Reklama

Pięć lat temu rozwiodłam się z Kubą. Nie dramatycznie – bez krzyków, bez awantur. Po prostu przestaliśmy się dogadywać. On coraz częściej znikał wieczorami, ja coraz więcej milczałam. W końcu przyszedł dzień, w którym spojrzeliśmy na siebie i bez słów wiedzieliśmy, że to koniec. Mimo wszystko bolało. Dziś mam trzydzieści kilka lat, pracuję jako specjalistka HR w dużej korporacji. Mam swoje rytuały: poranną kawę w tej samej kawiarni, jogę w czwartki, maseczkę w niedzielę. Wszystko poukładane. Nawet uczucia. Od dwóch lat jestem z Michałem – spokojnym, opanowanym mężczyzną, który nigdy nie podnosi głosu i zawsze pamięta, by kupić mi mleko roślinne. Kiedyś myślałam, że to ideał.

Ale czasem, gdy budzę się w środku nocy, mam wrażenie, że tonę w ciszy między nami. Michał nigdy nie skrzywdziłby mnie słowem, ale też... nigdy nie rozśmieszył mnie do łez. Z Kubą kłóciliśmy się jak dzieci, ale i śmialiśmy się jak wariaci. Zbliża się Sylwester. Michał kupił bilety na imprezę do wspólnych znajomych – Justyny i Maćka. Pomyślałam, że to dobry pomysł. Dawno z nikim się nie widzieliśmy, poza tym Justyna robi świetne tartinki. Mimo to, gdy przymierzałam sukienkę przed lustrem, coś ścisnęło mnie w środku. Taki ledwo wyczuwalny niepokój. Sama nie wiem czemu.

– Anetka, gotowa? – zapytał Michał, poprawiając krawat. Wyglądał, jak zawsze, elegancko, może nawet za bardzo.

– Prawie – uśmiechnęłam się blado, poprawiając włosy.

– Cieszę się, że idziemy. Wreszcie zrobimy coś razem, wśród ludzi – dodał z entuzjazmem.

– Tak, to miłe – odpowiedziałam. Choć w głowie dźwięczało mi coś innego. Czy dziś też będę udawać, że niczego mi nie brakuje?

W lustrze odbiła się kobieta, którą kiedyś byłam. Ubrana w czarną sukienkę, z lekkim uśmiechem. Patrzyłam na siebie i nie mogłam zdecydować – czy to naprawdę ja, czy tylko wersja, którą wybrałam, żeby już nie bolało?

Zdębiałam, gdy go zobaczyłam

Gdy weszliśmy do mieszkania Justyny i Maćka, od razu uderzył mnie zapach jedzenia i gwar rozmów. Było już sporo osób. Michał objął mnie ramieniem i zaczął się rozglądać. Uśmiechałam się grzecznie do znajomych, których ledwo kojarzyłam, gdy kątem oka dostrzegłam znajomą sylwetkę. Stał przy barku, rozmawiał z kimś, kogo nie widziałam wcześniej. Trzymał w dłoni kieliszek, wyglądał na wyluzowanego. Kuba. Zatrzymałam się w pół kroku.

Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego – przecież to także jego znajomi – ale mój oddech na chwilę się spłycił. Przez te wszystkie lata nie miałam okazji go spotkać. Nie szukałam tej okazji. I nagle był. Taki sam, a jednak inny. Wyszczuplał, miał krótsze włosy. I nadal pachniał tą samą wodą kolońską. Dlaczego to zapamiętałam? Michał niczego nie zauważył. Ścisnął mnie lekko za rękę i ruszył w stronę Justyny, która właśnie przynosiła do salonu tacę z przystawkami.

– Cześć kochani, jak dobrze was widzieć! – Justyna była w swoim żywiole. Całowała nas po kolei w policzek, w międzyczasie wołając kogoś przez ramię.

Kuba obrócił się i spojrzał w naszą stronę. Nasze spojrzenia spotkały się na kilka sekund. Nie było w nim zaskoczenia, raczej coś w rodzaju napiętego spokoju. Jakby już od dawna wiedział, że to się wydarzy. Podszedł wolno, wciąż z tym samym półuśmiechem.

– Cześć, Aneta – powiedział cicho.

– Cześć, Kuba – odpowiedziałam.

Nie patrzyliśmy na siebie długo. Zbyt dużo wspomnień wisiało między nami. Nie zapytał, co u mnie. Nie zapytał, kim jest Michał. Po prostu podał mi rękę. Uścisk był krótki, nieco za mocny, jakby chciał coś zaznaczyć.

– Dobrze cię widzieć – rzucił, jakby mimochodem, po czym odszedł z powrotem w stronę kuchni.

Michał wrócił do mnie po chwili z kieliszkiem prosecco. Wymieniał żarty z Maćkiem i nie zwrócił uwagi na moją chwilową nieobecność. Stałam przez moment w kącie, czując, jak znów uczę się oddychać. Minęło pięć lat. A ja poczułam się, jakby od tego wszystkiego minął zaledwie tydzień.

Było mi z nim dziwnie naturalnie

Nie wiem, kiedy dokładnie przestaliśmy udawać. Może w momencie, gdy ktoś włączył muzykę i zaczęliśmy się rozluźniać. Michał zajął się rozmową z Maćkiem o jakimś nowym zegarku, którego nazwa nic mi nie mówiła, a ja po prostu wyszłam do kuchni po coś do picia. I tam znowu był Kuba. Stał oparty o blat, z kieliszkiem czerwonego wina. Uśmiechnął się, tym razem szczerze.

– Nadal wino wytrawne? – zapytał.

– Nadal – przyznałam, sięgając po butelkę. – Pamiętasz?

– Takich rzeczy się nie zapomina.

Uśmiechnęłam się niepewnie. Chciałam odejść, ale on przesunął się i wskazał głową w stronę salonu.

– Chodź, zobaczysz, nie wszyscy się zmienili. Na przykład Maciek nadal robi te same okropne koreczki z oliwką i kabanosem.

Parsknęłam śmiechem. Nieplanowanym, prawdziwym. Poszliśmy razem. Po drodze minęliśmy Justynę, która spojrzała na nas trochę za długo, ale nic nie powiedziała. W salonie ktoś już tańczył. Kuba podniósł brwi i zapytał półgłosem:

– Pamiętasz tamtą podróż do Włoch? Ten hotel z łazienką bez drzwi?

– I prysznicem, który zalewał całą podłogę. Oczywiście, że pamiętam – pokręciłam głową z uśmiechem.

– A to twoje włoskie „grazie mile” za wszystko, łącznie z rachunkiem w barze...

– Miałam dobre intencje.

– Mówię tylko, że barman był tak zauroczony, że dostał jeszcze większy napiwek niż planowaliśmy.

Znowu się zaśmiałam. Rozmawialiśmy dalej, wspominając głupoty, śmieszne sytuacje, które kiedyś były codziennością, a teraz nagle okazały się jakimiś odległymi anegdotami. Ktoś krzyknął z końca pokoju, że „Kuba i Aneta tańczą”, i zanim zdążyłam zaprzeczyć, już byliśmy na środku. Było dziwnie naturalnie. Jego dłoń na moich plecach, mój śmiech w odpowiedzi na jego komentarz o fatalnej muzyce. Przez chwilę zapomniałam o wszystkim. O czasie, o tym, kim teraz jestem, i o tym, że Michał właśnie opowiada komuś historię o naszej wspólnej wyprawie w góry. Zatańczyliśmy, jeden kawałek, może dwa. Nic wielkiego. Ale gdy nasze dłonie przypadkowo się splotły, poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Dlaczego przy nim czuję się taka... lekka? Michał nigdy nie śmiał się ze mną tak szczerze.

Pocałował mnie w policzek

Zbliżała się północ. Wszyscy zaczęli się zbierać przy oknach i na balkonie. Butelki szampana krążyły z rąk do rąk, ktoś niecierpliwie liczył minuty. Michał stanął obok mnie, objął mnie w pasie i pocałował w skroń. Patrzyłam na jego profil i nagle pomyślałam, że w innym życiu moglibyśmy być szczęśliwi. Ale nie w tym.

– Wszystkiego dobrego, Anetko – powiedział cicho, gdy wybiła północ.

– Tobie też, Michał. Oby był spokojny – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się, choć w głowie miałam zupełnie inne słowa.

Ludzie całowali się, składali sobie życzenia. Ktoś oblał mnie przypadkiem szampanem, ktoś inny śmiał się do rozpuku. I wtedy zobaczyłam Kubę. Przyszedł do mnie bez słowa. Uśmiechnął się tylko krótko, jakby szukał potwierdzenia, że może. Objął mnie lekko i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie w policzek. Ten pocałunek trwał może ułamek sekundy za długo. Na tyle, bym go poczuła. Na tyle, by wiedzieć, że on też go poczuł.

Nikt nas nie obserwował. Wszyscy byli zajęci sobą. Michał rozmawiał z Justyną. Wyszłam na balkon. Chciałam zaczerpnąć powietrza. Po chwili Kuba do mnie dołączył. Przez długą chwilę nie mówiliśmy nic. W tle huczały fajerwerki, ale tu, na zewnątrz, było zaskakująco cicho. Stał blisko. Nie za blisko. Tak, jakby znał granice, ale ich nie przekraczał. Patrzył przed siebie. W końcu odezwał się powoli, cicho, z tym spokojem w głosie, którego nigdy nie miał, kiedy byliśmy razem.

– Byliśmy dobrym duetem. Tylko w złym czasie.

Nie odpowiedziałam od razu. Szukałam czegoś, co nie zabrzmi naiwnie. I czego nie pożałuję rano.

