe trzy miesiące ja prawie nie będę zarabiał pieniędzy, rozumiesz? – powiedział. – Pracuję teraz nie na pieniądze, tylko na ludzki szacunek i...– popatrzył na mnie spode łba. – I jak to sama powiedziałaś, na poważanie. A pracownikom muszę pensje wypłacać jak dotąd, ich nic nie obchodzą twoje ambicje. Więc dla mnie już niewiele zostanie.

– Ale jak to? – nie rozumiałam go w pierwszej chwili. – Przecież chyba coś ci ten profesor czy parafia zapłacą za świętego Franciszka…

– Owszem, zapłacą, ale grosze – westchnął. – Bo widzisz, ja dałem w ofercie cenę o dwadzieścia procent niższą niż najniższa inna oferta, czyli właściwie zrezygnowałem z własnego zysku – potrząsnął głową. – Tylko w taki sposób można było wygrać przetarg. A potem był jeszcze u mnie nasz proboszcz i wziął mnie na litość, że zbożny cel taki ołtarz i że powinienem czuć się zaszczycony, że go w ogóle robię, no a potem to on mi jakoś zadośćuczyni… No i w sumie te zaszczyty, jakie mi przypadły w udziale, i ten cały prestiż, to słono mnie teraz kosztuje.

I rzeczywiście, musieliśmy znacznie obniżyć nasz standard życia, bo skończył się świeży dopływ gotówki. Oszczędności też szybko topniały, więc nie było lekko. Ale potem zostaliśmy oboje z Mariuszem zaproszeni na uroczyste nabożeństwo z okazji poświęcenia nowego bocznego ołtarza, a proboszcz z ambony wychwalał nie tylko profesora, ale i mojego męża. No nie powiem, przyjemnie mi było, gdy ludzie spoglądali na nas i szeptali coś do siebie, uśmiechali się miło. Jednak to było tylko kilka chwil, a pasa zaciskaliśmy o wiele dłużej.

Reklama

I wychodząc z kościoła, pomyślałam sobie, że poważanie poważaniem, ale długo na nim nie pociągnęlibyśmy. A produkcja tego całego szajsu, jak moje siostry nazywały metalową galanterię męża, kupowaną w świętych miejscach przez pielgrzymów, pozwalała dostatnio żyć nie tylko nam, ale i rodzinom pracowników, których Mariusz zatrudniał. I co z tego, że nie były to rzeczy wyższego lotu. Mój mąż ciężko i uczciwe pracował, w dodatku nieźle zarabiał i choćby dlatego wart był ludzkiego szacunku. Głupia byłam, że się wstydziłam tego, że nie robi czegoś ambitniejszego i że tak dałam się podpuścić. A Joli i Kryśce to zaraz wysłałam gazetę ze zdjęciem Mariusza z profesorem i proboszczem przy nowej figurze w bocznej kaplicy naszego kościoła.

Reklama
Reklama
Reklama