Reklama

Pracuję w marketingu w jednej z większych firm w Warszawie, lubię swoją pracę, ale ostatnio zauważyłam, że moje życie prywatne zaczyna przypominać pustą kartkę. Pół roku temu zakończyłam czteroletni związek z Michałem. Bez dramatów, bez łez – po prostu poczuliśmy, że nie idziemy już w tym samym kierunku. Było mi smutno, ale chyba bardziej z powodu samego zakończenia niż z tęsknoty za nim. Od tamtej pory żyję sama. Na początku było mi z tym dziwnie – nagle miałam cały czas tylko dla siebie. Wieczory w ciszy. Weekendowe poranki bez zapachu jego kawy. Ale z tygodnia na tydzień zaczęłam to nawet doceniać. I wtedy wpadłam na pomysł, że pora wrócić do czegoś, o czym dawno zapomniałam – do siłowni.

Reklama

Nie dlatego, że chciałam schudnąć, tylko… potrzebowałam rytmu. Zajęcia o 19:00 w poniedziałki i środy, sobotnie poranki na bieżni. I tam właśnie go poznałam. Tomka. Od razu przykuł moją uwagę – wysoki, dobrze zbudowany, z tym chłopięcym uśmiechem i pewnym siebie spojrzeniem. Często się mijaliśmy, raz nawet podtrzymał mi drzwi, kiedy wychodziłam ze spinningu. –„Nieźle się dziś spociłaś!” – rzucił wtedy z rozbawieniem. Odpowiedziałam śmiechem, bo miał coś w sobie – luz, ale bez tej typowej dla chłopaczków z siłki napinki.

Moja nadzieja była płonna

Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Kiedy któregoś dnia zapytał, czy nie poszłabym z nim na piwo, uśmiechnęłam się tylko i skinęłam głową. Było we mnie wszystko naraz – ekscytacja, niepokój, motylki w brzuchu. Nie miałam wielkich oczekiwań, ale… nie ukrywam, że miałam nadzieję. Bo Tomek wydawał się po prostu normalny.

Spotkaliśmy się pod barem na Powiślu. Zwykłe miejsce, nic wyszukanego, ale miało swój klimat – trochę industrialny wystrój, lekko przygaszone światło, gwar rozmów i muzykę w tle. Tomek już tam był. Siedział przy barze, kiwnął do mnie z uśmiechem, a ja poczułam, jak serce przyspiesza mi o pół tempa.

– Już myślałem, że się rozmyśliłaś – powiedział na powitanie.

– Nie, po prostu korek na Tamce. Ale nie dam się tak łatwo spłoszyć – rzuciłam z uśmiechem i usiadłam na hokerze obok.

Tomek machnął do barmana. – Dwa piwa. W sumie to daj mi od razu dwa – powiedział i zaśmiał się sam do siebie. – Lubię mieć zapas.

Pomyślałam, że to pewnie taki jego żart. Pierwsze minuty upłynęły w dość luźnej atmosferze. Opowiadał o siłowni, o jakimś trenerze, który „zrobił z siebie pajaca na oczach całej sali”. Śmiał się głośno, bez oporów, nawet z tych swoich żartów, które nie były szczególnie zabawne.

– A te laski, co się tam lansują, to w ogóle osobna historia – mówił z uśmiechem. – Tylko po to przychodzą, żeby pokazać nowe legginsy. A potem wrzucają fotki z opisem „ciężko trenuję”. No jasne, aha!

Zacisnęłam lekko dłonie na szklance. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy po prostu zignorować ten komentarz. Uśmiechnęłam się półgębkiem i zmieniłam temat. Zapytałam, czym się zajmuje na co dzień. Odpowiedział, że pracuje jako przedstawiciel handlowy, ale bardziej interesuje go „biznes, który kręci na boku”.

– Wiesz, trochę handluję sprzętem sportowym, trochę prowadzę szkolenia, miałem też parę projektów z dziewczynami od jogi... – urwał, spojrzał na mnie i dodał: – Ale nie takimi zwykłymi. Te były naprawdę fajne.

Szybko przestałam się śmiać

Zaczął się chwalić, ile kobiet przez niego przeszło. Nie mówił tego wprost, ale wystarczająco jasno. Z każdą kolejną historią czułam, jak coś we mnie się kurczy. Przestałam się śmiać. Zamiast tego patrzyłam, jak pije piwo za piwem, jak coraz bardziej rozsiada się przy barze, jak jego głos staje się coraz głośniejszy.

– Ej, Ewa, to co? Pójdziemy się przejść? Znam fajne miejsce niedaleko. Trochę bardziej ustronne – powiedział, nachylając się bliżej.

Spojrzałam na niego i już wiedziałam, że nie chcę spędzić z nim ani chwili więcej.

– Dzięki, ale nie – powiedziałam spokojnie. – Myślę, że wrócę już do domu.

Uniósł brwi, jakby nie rozumiał.

– Serio? Przecież dopiero się rozkręcamy.

– Właśnie dlatego – odpowiedziałam. – Dzięki za spotkanie, ale to nie dla mnie.

