Reklama

Mówią, że po trzydziestce człowiek wie, czego chce. Cóż… może i wie. Ale coraz częściej łapie się na tym, że wie też, czego już nie chce, a to wcale nie ułatwia sprawy. Pracuję w marketingu. Mam ładne mieszkanie, kotkę o imieniu Salsa i kilka zaufanych dusz, z którymi czasem wychodzę na wino. Na papierze wszystko się zgadza. W praktyce od dłuższego czasu czuję się, jakbym funkcjonowała na autopilocie. Nie umiem już powiedzieć, kiedy ostatnio coś mnie naprawdę poruszyło. Prawdziwie. Tak, że serce ścisnęło mi się z tęsknoty za czymś, czego nawet nie potrafię nazwać.

Reklama

O Bartku nie myślałam od lat. To znaczy… czasem, przelotnie. Jakiś zapach, jakiś utwór w radiu. On zawsze był jak wspomnienie po winie – trochę słodkie, trochę gorzkie, ale rozgrzewające. Znamy się ze studiów. Był jednym z tych, z którymi nie trzeba było dużo mówić, żeby wszystko zrozumieć. Zresztą, najczęściej i tak gadaliśmy do rana. Wino, długie rozmowy, migające światła za oknem i poczucie, że możemy wszystko.

Pamiętam, jak raz zapytał mnie o mój ulubiony deser. Odpowiedziałam, że sernik. Bez zastanowienia. Z uśmiechem, który wtedy – jestem pewna – odwzajemnił. A potem zniknął z mojego życia tak samo cicho, jak się pojawił. Każde z nas poszło swoją drogą. Bez dramatów, bez rozstań. Po prostu... nie wróciliśmy do siebie po wakacjach. I może to właśnie ta cisza sprawia, że czasem wraca do mnie myśl: „A co, jeśli...?”

Nie wierzyłam własnym oczom

Nie miałam zamiaru tam iść. Cały tydzień był do niczego – spiętrzone projekty w pracy, nieprzespane noce, przeciągające się zebrania, które niczego nie rozwiązywały. Piątek przywitał mnie migreną i paskudnym nastrojem. Chciałam tylko wrócić do domu, położyć się pod kocem i udawać, że mnie nie ma. Ale Asia, moja koleżanka z biura, była nieustępliwa.

– Monika, weź się ogarnij. Przecież wiesz, że u Karola zawsze są ciekawi ludzie. Poza tym, obiecałaś, że upieczesz ten swój sernik.

Zirytowało mnie to. Nic nie obiecywałam. Wzdychając, wstawiłam ciasto do piekarnika, a potem jak automat przeszłam przez kolejne kroki: prysznic, tusz, eyeliner, jeansy i biała koszula. Bez przekonania. Po prostu nie chciałam się z nią kłócić. Mieszkanie Karola było zatłoczone, jak zawsze. Dźwięki muzyki i śmiechu dochodziły już z klatki schodowej. Zanim zdążyłam się wycofać, drzwi otworzyły się i wciągnięto mnie do środka. Asia ucałowała mnie w policzek, a potem zniknęła w tłumie. W kuchni zostawiłam sernik, a sama sięgnęłam po kieliszek wina i stanęłam gdzieś pod ścianą, udając, że kogoś wypatruję.

Zobaczyłam go po chwili. Stał przy oknie, trzymał butelkę czerwonego wina i śmiał się z czegoś, co powiedziała dziewczyna obok. Przez ułamek sekundy nie wierzyłam własnym oczom. Przecież nie widziałam go od lat. Od tamtego wakacyjnego wieczoru, kiedy po prostu każde z nas wróciło do swojego miasta, jakby to całe „my” było tylko wymysłem. A teraz był tu, jak gdyby nigdy nic. Podszedł pierwszy.

– Monika? To naprawdę ty?

– Bartek… No proszę. Ile to już lat?

– Dziesięć? Może jedenaście. A jednak cię poznałem. To twój sernik?

Uśmiechnęłam się.

– Tak. Twoje wino?

– Klasyka.

Rozmawialiśmy długo. Zaczęło się od rzeczy prostych – gdzie teraz pracujesz, mieszkasz, czy ktoś cię jeszcze denerwuje tak bardzo jak prowadzący z ekonomii rozwoju. Potem przeszliśmy do poważniejszych tematów. O podróżach, których nie odbyliśmy. O osobach, które nas zawiodły. O samotności, o tym, jak łatwo się z niej śmiać, kiedy nie jest twoja. I o tym, jak bardzo człowiekowi brakuje rozmowy, kiedy wszystko ucichnie.

Czas płynął inaczej. Ludzie wokół zmieniali pozycje, pili, śmiali się, wracali do kuchni po dokładki, ktoś puścił muzykę z lat dziewięćdziesiątych. My siedzieliśmy na dywanie, z nogami podciągniętymi pod siebie, blisko, ale jeszcze nie za blisko. Było w tym coś znajomego, ale nie identycznego. Mniej niepewności, więcej zrozumienia. Bartek opowiadał o tym, jak przez lata próbował dopasować się do czyichś oczekiwań. Ja o tym, że wciąż czekam, aż ktoś zapyta, czego ja chcę.

W półsłówkach, śmiechu, spojrzeniach, które trwały sekundę za długo, zaczęła się tlić ta sama stara iskra. Nie wiem, która była godzina, kiedy się zorientowałam, że zostaliśmy prawie sami. Karol zasnął na kanapie, Asia zniknęła z jakimś chłopakiem. Tylko Bartek siedział nadal obok, z tą samą butelką, która jakimś cudem wciąż nie była pusta.

– Chciałem cię kiedyś zaprosić na spacer. Ale nie wiedziałem, czy mogę.

– A ja czekałam, aż to zrobisz.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym nie pasowała do tamtych wspomnień. Może faktycznie byłam wtedy kimś innym. A może tylko on był zbyt ostrożny.

– To może zróbmy to teraz? – zapytał.

– Teraz? Jest druga w nocy.

– Idealna pora.

Zgodziłam się. Bo chyba pierwszy raz od dawna poczułam, że chcę czegoś więcej niż tylko wrócić do domu i schować się pod kocem.

Nie musiałam udawać

Szliśmy przez miasto, które nocą wyglądało inaczej. Było cichsze, wolniejsze, jakby nie chciało się narzucać. Bartek przyniósł z jakiegoś nocnego bistro dwie gorące pizze zawinięte w papier i bez słowa usiedliśmy na ławce przy pustym skwerze. Jedliśmy powoli. Milczeliśmy długo, ale ta cisza nie ciążyła. Była jak wygodna przestrzeń, w której nie trzeba udawać.

– Wiesz – powiedział nagle – kiedyś miałem wrażenie, że jesteś o krok dalej. Zawsze. Dlatego się wycofałem.

– Może i byłam. Ale chyba nie tam, gdzie trzeba.

Nie patrzyliśmy na siebie. Patrzyliśmy przed siebie, jakby odpowiedzi były właśnie tam. Opowiadał o jednej z dawnych relacji, tej najdłuższej. Mówił spokojnie, ale między zdaniami czułam napięcie. Ja wspomniałam o kimś, kto był dla mnie tylko chwilą, ale do dziś zostawił ślad. Bartek westchnął.

– Może wtedy nie byliśmy gotowi.

Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie wiedziałam. Tylko patrzyłam na niego przez chwilę, próbując odnaleźć tamtego chłopaka. I może... siebie.

– Chciałbym, żebyśmy spróbowali jeszcze raz – dodał po chwili. – Ale spokojnie. Bez oczekiwań.

Skinęłam głową. Nie obiecywałam niczego, bo w tym momencie wystarczyło, że było cicho, prosto i prawdziwie.

Coś zaczęło się zmieniać

Po pół roku uznaliśmy, że nie chcemy już wracać do osobnych mieszkań. To nie była decyzja z fajerwerkami, raczej coś, co wydarzyło się naturalnie. Zostawał u mnie na noc, ja u niego, aż w końcu nie miało sensu wracać gdziekolwiek. Znaleźliśmy nowe miejsce. Trochę za drogie, trochę za ciasne, ale miało duże okno w kuchni i miejsce na stolik, przy którym mogliśmy razem jeść.

Codzienność przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Podział obowiązków, wieczory z gotowaniem, seriale, które w połowie porzucaliśmy, bo zasypialiśmy na kanapie. Czasem był śmiech, czasem cisza, ale nigdy nie czułam się sama. Z okazji każdej małej rzeczy piekłam sernik. Na rocznicę. Po jego awansie. Nawet wtedy, gdy po prostu był piątek i oboje mieliśmy ochotę na coś słodkiego.

Zaczęłam jednak zauważać, że coś się zmienia. Bartek bywał zamyślony. Siedział przy stole, patrzył w telefon, a potem mówił, że to nic, po prostu zmęczenie. Gdy pytałam, czy wszystko w porządku, uśmiechał się i całował mnie w czoło. Nic więcej. Znałam go na tyle, żeby wiedzieć, że to nie było „nic”. Ale nie chciałam naciskać. Może dlatego, że bałam się odpowiedzi.

W końcu nie wytrzymałam

Znalazłam to przypadkiem. Laptop był otwarty, jak zawsze, kiedy zostawiał go w kuchni i szedł pod prysznic. Nie grzebałam. Po prostu spojrzałam. A tam – wiadomość. Od niej. Imienia nie znałam, ale ton był ciepły, za bardzo. Parę zdań, które nie powinny tak brzmieć między „starymi znajomymi”. Zamknęłam komputer. W głowie miałam tylko jedno. Co z tym zrobić? Nie chciałam scen. Nie chciałam być tą, która robi dramat o byle co. Ale też nie potrafiłam udawać, że to mnie nie ruszyło. Przez dwa dni nic nie mówiłam. On coś czuł. Pytał, czy wszystko w porządku. Kłamałam, że tak. W końcu nie wytrzymałam. To była zwykła rozmowa przy kolacji. Makaron, czerwone wino, jego opowieść o tym, że szef znów coś wymyślił. I wtedy przerwałam.

– Kim ona jest?

Zamarł. Odłożył widelec, spojrzał na mnie.

Kiedyś byliśmy razem. Dawno temu. Jeszcze zanim znów się spotkaliśmy. Czasem piszemy. Nic się nie dzieje, Monika. Przysięgam.

– To czemu mi o niej nie powiedziałeś?

Westchnął, jakby to wszystko było zbyt skomplikowane, żeby dało się to wyjaśnić w kilku zdaniach.

– Bo to nie ma znaczenia. Ty masz znaczenie.

Ale ja już wiedziałam, że coś się zmieniło. Nie chodziło nawet o nią. Chodziło o to, że nie powiedział. A może też o to, że ja przestałam czuć się pewnie. Po raz pierwszy od dawna nie wiedziałam, na czym stoję.

Nie mogłam już tak dłużej

Zbliżały się święta. Miałam wolny dzień, więc wyjęłam z szafki przepis. Ten sam co zawsze. Sernik. Mój rytuał. Mieszałam składniki mechanicznie, jakby to mogło zatrzymać to, co i tak się rozpadało. Bartek siedział w salonie, z twarzą rozświetloną światłem telefonu. Nie pytał, co robię. Już od jakiegoś czasu nie pytał o nic. Kiedy ciasto się piekło, usiadłam naprzeciwko niego.

Nie wiem, czy chcę tak dalej.

Odłożył telefon. Spojrzał na mnie długo, ale bez zdziwienia. Jakby czekał na te słowa.

– Może znowu nie byliśmy gotowi.

Pokiwałam głową, chociaż nie byłam pewna, czy się zgadzam. Może to nie kwestia gotowości. Może po prostu są rzeczy, które nie trwają. Choćby zaczęły się najlepiej. Nie płakaliśmy. Nie krzyczeliśmy. Sernik pachniał wanilią. Pokroiłam go, ale nie zjedliśmy ani kawałka. Zostawiłam go na blacie, jak coś, co nie zdążyło się wydarzyć.

Czasem chwila wystarcza

Wyprowadziłam się tydzień po świętach. Spakowałam rzeczy w dwa wieczory, nie dzwoniłam do nikogo po pomoc. On nie proponował, żebym została, ja nie pytałam, czy chce, żebym została. Został tylko stolik, na którym jadaliśmy śniadania i foremka po serniku, której zapomniałam zabrać. Zamieszkałam w kawalerce na Ochocie. Mało światła, skrzypiące drzwi balkonowe, ale cisza, którą da się oswoić. Wieczorami chodzę na spacery. Czasem przechodzę tamtą trasą, gdzie jedliśmy pizzę na ławce. Tam, gdzie milczeliśmy, nie bojąc się tej ciszy.

W weekendy wciąż piekę sernik. Dla siebie. Zawsze za długo trzymam go w piekarniku, ale nie przeszkadza mi to. Czasem przychodzą znajomi. Czasem jem go sama, przy cichej muzyce, z książką na kolanach. Myślę o nim rzadziej. Czasem tylko przypomina mi się jego głos, kiedy mówił, że „może nie byliśmy gotowi”. Może rzeczywiście nie. Może nie każde uczucie jest po to, żeby trwać. Może niektóre są po to, żeby przypomnieć, że w ogóle potrafimy czuć. Nie żałuję. Było prawdziwe. Przez chwilę. A czasem chwila wystarcza.

Monika, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama