„Mój były chciał zabawić się w tatusia i wychowywać >>naszą
„Nigdy nie powiedziałam córce, kto jest jej ojcem. I choć jest podobna jak dwie krople wody do mojego byłego z liceum, to nie jest jego dzieckiem. Byłam młoda, zawiedziona rozstaniem, oszołomiona zainteresowaniem starszego faceta. I bardzo głupia. Mimo to upiekło mi się. Zrobię wszystko, żeby nie zburzyć tego, co udało mi się mimo wszystko zbudować”.
- Ewa, lat 39
Kupowanie ubrań dla mojej córki to istna droga przez mękę. Kiedy już wydaje się, że podjęła decyzję i ciuch jej się naprawdę podoba, w ostatniej chwili Agata zauważa inny, jej zdaniem lepszy, ładniejszy – no i wszystko zaczyna się od nowa. Tak było z sukienką na studniówkę.
– To już ostatnie podejście – uprzedziłam Agatę, kiedy wchodziłyśmy do kolejnego sklepu; był to butik z drogimi fatałaszkami.
Ekspedientka od razu zajęła się Agatą, i – jak się później okazało – doskonale wyczuła potrzeby mojej kapryśnej córki. Co więcej, pierwsza wybrana przez nią sukienka była strzałem w dziesiątkę.
– Nareszcie! – odetchnęłam z ulgą.
Już szłam do kasy płacić, kiedy Agata zatrzymała mnie w pół drogi.
Zobacz także
– Zobacz, mamo, jaka ta jest śliczna – zachwyciła się lekko połyskującą suknią.
– Przecież nie chciałaś błyszczącej! Miała być absolutnie matowa… – zmarszczyłam brwi.
Agata zrobiła minę proszącego psiaka, a ekspedientka uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
– Będzie trochę za duża, a to ostatni egzemplarz, ale proszę przymierzyć… – zdjęła suknię z wieszaka i podała Agacie.
Kręciłam się wokół przymierzalni, licząc na to, że ekspedientka ma rację, więc to kolejne mierzenie jest na próżno. Lśniąca suknia była naprawdę bardzo droga.
– Ewa! – usłyszałam nagle męski głos.
To był Sławek. Pojawił się nagle między wieszakami i szczerzył się do mnie w tym swoim łobuzerskim uśmieszku. „Że też, cholera, musiał się tu napatoczyć! Co w ogóle facet robi w takim sklepie?” – pomyślałam ze złością i od razu zaczęłam kombinować, jak szybko go spławić, jak nie dopuścić, żeby zobaczył Agatę.
To jakieś fatum
W pierwszej chwili zdecydowałam pójść w stronę drzwi i udać, że wybieram się do innego sklepu, ale nagle uświadomiłam sobie, że trzymam płaszcz mojej córki…
– Widzę, że nie jesteś sama, przeszkadzam, ale musimy się spotkać przy innej okazji. Nie masz pojęcia, jak się ucieszyłem, kiedy cię zobaczyłem u Renaty. Obiecałem sobie, że zaraz do ciebie zadzwonię, dała mi twój numer, ale sama na pewno wiesz, jak to jest. Naprawdę, ten czas leci strasznie szy…
Już myślałam, że sam się zmyje, że nie będzie kolejnych spotkań. Tamto spotkanie u Renaty – koleżanki z klasy, która ubiegłej wiosny policzyła, że właśnie mija 20 lat od naszej matury, i skrzyknęła całą paczkę z dawnej IV c – było straszną wpadką. Nie powinnam była tam iść, miałam się pilnować dla własnego dobra, no i dla Agaty… No ale teraz?
To jakieś fatum, zrządzenie losu. Skąd mogłam przypuszczać, że w sklepie z damskimi łaszkami spotkam swoją dawną miłość, faceta, który przed laty złamał mi serce, a którego dzisiaj unikałam jak ognia?
– No to jak, mamo? – Agata wyszła z przymierzalni zaprezentować się w błyszczącej kreacji. – Rzeczywiście trochę za duża, ale piękna – zapiszczała zawiedziona.
Na szczęście zaaferowana przeglądaniem się w lustrze ze wszystkich stron, nie spostrzegła, że tuż koło mnie stoi mężczyzna, do którego jest taka podobna… Ta sama burza kręconych, złotorudych włosów, te same zielone, kocie oczy, rude brwi, delikatna, jasna cera…
Sławek nie mógł oderwać wzroku od Agaty. W przeciwieństwie do mojej córki od razu zauważył uderzające podobieństwo. Odgadłam, o czym myślał. Z pewnością sądził, że Agata jest jego dzieckiem. Gestem dałam mu do zrozumienia, żeby nie podejmował tego tematu. Na szczęście porozumieliśmy się bez słów, bo mój wyraz twarzy powstrzymał go przed zadawaniem pytań i zrobieniem przedstawienia w sklepie.
– Teraz tym bardziej musimy się spotkać, Ewo – mruknął z naciskiem. – Mam twój numer. Skontaktuję się z tobą. Tu masz mój telefon – wcisnął mi do ręki wizytówkę.
Prawda była inna
Poczułam, jak z całego ciała odpływa mi krew. Musiałam gdzieś usiąść, żeby się nie przewrócić. Ekspedientka, widząc, jak zbladłam, podsunęła mi krzesło. W tym czasie Agata wyszła z przymierzalni.
– Bierzemy tę pierwszą, prawda? Ojej, co ci jest? – podeszła szybko. – Źle się czujesz? Strasznie jesteś blada, mamo.
Zdjęła mi z szyi szalik, z ramion zaczęła ściągać płaszcz. Pokręciłam głową.
– Już dobrze. Trochę tu duszno i tak mi się jakoś dziwnie zrobiło – starałam się pozbierać.
Za żadne skarby nie chciałam się zdradzić z burzą emocji, które dosłownie przed chwilą zwaliły mnie z nóg. Na szczęście szybko dochodziłam do siebie.
W domu próbowałam zachować spokój. Wieczorem, kiedy Paweł wrócił z pracy, już mogłam znowu być sobą. Mój mąż kochał Agatę jak własne dziecko, ale nigdy nie poznał wszystkich okoliczności jej przyjścia na świat. Kiedyś nawet spytałam, czy chce znać szczegóły.
– Cokolwiek powiesz, nie zmieni to mojego stosunku do ciebie ani do Agaty, a coś mi się wydaje, że nie chcesz do tego wracać, więc dajmy spokój – Paweł wyczuł mnie jak zawsze i w typowy dla siebie sposób zmienił szybko temat. Potem już nie wracałam do tamtej sprawy.
Pawłowi powiedziałam (zresztą zgodnie z prawdą), że Agata jest owocem bardzo krótkiej, gwałtownej fascynacji dużo starszym mężczyzną, który miał żonę i syna, i słyszeć nie chciał o innym dziecku ani o innym związku. Prawda była jednak taka, że nigdy nie dowiedział się o tym drugim dziecku…
W Sławku kochało się pół szkoły, czyli niemal wszystkie dziewczyny. Był przystojny, wysportowany, tryskał poczuciem humoru, panny zmieniał jak rękawiczki. Swoimi kolejnymi miłosnymi podbojami przechwalał się w gronie kolegów. Ze mną spotykał się dość długo, bo ponad pół roku. Obiecał mi dozgonną miłość i świetlaną przyszłość. Był bardzo zdolny, ale nawet w ostatniej klasie nie umiał się zdecydować: czy zostanie adwokatem tak jak jego mama, czy lekarzem tak jak ojciec.
Kiedy mówił o przyszłości, o tym, jak to jego rodzice pomogą nam się urządzić, wierzyłam, że zostanie ze mną na zawsze. Zaczęliśmy ze sobą sypiać. Kiedy zwierzyłam się z tego mamie, zaprowadziła mnie do ginekologa i dostałam środki antykoncepcyjne. Mama zawsze była postępową kobietą, a ja wiedziałam, że jej mogę powiedzieć wszystko.
Wtedy już nie było nas…
Miesiąc przed maturą Sławek oświadczył, że będzie studiował w Collegium Medicum w Krakowie. Nie mogłam mu darować tej decyzji. Doskonale wiedział, że mojej mamy nie będzie stać na to, by wyprawić mnie na studia do innego miasta.
– To jak sobie wyobrażasz naszą wspólną przyszłość, kiedy ty będziesz w Krakowie, a ja tutaj? Medycyna w Warszawie też jest na wysokim poziomie! Po co ci Kraków? – pytałam rozżalona i bardzo zła na niego.
Sławek decyzji nie zmienił. Dostał się do Krakowa bez problemu, jednak po pierwszym roku rzucił studia medyczne na rzecz prawa w Warszawie. Tyle że wtedy już nie było nas…
Po zdanej maturze i egzaminach wstępnych na SGH, do których przystąpiłam tylko po to, żeby zrobić przyjemność mamie, w sierpniu pojechałam z koleżankami nad morze. Nie zostałam jednak do końca, bo co chwila dostawałam jakichś nieprzyjemnych bólów brzucha.
– Wracaj. To trzeba zbadać… Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży? – zastanawiała się mama, gdy dzwoniłam do domu.
– Jakim cudem? Ze Sławkiem już dawno koniec… – mówiłam płaczliwym głosem.
W tamtej chwili chyba wolałabym jednak być w ciąży. Ciągle naiwnie sądziłam, że coś sprawi, że Sławek do mnie wróci.
Już w pociągu czułam, że jest ze mną źle. Kiedy dotarłam do domu, mama od razu wezwała pogotowie. W szpitalu okazało się, że mam ostry stan zapalny ślepej kiszki. Jeszcze tej samej nocy wycięli mi wyrostek. Leżąc na oddziale, często widywałam ojca Sławka. Tylko raz mnie badał, ale patrząc na niego, nie miałam wątpliwości, że to on, choć nigdy wcześniej go nie poznałam. Zawsze, kiedy wpadałam do domu mojego chłopaka, jego rodzice albo właśnie gdzieś wyjechali, albo byli w pracy – ojciec na dyżurze w szpitalu, matka w kancelarii. Sławek organizował nasze spotkania tak, abyśmy nie byli skrępowani obecnością jego rodziców.
W szpitalu nie musiałam się upewniać co do nazwiska pana doktora. Syn był podobny do niego jak dwie krople wody. Na chirurgii pracowało kilku lekarzy, ale tylko ten jeden był tak przystojny, że wszystkie pacjentki wzdychały do niego, a kiedy przychodził na obchód, chętnie pokazywały pokrojone brzuchy i dawały się obmacywać. Nawet gdy bolało, miały rozanielone miny i gapiły się natarczywie na jego czuprynę, wpatrywały w jego zielone oczy i z lubością wsłuchiwały się w każde słowo wypowiadane aksamitnym głosem…
Po operacji od lekarki prowadzącej dowiedziałam się, że to był ostatni moment, żeby mnie uratować. Miałam szczęście. Nie dopisało mi ono jednak do końca. Rana pooperacyjna nie goiła się dobrze i zamiast przepisowych trzech, czterech dni spędziłam w szpitalu prawie dwa tygodnie. Po wypisie zostałam skierowana do chirurga do przyszpitalnego ambulatorium na zmianę opatrunku. Idąc na pierwszą wizytę, trzęsłam się ze strachu. Lekarka przy wypisie uprzedziła, że trzeba będzie czyścić ranę i zmieniać sączki. Wyobraźnia podpowiadała mi, że czekają mnie istne tortury.
– Zapraszam…
Kiedy usłyszałam głos ojca Sławka, nogi ugięły się pode mną. Doktor Wojtek tak jak jego syn miał wielkie dłonie. Bałam się, że kiedy mnie dotknie, umrę z bólu. Tymczasem okazało się, że był bardzo delikatny. Na następną zmianę opatrunku przyszłam, kiedy kończył dyżur. Miałam być opatrzona przez innego lekarza, jednak ojciec Sławka, widząc mnie w poczekalni, wrócił do gabinetu. Słyszałam, jak mówił do pielęgniarki, że sam mnie przyjmie, i poprosił, żeby przygotowała narzędzia.
– Zaraz do pani przyjdę – zaprosił mnie do gabinetu. – Proszę się rozebrać i położyć… Dziękuję, siostro, to już wszystko na dzisiaj – rzucił do pielęgniarki.
Wyszła, zostaliśmy sami. Pamiętam, że poczułam się nieswojo, ale to nie był strach. Dzisiaj myślę, że po raz pierwszy w jego obecności poczułam podniecenie, ale wtedy mogłam nie zdawać sobie z tego sprawy… Doktor Wojtek pochylił się nad moim brzuchem, zaczął uciskać miejsce wokół rany.
– Boli?
W odpowiedzi mrugnęłam tylko. Patrzyłam w sufit, czekając, aż coś się stanie. Jego dotknięcia były lekkie jak muśnięcie piórkiem. Po wszystkim byłam rozczarowana… Co wtedy sobie wyobrażałam? Cały czas myślałam o Sławku, a jego ojciec był kimś w rodzaju „zastępcy” chłopaka, którego nadal kochałam. Podobieństwo między nimi sprawiało, że w mojej głowie roiły się dziwne wyobrażenia i myśli.
Jednak ten dorosły, czterdziestokilkuletni mężczyzna nie mógł mieć pojęcia o moich marzeniach ani o tym, że znałam jego syna. W żadnym wypadku nie mógł mnie z nim kojarzyć, a tym bardziej darzyć jakąś szczególną sympatią. Nie mógł mnie pożądać jak kobiety. Byłam tylko jedną z wielu jego pacjentek, a fakt, że był dla mnie delikatny, znaczył tylko tyle, że w ogóle taki był w stosunku do wszystkich pacjentów, nie chciał im sprawiać niepotrzebnego bólu…
– Proszę przyjść w piątek na zmianę opatrunku. Ale wieczorem. Od 20 będę miał dyżur, więc trochę wcześniej będę czekał na panią.
Skinęłam głową, pożegnałam się i jakby ktoś mnie gonił, uciekłam z przychodni. Mimo że wciąż byłam lekko obolała, a rana jeszcze się całkiem nie zagoiła, czułam się jak nowo narodzona. Dla pana doktora nie byłam jednak jedną z wielu pacjentek…
Wiedziałam, że na nic nie mogę liczyć
W tamten piątek nie mogłam się doczekać wizyty. Kiedy wreszcie przekroczyłam próg jego gabinetu i ułożyłam się na leżance, przez uchylone drzwi z pokoju obok dobiegły mnie słowa:
– Tak, jest pani wolna, pani Kasiu. Sam zajmę się pacjentką.
Zmiana opatrunku była pretekstem do subtelnej pieszczoty, tym razem jednak śmielszej niż poprzednio. Jego dotyk rozniecił w moim ciele prawdziwy ogień. Wtedy po raz pierwszy patrzyłam na doktora, jakby nie był ojcem chłopaka, który mnie zostawił. W ogóle nie myślałam o Sławku.
– Gotowe. Możesz się ubrać – zwrócił się do mnie. – Jeśli chcesz, przyjdź w sobotę, po 20… – szybko napisał coś na małej karteczce i wcisnął mi ją w dłoń.
Przeczytałam dopiero, gdy wyszłam z budynku. Był tam adres mieszkania na Żoliborzu. Pamiętam, jak wchodziłam na klatkę schodową w starej kamienicy. Wciąż oglądałam się za siebie, jakby mnie ktoś śledził.
Fascynacja trwała niecałe dwa miesiące. Wojtek pytał, czy się zabezpieczam. Nie wiem, dlaczego kłamałam. Choć miałam zaledwie 19 lat, byłam już na tyle dorosła, żeby wiedzieć, do czego to może doprowadzić. Wiedziałam też, że ta znajomość donikąd nie prowadzi, a mężczyzna, z którym kładę się do łóżka, nie zostawi ustabilizowanego życia, domu, żony ani syna… Wiedziałam, że na nic nie mogę liczyć, a jednak nie starałam się w żaden sposób zabezpieczać przed ciążą.
Kiedy zorientowałam się, że zostanę matką, zerwałam znajomość z panem doktorem. A on nie chciał wyjaśnień, nie dzwonił, o nic nie pytał. Raz, kiedy nasza znajomość jeszcze trwała w najlepsze, pomylił się i powiedział do mnie „Ala”. Wiedziałam, że takich jak ja było więcej. Tym bardziej nie było sensu o nic prosić, niczego układać na siłę.
Agatka urodziła się pod koniec czerwca. Mieszkałam wtedy w Łodzi, u siostry mojej mamy. Mama i ciotka urządziły wszystko tak, by nikt z mojego otoczenia nie dowiedział się, kim jest ojciec mojego dziecka. Nie chciałam, aby za moją córką ciągnęła się mętna historia niedojrzałej matki.
Kiedy Agatka skończyła dwa lata, wróciłam do Warszawy. Na uczelni, na którą zdałam ponownie dzięki pomocy mamy, poznałam Pawła. Stworzyliśmy rodzinę, chyba nawet szczęśliwą. Agata nigdy nie wątpiła w to, że Paweł jest jej ojcem. Nie zastanawiała się nigdy, czy jest do niego wystarczająco podobna. Przypadkiem jest kilka cech, które można by uznać za wspólne: kręcone włosy, zielone oczy, wysoki wzrost… Dlaczego miałaby sądzić, że ma innego ojca, skoro ten kochał ją nad życie?
Sądziłam, że mój plan jest doskonały, więc nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy burzyć naszego szczęścia. Dlatego sama nie wiem, po jaką cholerę poszłam na to klasowe spotkanie: gdybym tam nie spotkała Sławka, być może nie rozpoznałby mnie kilka miesięcy później w sklepie i nie byłoby problemu. A tak? Jest problem…
Wojtek – biologiczny ojciec mojej córki – umarł kilka lat temu. Gazety codzienne kupuję raczej sporadycznie, ale wtedy akurat kupiłam i zajrzałam na ostatnie strony. Było w sumie z osiem nekrologów: wyrazy współczucia dla rodziny, kilka zamieszczonych przez szpital i kilka przez przyjaciół zmarłego. Jeden od wdzięcznego pacjenta. To był dobry chirurg, szanowany obywatel miasta…
Opowiedziałam mu więc o córce
– Wyjaśnisz mi, dlaczego nic nie wiem o istnieniu córki? Jak mogłaś ukryć przede mną ten fakt? Ewka! – Sławek napadł na mnie, jak tylko spotkaliśmy się kilka dni po niefortunnych zakupach na kawie.
Wybrałam dzielnicę odległą od domu, żeby nie natknąć się przypadkiem na Agatę.
– To nie twoja córka – powiedziałam cicho.
– Jak to nie? Ślepy by się od razu zorientował. Jest do mnie cholernie podobna, nie mów mi tylko, że tego nie widzisz, Ewka. Nie zapomniałaś chyba, jak żyliśmy ze sobą – wysyczał złośliwie.
– Nie zapomniałam, do cholery! – wybuchłam. – Ale Agata nie jest twoją córką. Ma 19 lat, a od naszej… powiedzmy, znajomości mija 21, pamiętasz?! W ubiegłym roku spotkaliśmy się na dwudziestolecie matury…
– A dlaczego mam ci wierzyć, że ona ma dopiero 19 lat?
– Nawet nie ma dziewiętnastu. Skończy 30 czerwca. Widziałeś, kupowała sukienkę na studniówkę, dopiero będzie zdawać maturę.
– To o niczym nie świadczy – syknął i poczułam, że Sławek nie odpuści, a nawet jak się uprze, może zażądać badań.
– Agata nie jest twoją córką, tylko przyrodnią siostrą – wydusiłam wreszcie.
W pierwszej chwili nic nie zrozumiał.
– Jak to siostrą?!
– Agata jest córką twojego ojca.
Opowiedziałam Sławkowi historię swojej znajomości z doktorem Wojtkiem. Wysłuchał mnie do końca. Raz tylko przerwał, mówiąc, że matka zawsze oskarżała ojca o zdrady, a on się wypierał.
– Ja nigdy nie wierzyłem w to, że był święty, w końcu mam po nim geny – zaśmiał się. – Ale nie sądziłem, że uwodził takie młode panienki – rzucił z sarkazmem.
Na koniec obiecał mi, że choć jego zdaniem postąpiłam podle, nie będzie się naprzykrzał. Nie będzie usiłował poznać swojej siostry, żeby nie burzyć jej uporządkowanego świata. Chciał tylko wiedzieć, jaka jest, czym się interesuje, jakie ma plany na przyszłość. Opowiedziałam mu więc o córce. O tym, że Agata jest bardzo zdolna, zamierza zdawać na medycynę. Powiedziałam też, że czasem się zastanawia, skąd jej się wzięło to powołanie. Bo że ma powołanie do tego zawodu, nikt w rodzinie nie ma wątpliwości.
– Może, babciu, jakiś nasz przodek był medykiem? – pyta czasem moją mamę. A mama udaje, że się mocno zastanawia, niby szuka w pamięci, kogo to w naszym rodzie mieliśmy, ale żaden lekarz nie przychodzi jej do głowy… – zaśmiałam się trochę gorzko.
– Życzę jej szczęścia – Sławek robił wrażenie szczerze wzruszonego. – Szkoda, że sam nie mogę jej tego powiedzieć…