Wstałam, wzięłam płaszcz i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

Przez chwilę dałam się nabrać

Zamówiłam taksówkę i wsiadłam do niej z ulgą, jakby ten samochód miał mnie zabrać nie tylko do mieszkania, ale też jak najdalej od tej całej sytuacji. Oparłam głowę o szybę i przez chwilę patrzyłam na miasto. Lubię nocną Warszawę, jej światła, ten nieśpieszny rytm, kiedy wszystko cichnie. Ale tego wieczoru nic nie było ciche.

W głowie huczały mi słowa Tomka, jego opowieści, sposób, w jaki patrzył na mnie, jakby od początku wiedział, do czego zmierza ten wieczór. A ja? Przez chwilę naprawdę dałam się nabrać. Chciałam, żeby to było coś lekkiego, miłego, coś zwyczajnie normalnego. Tymczasem dostałam pokaz ego i obcesowości, który wciąż siedział mi pod skórą.

– Co to w ogóle było? – wymruczałam do siebie.

Nie chodziło tylko o Tomka. Chodziło o mnie. O to, że przez lata, będąc w związku, przyzwyczaiłam się do tego, że jak coś mi nie pasuje, to milczę. Że może nie warto się odzywać, może nie warto robić afery. Może przemilczeć, żeby nie było kłótni, żeby nie wyjść na przewrażliwioną.

Ale dziś było inaczej. Dziś powiedziałam „nie”.

To słowo miało smak goryczy i ulgi jednocześnie. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Michał zupełnie bez pytania rezerwował nam wyjazdy, decydował o tym, jak spędzamy weekend, co zjemy na kolację. Kiedyś nawet zapisał mnie na siłownię, bo uznał, że dobrze mi to zrobi. A ja – przytakiwałam, jakby to wszystko było w porządku.

Teraz byłam silniejsza

Teraz wracałam do mieszkania sama, ale czułam się silniejsza niż wtedy, kiedy byliśmy razem. Nie dlatego, że odmówiłam facetowi spaceru po randce. Tylko dlatego, że po raz pierwszy od bardzo dawna, zrobiłam coś wyłącznie w zgodzie ze sobą. Wysiadłam z taksówki i weszłam do bloku. Winda akurat nie działała, więc weszłam po schodach. Na piąte piętro. Z każdą kolejną kondygnacją czułam, że oddycham swobodniej.

W mieszkaniu zapaliłam tylko jedną lampkę w salonie. Nie było cicho – w tle grał szum ulicy, sąsiad zza ściany jak zwykle słuchał radia. Ale we mnie była cisza. Usiadłam na kanapie i przez chwilę po prostu siedziałam w milczeniu. Potem otworzyłam laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę: „jak rozpoznać czerwone flagi na randkach”. I zaśmiałam się sama do siebie.

– Ewa, ty się chyba właśnie uczysz siebie od nowa – powiedziałam cicho. – I dobrze.

Byłam z siebie dumna

Następnego dnia po pracy spotkałam się z Kasią. Miałyśmy nasz rytuał – mała kawiarnia niedaleko placu Zbawiciela, kawa z mlekiem sojowym dla niej, americano dla mnie i ciasto do podziału, chociaż obie zawsze zarzekałyśmy się, że dziś bez słodyczy. Kiedy tylko usiadłyśmy przy naszym ulubionym stoliku przy oknie, Kasia spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

– No i jak było? – zapytała. – Opowiadaj wszystko, od początku.

Westchnęłam i opowiedziałam. O tym, jak wyglądał, o tym, jak dobrze się zapowiadał. O tych wszystkich żartach, które miały być śmieszne, a były po prostu głupie. O dwóch piwach zamówionych naraz i o jego „interesach z dziewczynami od jogi”.

Kasia najpierw słuchała w milczeniu, z coraz bardziej rosnącym zdumieniem na twarzy. A potem wybuchła śmiechem.

– Przepraszam – powiedziała, zakrywając usta dłonią. – Ale... serio? On to wszystko mówił na pierwszej randce?

– Wszystko. I jeszcze więcej – potwierdziłam. – Na koniec zaproponował, żebyśmy poszli w bardziej... ustronne miejsce. Miałam ochotę zapytać, czy to jego stały tekst, czy specjalna wersja deluxe.

Kasia parsknęła śmiechem.

– No nie wierzę. Ale wiesz co? Nie mogę przestać być z ciebie dumna. Naprawdę. Nie dałaś się w to wciągnąć, nie zaczęłaś się tłumaczyć, nie próbowałaś tego ratować. Po prostu wstałaś i wyszłaś.

– Sama się sobie trochę dziwię – przyznałam. – Jeszcze rok temu pewnie bym udawała, że wszystko jest okej. Może nawet zgodziłabym się na ten spacer, żeby nie było niezręcznie. A potem wróciłabym do domu i płakała ze złości.

– Bo wtedy jeszcze nie wiedziałaś, że nie musisz nikomu nic udowadniać – powiedziała Kasia. – Teraz wiesz.

Przytaknęłam. Siedziałyśmy chwilę w ciszy, popijając kawę.

– Może to była moja najkrótsza randka w historii – powiedziałam po chwili. – Ale może też najważniejsza.

– No widzisz. Wcale nie musisz się spotykać z właściwym facetem, żeby zrobić właściwy krok.

Uśmiechnęłam się. To było dokładnie to, co potrzebowałam usłyszeć.

Ewa, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama