Reklama

Pod koniec marca wybierałam się na spotkanie biznesowe do Wrocławia. Tym razem postanowiłam jechać autobusem zamiast samochodem. Przed wyjazdem przejrzałam książki wgrane do czytnika, już ciesząc się na lekturę. Tak mało miałam na nią czasu, więc te cztery godziny były jak wizyta w raju.

Reklama

Jak na złość, rano trochę zaspałam, potem się śpieszyłam i kiedy dojeżdżałam tramwajem na dworzec, uświadomiłam sobie, że czytnik został na stole w kuchni. A jeszcze przed zamknięciem drzwi na klucz sprawdzałam w myślach, czy wszystko wzięłam, zamknęłam i wyłączyłam. Wyszło mi wtedy, że wszystko.

Teraz okazało się, że niekoniecznie

Ale to nie był jedyny pech tego dnia. Kiedy rano spoglądałam przez okno w kuchni, widziałam słońce, błękitne niebo i… jakoś uwierzyłam, że będzie ciepło. Nie wzięłam pod uwagę chłodnego wiatru. Więc teraz marzyłam o ciepłej chuście, a miałam na sobie jedynie żakiet. Nie było jednak czasu, by wrócić do domu.

Wysiadłam z tramwaju i ruszyłam podziemnym przejściem w stronę stanowisk autobusowych. Po drodze zobaczyłam kiosk z prasą. Weszłam do środka i wypatrzyłam półkę z książkami. Niestety, żadna z książek nie wołała do mnie: „kup mnie, a na pewno nie pożałujesz”.

Na pani miejscu wybrałbym tę: „W zasięgu twojej dłoni” – usłyszałam.

Zobacz także

Za mną stał mężczyzna w śmiesznej żółto-czerwonej czapie i z podobnym szalikiem zakręconym wokół szyi. „Przydałby mi się taki teraz” – przeleciało mi przez myśli.

– Z tej książki dowie się pani, że wystarczy tylko czegoś bardzo chcieć, a to coś znajdzie się w zasięgu pani dłoni. Proste, prawda?

Mężczyzna miał tak sympatyczny uśmiech i roztaczał wokół siebie tak silną aurę przyjaźni i zaufania, że kupiłam ten poradnik. A przecież zawsze uważałam, że tego typu książki nic nie dają. Chyba że sławę i pieniądze sprytnym autorom.

Wizualizacja nie boli. Co mi szkodzi, mogę spróbować

W autobusie znalazłam swoje miejsce numer „12”. Usiadłam wygodnie, bo siedzenie obok było wolne, i takie pozostało do końca. W czasie drogi przeczytałam prawie połowę książki. Generalnie była ciekawie napisana, choć nie wierzyłam w ani jedno słowo. Autor starał się mnie przekonać, że w każdym z nas istnieje siła, która jest w stanie wykreować określone upragnione wydarzenia, lub przedmioty, które chcielibyśmy mieć. Tak, byłoby cudownie tylko chcieć i już mieć. Naiwni może w to uwierzą, ale ja do nich nie należałam. Mnie w życiu nic nie przychodziło łatwo, o wszystko musiałam walczyć… To mi przypomniało, że nie jadę pospacerować sobie po wrocławskiej starówce, tylko mam ważne spotkanie.

Zamknęłam książkę, wsunęłam ją do kieszeni na oparciu fotela przede mną i jeszcze raz przepatrzyłam w myślach wszystkie newralgiczne punkty czekających mnie biznesowych rozmów.

Kiedy we Wrocławiu wysiadłam z autobusu, a ten odjechał, zorientowałam się, że książka została w kieszeni fotela. Mówi się trudno. Oczywiście pogoda się pogorszyła i ja coraz mocniej żałowałam, że nie wzięłam nic cieplejszego…

Złapałam taksówkę i kazałam się zawieźć do firmy, gdzie miało się odbyć spotkanie. Pięć godzin później kolega zaoferował, że podwiezie mnie samochodem na dworzec autobusowy. Pogoda kompletnie się popsuła i z niepokojem zaczęłam myśleć o chwili, kiedy po dojechaniu do Warszawy będę musiała opuścić autobus. Przyszło mi wówczas do głowy, że dobrze byłoby, gdyby w zasięgu mojej ręki znalazły się czapka i szalik.

Przypomniałam sobie wówczas jedno z zaleceń autora książki „W zasięgu twojej dłoni”. Przez moment zawahałam się… ale co tam, nikt przecież nie wie, że w desperacji sięgam po czary-mary.

Zaczęłam zatem wizualizować, że w swoim bagażu mam odpowiednie ciepłe okrycia. Co było bez sensu, bo przecież nie pojawią się z powietrza! Wiedziałam, że to wszystko bzdury. Piętnaście minut później kolega zatrzymał się przed dworcem autobusowym, pożegnaliśmy się i wysiadłam. Było strasznie zimno.

Znalazłam autobus. Okazało się, że będę wracała tym samym, którym wyruszyłam z Warszawy. Bilet wskazał to samo miejsce co poprzednio.„Dobrze byłoby, gdybym znalazła swoją książkę” – przebiegło mi przez głowę. Zajęłam miejsce i spojrzałam na kieszeń. Włożyłam do niej rękę i wyciągnęłam żółto-czerwoną czapkę i podobnego koloru szalik! Identyczne, jakie miał mężczyzna, który namówił mnie na zakup książki. Niestety, mojej niedawnej lektury w kieszeni już nie było. Przez drogę powrotną kombinowałam, jak do tego doszło…

Reklama

„Wystarczy tylko czegoś bardzo chcieć, a to coś znajdzie się w zasięgu pani dłoni. Prawda, jakie to proste?” – usłyszałam w myślach głos tamtego mężczyzny, gdy przed wyjściem w Warszawie okręcałam szyję kolorowym szalikiem i poprawiałam czapkę. Może ten człowiek miał rację? Na pewno spotkanie z nim zapamiętam na długo.

Reklama
Reklama
Reklama