– Może tak – powiedziałam w końcu. – A może po prostu nie byliśmy gotowi na siebie.

Skinął głową, jakby to akceptował. Jakby już to przerobił. Przez chwilę myślałam, że mnie pocałuje. Ale nie zrobił tego. Po prostu stał obok i patrzył, jak niebo rozświetla się błyskami. W tamtej chwili nic nie musiało się wydarzyć. I właśnie dlatego to wszystko było jeszcze bardziej intensywne.

Myślałam, co by było gdyby?

Wróciłam do środka, zostawiając za sobą chłód balkonu i Kubę stojącego nieruchomo przy barierce. Ludzie tańczyli, śmiali się, Justyna głośno komentowała fajerwerki, a Michał rozmawiał z kimś, kogo nie znałam. Stał wyprostowany, z kieliszkiem w dłoni. Wyglądał spokojnie. Przez moment patrzyłam na niego z dystansu, jak na obcego mężczyznę, którego przypadkiem spotkałam na czyimś przyjęciu. Podeszłam, lekko musnęłam jego ramię.

– Hej – powiedziałam, jakbym wracała z łazienki.

– Hej, gdzie byłaś? – zapytał, ale jego głos nie miał w sobie podejrzenia. Raczej ciekawość.

– Potrzebowałam trochę powietrza – odpowiedziałam. Nie skłamałam. Ale też nie powiedziałam prawdy.

Pocałowałam go lekko w policzek. Uśmiechnął się i objął mnie w pasie.

– Wszystko w porządku?

– Tak – przytaknęłam. – Wszystko dobrze.

Wróciliśmy do rozmowy z jakąś parą, która właśnie się wprowadziła do nowego mieszkania. Mówili o kafelkach i szafach wnękowych. Michał z entuzjazmem opowiadał o naszej kuchni. Ja tylko słuchałam, przytakując od czasu do czasu. W mojej głowie było cicho. Nie miałam chaosu, nie miałam paniki. Nie analizowałam słów, spojrzeń, gestów. To, co wydarzyło się z Kubą, nie było burzą. Nie wywróciło mojego życia. Nie było zdradą. To była rozmowa z przeszłością. I po raz pierwszy od dawna nie bałam się jej dotknąć. Poczułam lekkość. I zaraz po niej – niepokój. Ciche, delikatne pytanie, które nie dawało spokoju: Co by było, gdybyśmy się wtedy nie rozstali? Ale nie było już „wtedy”. Było teraz. A teraz trzymałam Michała za rękę, a on mówił coś o kolorze frontów kuchennych. I było dobrze. Choć inaczej.

Tęskniłam za sobą sprzed lat

Wracaliśmy z imprezy powoli. Michał prowadził, milcząc, a ja patrzyłam przez szybę na puste ulice. Światła latarni przesuwały się równym rytmem. Nikt nie mówił o tym, że było miło. Nikt nie podsumował wieczoru. I dobrze. Nie czułam potrzeby dzielenia się tym, co właśnie nosiłam w sobie. W domu Michał poszedł do łazienki, a ja usiadłam na brzegu łóżka, zdejmując kolczyki. W lustrze zobaczyłam swoją twarz – trochę zmęczoną, trochę zamyśloną, ale spokojną. Długo nie mogłam zasnąć. Nie dlatego, że coś mnie dręczyło. Po prostu moje ciało jeszcze nie zeszło z emocjonalnego biegu. Leżąc obok Michała, czułam jego oddech. Równy, głęboki. Nie odsunęłam się. Ale też nie przytuliłam. Myślałam o Kubie. Nie w kontekście powrotu. Nie tęskniłam za nim tak, jak się tęskni za kimś, kto ma wrócić i coś naprawić. To była inna tęsknota – za sobą sprzed lat, za tym, co niewypowiedziane, niedokończone. Wiedziałam, że zniknie. Jak wszystko.

Rano obudziłam się pierwsza. Cicho wyszłam z sypialni, zaparzyłam kawę i usiadłam przy oknie. Dzień był jasny, bez śniegu, ale rześki. Ludzie zaczynali nowy rok. W pośpiechu, w szlafrokach, z dziećmi na rękach, z psami na smyczy. Ja też zaczynałam. Bez rewolucji, bez postanowień. Ale z uśmiechem. Prawdziwym, cichym, takim tylko dla siebie. Czasem najważniejsze rzeczy dzieją się właśnie w ten sposób. Bez wielkich słów. Bez dramatów. W ciszy między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali i potrafili się spotkać bez bólu. Można kogoś kochać i jednak nie być z nim. Można tęsknić i nie chcieć wracać. Michał wszedł do kuchni, lekko zaspany.

– Dzień dobry – powiedział cicho, z tym swoim łagodnym głosem.

– Dzień dobry – odpowiedziałam i podałam mu kubek z kawą.

Byliśmy razem. Teraz. I to wystarczyło.

Aneta, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama